poniedziałek, 7 lipca 2014

"Rzeka bogów" Ian MacDonald - ale durnoty


Seria Uczta Wyobraźni gwarantuje dobrą, wymagającą lekturę. Toteż pożyczyłam sobie "Rzekę bogów", na tapecie mając jeszcze "Ciemny Eden". Myślę sobie: łyknę jedno, poprawię drugim, czad, ale mi wymasuje zwoje mózgowe, aż mi neurony zaiskrzą.
Och, jakże się pomyliłam.

Po jasnej, klarownej narracji z "Ciemnego Edenu" dostałam historię złożoną z wielu wątków, co w zasadzie mi nie przeszkadza, ale do tego doszła chaotyczna, krzykliwa narracja rodem z teledysków z MTV. Czytałam i co rusz się denerwowałam, mamrocząc pod nosem "ale durnoty". Po czym rzucałam na półkę, brałam z powrotem, czytałam kawałek, znów się denerwowałam i odkładałam. Zupełnie bez sensu, trzeba było odłożyć zaraz po pierwszym mamrotaniu, ale wciąż miałam nadzieję, że na następnej stronie będzie jakieś objawienie, które mi wynagrodzi stracony czas. Nie powiem, intrygowało mnie też Tabernakulum, pozaziemski artefakt i byłam ciekawa, czym się w końcu okaże.

Żeby dostać się do Tabernakulum, musiałam przebić się przez mnóstwo rozdziałów, każdy traktował o innej postaci. Poniżej lista:
- Shiv - drobny rzezimieszek
- pan Nandha - gliniarz tropiący zbuntowane SI (aeai)
- Shaheen Badoor Khan - polityk z niebezpieczną słabością
- Najia - dziennikarka
- Lisa - naukowiec akademicki
- Lull - profesor Lisy
- Tal - neutko, czyli osobnik płciowo obojętny
- Vishram - były komik, obecnie indyjski przedsiębiorca
- Pavrati - żona pana Nandhy

Każda z tych postaci opowiada własną historię, każda z tych historii opływa w szczegóły, każda aż po uszy zanurzona jest w gęstych didaskaliach. Każdy wątek tętni życiem, śmiercią, miłością, zamieszkami, narkotykami, spiskami politycznymi, zdradami, nadzieją na lepszą przyszłość... no dosłownie wszystkim, co tylko można wetknąć w powieść. Obyczajówka, romans, s-f, kryminał, thriller, do tego wyższa matematyka i sztuczne, ale całkiem żywe inteligencje.

Wszystko to utopione w gorącym, zawiesistym, indyjskim sosie, gęsto naszpikowanym wyrazami z hindi - jest słowniczek na końcu książki, można sobie sprawdzać.

Całość absolutnie nie dla mnie. Cóż. Ale na pewno dla kogoś innego.

P.S. Czknęło mi się "Nexusem", gdy przeczytałam to:
"[...] zajmowali się interfejsami człowiek - aeai, a konkretnie, wszczepianiem białkowych macierzy procesorowych do struktur neuronowych, bezpośrednimi połączeniami mózg -  komputer".*

---
* "Rzeka bogów" Ian MacDonald, przełożył Wojciech M. Próchniewicz, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2009, s. 486.

4 komentarze:

  1. No wiesz, piszesz:

    Każdy wątek tętni życiem, śmiercią, miłością, zamieszkami, narkotykami, spiskami politycznymi, zdradami, nadzieją na lepszą przyszłość... no dosłownie wszystkim, co tylko można wetknąć w powieść. Obyczajówka, romans, s-f, kryminał, thriller, do tego wyższa matematyka i sztuczne, ale całkiem żywe inteligencje.

    ...a potem, że nie za bardzo?

    Muszę sprawdzić, ta wyższa matematyka, rozumiesz, zaintrygowałaś mnie :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo, bo to wszystko tętni jak podkład w klipie muzycznym, to męczy i nuży. Mnie zmęczyło bardzo, może też dlatego, że czytam szybko i mi za szybko się obrazy przed oczami zmieniały?
      Wyższa matematyka istnieje, ale niech Cię bardziej zaintryguje SI, to jest coś, na czym warto (jak już) oko zawiesić.

      Usuń
  2. Myślę, że MacDonaldowi lepiej wyszły osadzone w tym samym świcie Dni Cyberrabadu, bo tam nie musiał się starać lączyć opowiadań w jedną fabulę, czyli to samo co zaszkodziło Domowi Derwiszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ja tu widzę znawcę tego autora. Niestety, jak się raz sparzyłam, trudno mi będzie odbudować zaufanie do MacDonalda i sięgać po jakąś inną jego książkę.

      Usuń