piątek, 13 stycznia 2017

Przy piątku - przypomniałam sobie, jak to było, gdy płakałam

Panuje powszechna opinia, że swój pierwszy raz pamięta się do końca życia. Sporo w tym prawdy.

Pamiętam bowiem doskonale, przy jakiej książce płatałam po raz pierwszy w życiu. To była "Chata wuja Toma" i naprawdę spłakałam się jak bóbr, gdy czytałam o tych okropnościach, jakie spotkały ich bohaterów. Teraz, jak czytam fragmenty tej książki, zdaje mi się bardzo ckliwa i sentymentalna, ale wtedy trafiła prosto w sam środek młodego serduszka.


Pamiętam też, jak płakałam na filmie. Oglądałam którąś wersję Frankensteina, którą, nie wiem, bo przecież było ich mnóstwo. Miałam kilkanaście lat czy może mniej, dziesięć, jedenaście?  Koniec filmu rozbił mnie na kawałki, siedziałam bez ruchu na krześle, wpatrzona w ekran, niema, a łzy wielkie jak groch spływały mi po twarzy, gdy patrzyłam na pożegnanie doktora z potworem. Pełne to było jakiś absolutnie nieznanych mi wcześniej emocji, smutku, rozpaczy, ale jednocześnie i oczyszczenia.
Kilka lat temu próbowałam ustalić, która to była wersja Frankensteina, ale mi się nie udało. Teraz już nie chcę wiedzieć, niech ten huragan emocji w pamięci mi zostanie, bo powtórzyć się nie da.

Dlaczego to piszę? A, bo natknęłam się w zapowiedziach Vespera na Frankensteina i mi się te łzy przypomniały.



Dobra rzecz to i całe wieki będzie się bronić, prawda?

2 komentarze:

  1. Książkowo to nie pamiętam, ale filmowo to na pewno "E.T."!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie E.T. w ogóle nie ruszał, ani kiedyś, ani teraz.

      Usuń