niedziela, 10 kwietnia 2011

"Kot, który tropił złodzieja" L.J.Braun


Koleżanka, która mi pożycza te kryminały, uprzedzała, że im dalej w las (czyt. większy numerek serii), tym bardziej książeczki podupadają.

Na szczęście tom dziewiętnasty, czyli powyższy, wcale nie jest podupadły. Rozsądnie wyważono w nim proporcje pomiędzy: ilością kota w książce, rozmaitością jedzenia, życiem codziennym w Picax i wątkiem kryminalnym. Do tego sympatyczne szkockie akcenty, no i psikusy pogodowe. Nie można się nudzić, czytając. Ach, zapomniałam, drobny minus - osoba podejrzana jest jedna od początku do końca, ale co tam, przecież ważne są dowody, nie tylko podejrzenia, do rozwiązania zagadki morderstwa.

Koko, wracając do tytułu, wcale nie tropił złodzieja, tylko swoim zwyczajem zrzucał książki z półek, książki oczywiście o odpowiednich tytułach. Złodziej nękał miasteczko drobnymi kradzieżami, niejako przygotowując je na prawdziwe, wielkie oszustwo. Prawie się udało, ale od czego jest Qwill i jego wścibskie wąsy.
Szkoda tylko, że zginęła miła i sympatyczna osoba. Nawiasem mówiąc, jej śmierć była wyraźnie inspirowana książką Gardnera "Sprawa opieszałego Kupidyna" - czyli małżeństwo, sałatka z krabów, arszenik i zagadkowa śmierć...
Fajnie, że poznałam w końcu Pogodnego Jima oraz Claytona, wnuka perliście się śmiejącej Celii Robinson. Fantastycznie, że Polly zmieniła imię kotu. Był Bootsie, jest Brutus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz