Trudno mi było rozczytać się w książce, gdyż tematy, jakie są w niej poruszane, to trudne i bolesne tematy. Dla mnie. Bo to o dzieciach, ich braku oraz obecności.
Mamy dwie kobiety. Martę, całkiem nieźle sytuowaną trzydziestolatkę, która ma dobrą pracę, wspaniałego męża, nowe mieszkanie, a do tego wszystkiego jest głęboko nieszczęśliwa, bo nie może mieć dzieci. Irena z kolei dzieci ma, dwójkę, bardzo udaną, ale nędzną pracę, ciasne mieszkanie, gderliwą matkę, męża, który ją porzucił, wyjechawszy za chlebem do UK - no i wieczny niedostatek pieniędzy.
Różne te kobiety, ale coś je łączy - dziecko Marty i jej męża, które ma urodzić Iwona, za odpowiednią zapłatę. Ot, brzuch do wynajęcia.
Temat wcale nie taki nowy, ale wciąż wywołujący kontrowersje. Niedawno oglądałam program dokumentalny o Indiach, które stają się zagłębiem zastępczego rodzicielstwa. Zjeżdżają się tam ludzie z całego świata, aby wynająć matkę, która donosi i urodzi dziecko parom, które mają z tym problem. Wypowiadane były wzruszające i prawdziwe zdania w rodzaju "oni będą mieli upragnione dziecko, a my będziemy mieli pieniądze na wychowanie i wykształcenie swoich dzieci". Ale, jak wszędzie, pojawiają się wątpliwości, gdy w jednej z klinik pojawia się kobieta (dziennikarka, to prowokacja), która chce wynająć brzuch, ale nie istnieją żadne wskazania medyczne, by sama nie mogła zaciążyć. Ona po prostu nie ma ochoty na mdłości, rozstępy na brzuchu i spuchnięte nogi. Nie odprawiają jej z kwitkiem, skądże, przecież ma pieniądze. Nie odprawiają też z kwitkiem pary homoseksualnej, która chce mieć dzieci. Dwoje, żeby geny obu osób mogły się replikować dalej (zadziwiająca sprawa te geny, muszą się replikować i replikować, no no). Ci panowie również mają pieniądze, więc nie ma przeszkód. Miałam wrażenie podczas oglądania, że to wszystko skręca w jakąś dziwną stronę...
No ale dość dygresji, wracam do Marty i Iwony i ich dziecka, które pojawia się na świecie i do którego obie się przyznają. Jedna przegrywa, tu nie ma Salomona, nie ma szlachetnych porywów. Ale nie można powiedzieć, że ta historia kończy się źle. Do cukierkowego happy endu też daleko. Tak naprawdę dla mnie w tej książce wcale nie było ważne zakończenie. Najważniejsza była opowieść tych kobiet, zwłaszcza Marty. Szczegółowa relacja o tym, jak pragnienie posiadania dziecka może zniszczyć, fizycznie i psychicznie jest wstrząsająca. Marta całe swoje życie podporządkowuje jednemu celowi, żyje od wizyty do wizyty lekarskiej, od ciąży do ciąży (wciąż poronienia), od zabiegu do zabiegu. Zatraca się w tym pragnieniu tak daleko, że traci z oczu siebie samą, męża, pracę, cały świat. Ginie, wpada w czarną dziurę, deprecha jak Rów Mariański.
Jak się na to patrzy z boku, to łatwo się skrzywić z dezaprobatą: jak można tak doszczętnie zdruzgotać sobie życie, wystarczyłoby mieć przecież odrobinę zdrowego rozsądku i ciut dystansu do siebie samej. Otóż oświadczam z mocą: nie wystarczyłoby. Skąd wiem? Ano wiem. I dlatego jestem pełna podziwu dla autorki, że tak doskonale umiała oddać pewne stany ducha. Zazdroszczę jej też trochę daru obserwacji i umiejętności przenoszenia każdego zauważonego szczegółu na papier w ten wyrazisty, jakby oświetlony błyskawicą sposób.
Tylko... cała ta książka jest tak przesycona smutkiem, szarym, przygnębiającym, że wygląda jak posypana popiołem. Brakowało mi kolorów. I odrobiny uśmiechu.
Książka ode mnie powędrowała w świat, bo stała się Wędrującą Książką Biblionetkową, tak postanowiła jej była właścicielka, Diana wrzosowa. Zacna inicjatywa!
---
"Kukułka" Antonina Kozłowska, Wydawnictwo Otwarte, Kraków, 2010.
![Kukułka [Antonina Kozłowska] - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE](http://cyfroteka.pl/images/BRD.png)