sobota, 24 marca 2012
"Księga czarownic" Zbigniew Dmitroca - coś niesamowitego, odepchnęła mnie książka
Zbiór wierszy, ale raczej nie dla dzieci, bardziej dla dorosłych. A może dla jednych i drugich? To wiersze o czarownicach. E tam. To wiersze o kobietach, różnych: jest femme fatale, jest pracoholiczka, bałaganiara, zazdrośnica... Ale zawsze to kobieta odstająca nieco od ogółu, inna, wyobcowana, niezależna. Każdy z wierszy kończy się tak:
"I dlatego w okolicy
ma opinię czarownicy"
Ten zbiorek mógłby być całkiem ciekawy (choć ilustracje niezbyt mi się podobały), bo w interesującej formie przestawia wady i zalety kobiet: czasem wady, które są zaletami, czasem odwrotnie. Mógłby, ale jedna cecha położyła książkę kompletnie, z trudem doczytałam do końca.
Zapach. Okropny, obrzydliwy, duszący, paskudny, ODPYCHAJĄCY zapach - chyba farby drukarskiej, atakujący mnie za każdym razem, gdy otworzyłam książkę.
Ugh.
Pierwszy raz się spotkałam z czymś takim i z prawdziwą ulgą książkę oddałam właścicielce.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No proszę, a jak często każdy mól głosząc wyższość papierowej wersji nad elektroniczną, podkreśla szelest kartek, zapach farby drukarskiej...
OdpowiedzUsuńW znakomitej większości ten zapach jest całkiem przyjemny, no i wymieniany jest jako zaleta- sama czasami lubię powąchać ksiązkę. Dlatego też byłam tak zaskoczona tym smrodkiem.
UsuńDziwne nigdy nie spotkałam się z brzydko pachnącą odpychają książką:)
OdpowiedzUsuńI oby to doświadczenie było Ci oszczędzone!
UsuńCzyli ciekawa treść, ale oprawa - klapa. Ja bym z chęcią przeczytała te wierszyki, ale może w formie innej niż książkowej o śmierdzącej farbie drukarskiej ;)
OdpowiedzUsuńMoże trafią Ci się takie mało pachnące? ;)
UsuńA ja nie dotarłam do wierszyków - szata graficzna wydawała mi się tak odpychająca, tak mało atrakcyjna (nie oczekuję disnejowskich księżniczek, ale czegoś, co mnie zaciekawi, zachęci...) - tu były to paskudne obrazki, naprawdę... Więc nawet nie przeczytałam o tych czarownicach. Ale egzemplarz, który przeglądałam nie śmierdział... Hmmmm....
OdpowiedzUsuńTak, ilustracje są nieco, hm, turpistyczne i dosadne. Tym niemniej wierszyki są całkiem ciekawe, mogłaś rzucić okiem. I zazdroszczę wywietrzonego egzemplarza!
UsuńMoje książki do geografii z podstawówki śmierdziały śledziami!
OdpowiedzUsuńA wierszyki mogą być całkiem ciekawe, szkoda, że trzeba czytać w masce gazowej :)
Śledziami? No, to ciekawe :) Czyżby jakieś bliższe spotkania ze sałatką śledziową?
UsuńCzy jest szansa, że niebawem Twoją lekturą będzie książka, którą wygrałaś w moim konkursie?
OdpowiedzUsuńKsiążkę zaczęłam :)
UsuńMnie się ostatnio to też zdarzyło. Czytałam "Seven up" Evanovich - egzemplarz z antykwariatu, jakoś tak dziesięcioletni. Widać jakieś reakcje chemiczne zaszły już w papierze (mass market paperback), bo śmierdziało okropnie czymś chemicznym. Czytając trzymałam książkę daleko od twarzy ;)
OdpowiedzUsuńAle dałaś radę?
UsuńJa za to się zwierzę, że mam swój ulubiony książkozapach - to kompozycja PIW z linii "Klub Interesującej Książki" :) Niestety z czasem ów zapach wietrzeje i słabnie, choć w książkach z początku lat 90. jeszcze się utrzymuje. Cóż, wszystko przemija... ;)
OdpowiedzUsuńO, muszę poszukać u siebie, czy mam coś z KIK i powąchać.
Usuń:)))
OdpowiedzUsuńDobre:)
A wszędzie głoszą wyższość papieru nad elektroniką właśnie dla tego zapachu. :)
Dałabym takim do powąchania "Księgę czarownic" :)
Usuń