czwartek, 22 kwietnia 2010

"Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg

Trzeba szybko napisać recenzję, bo Bazyl chce to przeczytać, trzeba prędko wysłać. No to piszemy. Książka wpadła mi w łapki przypadkiem, przeglądałam półkę w księgarni i grzbiet, podobny do "Rio Anaconda", zwrócił moją uwagę. Tytuł coś odgrzebał w mrokach pamięci (czy tam niepamięci), ktoś polecał, biorę.

O czym to jest, najlepiej opisuje tytuł. Bo tak to właśnie było, autor chwycił za rower i ruszył przed siebie. Zabrał namiot, śpiwór, aparat fotograficzny, trochę pieniędzy, notatnik i długopis. Wyjechał, by zagłuszyć ból po zdradzie żony, w myśl zasady, że wysiłek fizyczny jakoś wygładzi zadry w sercu. Nie jestem pewna, czy to mu się udało, bo co jakiś czas w książce wyłazi spod liter tęsknota albo żal albo rozpacz. Co nie zmienia faktu, że podróż, jaką odbył Robb, i książka, jaką na podsatwie tego napisał, robi wrażenie.

Po pierwsze, ze względu na długość trasy, siedem tysięcy kilometrów to nie w kij dmuchał.
Po drugie, ze względu na autentyzm bijący z kart książki, to nie pełne ciekawostek show podróżnicze, tylko relacja z podróży. Czasem sucha, bo autor zmęczony i zniechęcony, bo mu zimno, bo go okradli, bo brak mu prywatności czy ciepłej wody. Czasem pełna zachwytu nad właśnie mijanym drzewem, nad niespodziewaną uprzejmością tubylców, nad pięknem poranka. A czasem pełna emocji, bo właśnie przypomniała się ta nieszczęsna żona.
Po trzecie, zdjęcia. Są cudne, są śliczne, są nastrojowe. Pogrupowane tematycznie, przedstawiają jeden, wybrany motyw w różnych ujęciach. Obejrzyjcie mgłę. Obejrzyjcie osiedla. Obejrzyjcie chińskie pisanie i chińskie targowiska. Zachwycicie się, tak sądzę.
Jest jedna łyżka dziegciu, łyżeczka nawet - dalekie echa fascynacji książkami Coelho, widoczne co jakiś czas, najbardziej pod koniec. Uhgrrrh. Ale że to tylko łyżeczka, łyknąć łatwo. A przy takich ciekawostkach, jak poniżej, to czasem nawet się nie zauważy.

"Sklep z bielizną. Kilkadziesiąt staników. W kilkudziesięciu kolorach i w jednym rozmiarze. Wszystkie z żelowymi wkładkami kilkucentymetrowej grubości. Dosłownie wszystkie. [...] Tymi wkładkami «zwyczajne» Chinki leczą się z kompleksów niewielkich piersi. Bogate Chinki robią sobie w Hongkongu operacje plastyczne" [1].

"Przesiaduję godzinami na laotańskiej kawie, której plantacje położone są nie tak daleko stąd, a która jest tak mocna, że podają do niej szklankę zielonej herbaty" [2]. Niech mi ktoś przypomni, w jakim kraju do mocnej kawy podają szklaneczkę wody?

I bardzo mądre słowa dotyczące podróżowania:
"Tymczasem tak wielu stara się wiedzieć, dokąd i po co zmierza, zanim wyruszą. Będąc jeszcze w domu, tysiące kilometrów od miejsca, do którego zamierzają się udać, już są w hotelu, któy znaleźli w przewodniku. Czasem cała ich podróż skraca się do perfekcyjnie zaplanowanej, przemyślanej i przetrenowanej «teleportacji»" [3].

Ocena: 4,5/6

---
[1] "Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg, Zysk i S-ka, Poznań 2008, s. 48
[2] Tamże, s. 154
[3] Tamże, s. 129

5 komentarzy:

  1. Bez pośpiechu, bo ja czytania mam furę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marpil, dzięki, właśnie tak, Italia!
    Bazylu, za późno, już poszło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, chyba przeczytam, ten ostatni cytat bardzo do mnie przemówił. Czy to nie Kapuściński pisał że samoloty odarły podróże z podróżowania? Ostatecznie nie chodzi o przeniesienie się z punktu A do punktu B - podróż to wszystko, co jest pomiędzy nimi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dotarło. Dzięki piękne. Uwinę się jak będę mógł najszybciej. :D

    OdpowiedzUsuń