niedziela, 18 marca 2018

"Cień przeszłości" Grzegorz Gołębiowski


Ach, te debiuty! Jak z czekoladkami, nigdy nie wiadomo na co się trafi. Przeczytałam to, bo dostałam najpierw fragmencik do wglądu (trzeba było zdecydować, czy ŚBK chcą to objąć patronatem), a fragmencik wyglądał obiecująco. Dodatkowo zachęciły mnie wzmianki o tajemnicach z przeszłości oraz to, że główny bohater jest genealogiem. Wiecie, kiedyś rysowałam mojej mamie drzewo genealogiczne, sięgając do 1770 roku, toteż grzebanie w przeszłości jest dla mnie interesujące. Niestety, gdy wczytałam się w resztę powieści, już nie było tak fajnie.



Pomysł na powieść jest ciekawy: zawodowy genealog natrafia na tajemniczą mapę w rzeczach zmarłego staruszka, a że śmierć nastąpiła w zagadkowych okolicznościach, genealog, Adam Floriański, postanawia podnieść rzuconą mu przez los rękawicę i wyjaśnić niewyjaśnione. 
Konstrukcyjnie książce raczej nie mam nic do zarzucenia: jest intrygujące rozpoczęcie, ciekawe przedstawienie bohaterów, jest pomysł na poprowadzenie całej akcji. Mamy też tu porządnie umocowaną opowieść o skarbie ukrytym w czasach wojny na terenie Dolnego Śląska, znajdziemy też fragmenty z akcją osadzoną podczas wojny. 

Niestety realizacja tego wszystkiego leży i kwiczy. Od lat wyznaję zasadę, że im mniej, tym lepiej (mniej biżuterii czy makijażu, jak facet, to tylko jeden, jak coś da się powiedzieć jednym zdaniem, to mówimy jedno zdanie). Pan Gołębiowski jest zwolennikiem tezy odwrotnej, czyli jeśli w pisanej przez niego książce w danym rozdziale czy akapicie da się dodać jeszcze parę lub chociaż jedno zdanie, to on to zrobi.  Opisze dokładnie czynności niemające zupełnie związku z akcją, dorzuci kilka zdań, wyjaśniając coś, czego nie trzeba wyjaśniać, albo po prostu wplecie w opowieść jakieś wspomnienia z młodości - choć wartości dodanej nie ma w tym żadnej. Żeby jeszcze te wtręty były pisane z biglem, barwnie albo zabawnie! Niestety nie, one są zwyczajnie nudne. Żeby nie być gołosłowną, dam parę przykładów.

"Wychodząc, otarł się o wchodzącego gbura, który miał na głowie kaptur od szarego dresu. Wyglądał jak kibic Legii z Żylety. «Skąd on się urwał? Legia przecież dzisiaj nie gra» - pomyślał, odruchowo oglądając się za mężczyzną. Pomimo że kibicował tej drużynie, nie tolerował chamstwa i głupoty kiboli z Żylety, którzy swoim zachowaniem nieraz wpędzali klub w kłopoty. Jego zdaniem nie można tej grupy zaliczyć do grona kibiców, gdyż dobro drużyny i klubu nigdy nie było dla nich najważniejsze. Priorytetowa stawała się jakaś alternatywna rzeczywistość i wyimaginowane chuligańskie zasady. Trochę to jak z ideą cierpienia dla ojczyzny głoszoną przez niektórych prawicowych polityków. Szastają hasłami «cierpienie za ojczyznę» i tylko przez nich rozumianym «patriotyzmem», ale niczego konkretnego nie potrafią dla tej ojczyzny zrobić. Od tego cierpienia, będącego raczej efektem ich życiowej nieudolności, krajowi się nie polepszy albo wręcz przeciwnie - może się pogorszyć". [1]

Po co te rozważania, skoro wcale nie wiadomo, czy rzeczony gbur jest kibicem Legii? Pretekst do wynurzeń o kibolach i politykach? Co to wnosi do akcji książki?

"Zaczął zastanawiać się, co zazwyczaj robi, gdy nie zna odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Wyobraził sobie siebie siedzącego na stołku, z głową podpartą obiema rękami. Nad głową podskakiwała gumowa piłeczka, odbijająca się i opadająca. Scena odwoływała się do jednej z bajek - noszącej tytuł Pomysłowy Dobromir - którą oglądał w dzieciństwie". [2]

I tu następuje pół strony opisu bajki Pomysłowy Dobromir, bajki skądinąd świetnej i pouczającej, ale rzeczone pół strony tych cech nie uwzględnia, skupiając się na suchej, encyklopedycznej notce. Napisałam "encyklopedycznej"? Raczej "wikipedycznej".

Proszę, w książce:
"Jej bohaterem był młody inżynier - wynalazca, który w każdym odcinku starał się stworzyć urządzenie mające usprawnić wykonywanie jakiejś skomplikowanej czynności". [2]
W Wikipedii:
"Postacie: Dobromir (młody inżynier racjonalizator) [...] W każdym odcinku Dobromir stara się wynaleźć urządzenie, które pozwoli uprościć wykonywanie wybranej kłopotliwej czynności".


Takich przykładów w książce jest mnóstwo, zebrane do kupy sprawiają wrażenie przygnębiająco nudnego akademickiego wykładu. Naprawdę mam w sobie ogromne pokłady cierpliwości i wyrozumiałości dla debiutujących autorów, ale podniosło mi się ciśnienie, gdy natknęłam się na zdanie:

" - No to ciekawa jestem, jak sobie poradziłeś, mój Romeo.
Anna już drugi raz nazwała Adama imieniem kojarzącym się z jednym z romantycznych kochanków ze słynnego dramatu Williama Szekspira". [3]

zazgrzytałam z wściekłością zębami. Autorze, jak można wyjaśniać takie rzeczy? Masz czytelników za półgłówków? W czasach, gdy nawet kreskówki dla dzieci tytułuje się "Gnomeo i Julia", musisz tłumaczyć dorosłej osobie, kim jest Romeo???

Wykreśliłabym te wszystkie oczywistości i dłużyzny, w zasadzie ktoś powinien to zrobić na etapie redakcji i korekty, dlaczego tego zabrakło? Bo książka straciłaby połowę objętości i trzeba by było jeszcze coś dopisać, a już zabrakło pomysłów? Nie wiem, naprawdę nie wiem. 
Z wszystkich tych dywagacji dodanych na siłę tylko jedna (JEDNA!) naprawdę mnie zainteresowała i traktowała o czymś naprawdę dla mnie nieznanym, czyli o tym, jak wyglądają rubryczki w księgach parafialnych.


 Podsumowując: interesujący pomysł został popsuty przez niedopracowane, przegadane, nudne wykonanie.


---
[1] "Cień przeszłości" Grzegorz Gołębiowski, Novae Res, Gdynia, 2018, s. 18
[2] Tamże, s. 20
[3] Tamże, s. 127

Cień przeszłości [Grzegorz Gołębiowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Kiepski, jak widać, dil, tak w ciemno :P

      Usuń
    2. Otóż. Istotnie, można było lepiej trafić :)

      Usuń
    3. Zawsze mi się wydawało, że w takich razach (patronat), nie w trafianiu rzecz. Ale widać się nie znam :P

      Usuń
    4. To jest tak (z grubsza, bo właściwie też się nie znam), że dostaliśmy fragment do poczytania i zapytanie o patronat medialny. Ja i jeszcze jedna koleżanka ten fragment przeczytałyśmy i uznałyśmy, że obejmujemy. Dopiero po wydrukowaniu przeczytałam całość.

      Usuń
    5. Rozumiem, że fragment nie był reprezentatywny? :P Ok, ok. Nie drążę :)

      Usuń
    6. Właśnie tak, drążycielu. Fragmencik był naprawdę obiecujący.

      Usuń