Wyobrażam sobie, że mieszkam w Australii w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Jestem młodą dziewczyną, mieszkam z rodzicami na farmie w okolicach Melbourne. Z Europy napływają wieści o konfliktach zbrojnych, dochodzi do tego, że zostają użyte bomby atomowe w zatrważających ilościach. Cały kontynent jest zniszczony, a co gorsza, na całą Ziemię rozprzestrzenia się chmura pyłów radioaktywnych. Wiadomo, że w końcu dotrze do Australii, powodując chorobę popromienną i nieuchronną śmierć. Naukowcy obliczyli nawet, ile czasu potrwa, zanim śmiercionośny pył dotrze do brzegów Australii - zaledwie kilka miesięcy.
I co ja, młoda dziewczyna, mam zrobić z pozostałym mi czasem? Jak znieść to, że nie mam żadnej przyszłości i żadnych perspektyw? Jak mam sobie poradzić z wydanym na mnie wyrokiem śmierci, choć nie zawiniłam w niczym?
Dobra, dość tego wyobrażania sobie i stawiania się w sytuacji jednej z bohaterek książki, bo zaczynają mnie ciarki przechodzić.
Tak z innej beczki - na jakimś forum zaistniał wątek pod tytułem "Co byś zrobił, gdyby jutro/pojutrze/za tydzień miał nastąpić koniec świata?". A pod tym cała masa odpowiedzi typu "spiję się", "będę używać życia ile wlezie", "wygarnę szefowi, co o nim myślę".
A bohaterowie "Ostatniego brzegu" ani myślą o jakichś spektakularnych zrywach. Owszem, doskonale wiedzą, że czeka ich śmierć, ale przyjmują to z niesamowitym spokojem.
Australijski oficer, Peter Holmes i jego żona planują przyszłość, wychowują córkę, urządzają i planują ogródek - całkowicie i bezapelacyjnie odcinając się od świadomości bliskiej śmierci.
Dwight Towers, dowódca amerykańskiego statku podwodnego, nie dopuszcza do siebie myśli, że żona i dzieci, które zostawił w Ameryce, nie żyją. Przygotowuje się do spotkania z nimi, szuka prezentów urodzinowych...
Sklepy działają jak zawsze, na farmach życie toczy się jak zawsze - jedyny znaczący mankament wynikły z dalekiej wojny to brak paliwa, ale i z tym Australijczycy godzą się z pogodą ducha. Wydaje mi się, że wręcz nienaturalną pogodą ducha.
Jedynie Moira Davidson, ta właśnie młoda kobieta wspomniana na początku - wcale nie czuje się spokojna, pogodna i pogodzona z losem. Czuje się oszukana, potraktowana niesprawiedliwie, jest zagubiona i przerażona. Znieczula się codziennie alkoholem, próbując chyba zapomnieć o rychłym końcu świata. Ale i ona się zmienia - pod wpływem znajomości z Dwightem Towersem. Wycisza się, uspokaja, zapisuje na kurs stenografii, nawiązuje bliższe relacje z Dwightem, oparte jednak tylko na przyjaźni: żaden tam romans w obliczu zagłady!
Tak stałam się świadkiem, jak cały naród przygotowuje się do opuszczenia tego łez padołu- i opuszcza go, czy to przez chorobę popromienną, czy też (daleko częściej) poprzez zażycie pastylki z trucizną.
Strasznym było czytanie o tym, jak młody ojciec tłumaczy młodej matce, jak wygląda choroba, ile trwa i jak się kończy, czyli jak umrze ich malutka, kilkumiesięczna córeczka. Tłumaczy też, jak zrobić zastrzyk dziecku, aby nie cierpiało. Czytałam, rozumiałam i buntowałam się. Patrzyłam jak oni wszyscy odchodzą, powoli i nieubłaganie. Umierają, jeden po drugim. Patrzyłam na to i było mi nieskończenie smutno.
Zdjęcie z filmu z 1959 roku, wzięte stąd.
Uwaga dopisana pod wpływem komentarzy: to nie jest przygnębiająca książka, ja jej tak nie odebrałam. To smutna, przesmutna książka, smutna czystym, odrealnionym smutkiem, który nie ma nic wspólnego z rozpaczą i szlochem.
Zaciekawiłaś mnie swoją recenzją i to bardzo. Interesująca książka, o której nie słyszałam, a którą mam nadzieję niedługo przeczytać. Pozdrawiam:))
OdpowiedzUsuńNa pewno nie sięgnę - to ten rodzaj fabuły, który nieuchronnie wywołuje u mnie nocne koszmary. Wystarczają mi wieści z Japonii, żebym wpadła w histerię, a po takiej książce pewnie musiałabym brać antydepresanty ;) Film na podstawie tej książki też już kiedyś ominęłam szerokim łukiem...
OdpowiedzUsuńTakie powieści są bardzo przygnębiające, nie wiem czy mam na nią teraz siłę, ale może kiedyś przeczytam. Ciekawość zwycięży.
OdpowiedzUsuńMnie również bardzo zainteresowałaś, ale chyba nie dałabym rady bez jakiegoś Prozacu.
OdpowiedzUsuńHeh, kolejna książka do zapisania w notesie pod roboczym tytułem "trzeba skombinować"
OdpowiedzUsuńDla mnie książka nie była przygnębiająca, nie wpychała w depresję.
OdpowiedzUsuńSmuciłam się, owszem. Ale nie rozpaczałam.
Trzeba przeczytać. Obejrzeć, jeśli nie cały film, to przynajmniej finałową scenę z youtube. I spróbować zanucić "Waltzing Matilda" powstrzymując łzy...ja nie potrafiłam. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWillow.
Janesville, Wisconsin.
Na pocieszenie dla tych, których smuciła książką, mogę napisać, że scenariusz apokalipsy w niej przedstawiony jest nierzeczywisty :-)
OdpowiedzUsuńBo niemożliwą jest wędrująca chmura pyłów?
Usuńgdzie można ją dostać??
OdpowiedzUsuń???????????????????????
Na allegro za parę złotych.
Usuń