wtorek, 14 października 2014

"Ethel & Ernest" Raymond Briggs - wzruszająca historia


Nie umiałabym napisać historii o moich rodzicach, po pierwsze dlatego, że brak mi odpowiednich umiejętności, a po drugie chyba jestem zbyt introwertyczna i nie mogłabym tak odkrywać rodzinnego, mocno osobistego życia. Raymond Briggs nie ma takich oporów i udało mu się stworzyć opowieść szczerą, pełną, niby prostą, a przejmującą do głębi.
O właśnie, kojarzycie taki film: "Prosta historia"? Z pozoru bez wyraźnej fabuły, jakby nieco rozwlekły, ale jak się w niego zapaść, to przepadło. Siedzi się i ogląda, wzruszając się co i rusz.  Dokładnie tak samo jest z komiksem "Ethel & Ernest. Prawdziwa historia".

Przeczytałam i przeoglądałam komiks. Byłam świadkiem, jak tych dwoje się poznało (nawiasem mówiąc, znakomicie to autor narysował, nieme kadry, wymiana spojrzeń, uśmiechów... bardzo to delikatne i bardzo typowe dla młodzieńczej, nieśmiałej miłości), pobrało i żyło ze sobą. Obserwowałam ich radość z zakupu domu i codzienne życie, kiedy to on pracuje, a ona prowadzi i urządza dom. Z rozbawieniem czytałam nieco purytańskie, wiktoriańskie uwagi Ethel
s.17
Potem ze smutkiem oglądałam jej łzy rozpaczy, że nie może mieć dzieci, a zegar tyka, bo już trzydziesty siódmy rok na karku. O, jak doskonale ją rozumiałam! Sama urodziłam pierwsze dziecko w tym wieku. Udało im się jednak, doczekali się syna, który rósł jak na drożdżach i wkrótce zaczął sam decydować o sobie.

Na to życie, typowe, przeciętne życie zwykłej angielskiej rodziny nakłada się, jak czarny szal, druga wojna światowa. Ethel i Ernest muszą ukrywać się przed bombami, muszą wysłać syna na wieś, muszą pracować, by pomóc Anglii. Chociaż nie zawsze wszystko rozumieją (ach ta polityka), spełniają swoje obowiązki bez ociągania się. Oto prawdziwy patriotyzm.
Ech, żałuję, że nie jestem nieco bardziej obeznana z polityką w Wielkiej Brytanii, lepiej bym zrozumiała te wszystkie docinki i przekomarzania na temat poszczególnych partii. Ernest jest bowiem laburzystą, a jego żona konserwatystką.


Ona zawsze liczy się ze zdaniem innych, podobnie jak tysiące osób, które wzdychają "co ludzie powiedzą". Wzruszająco naiwne są uwagi Ethel w stylu:
s.20

On, nieco bardziej postępowy, choć zauważa wady żony, nigdy ich nie wytyka i kocha ją spokojnie i wiernie. Kłótnie? Oczywiście, zdarzają się, jak w każdym małżeństwie. Oto cudowna kłótnia:
s.87

Umierają jak żyją - spokojnie i mało spektakularnie. Ale gdy ich już nie ma. widać, że została dziura. Napełnili za życia swoją nienatrętną obecnością kawałek Londynu, po ich śmierci została pustka jak po wyrwanym zębie. Żal.

Jak ja strasznie podziwiam autora,  że umiał tak zwięźle, a jednocześnie głęboko i z uczuciem oddać sylwetki i charaktery swoich rodziców. Nie bał się szczerości, dzięki czemu ta dwójka jest bliska czytelnikowi, ludzka, kochana.
Uwielbiam takie komiksy. Takie właśnie. O ludziach, biograficzne, autobiograficzne. "Ethel & Ernest" stawiam na półkę obok "Fun Home" i "Blankets", bo traktują o tym samym, o życiu.

Jeśli chodzi o kreskę, to rysunki są nieco, hm, jakby niedbałe, jakby autor posługiwał się kredką od niechcenia. Troszkę przypominają ilustracje do starych książek.   Nie powaliły mnie te rysunki na kolana, ale i tak, znów, wyłazi z nich szczerość: perkaty nos Ethel, łysina Ernesta. Odniosłam wrażenie, że kadry nie są celem samym w sobie, nie są do tego, by się w nie wpatrywać niczym w obraz, one są tylko narzędziem do zrozumienia historii tego małżeństwa. Chociaż, co tu jest do rozumienia... to miłość. Tylko. Aż.


Dziękuję Wydawnictwu Komiksowemu za egzemplarz książki! 

"Ethel & Ernest. Prawdziwa historia" Raymond Briggs, tłumaczenie Grzegorz Ciecieląg i Wojciech Szot, Wydawnictwo Komiksowe, Warszawa 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz