niedziela, 10 stycznia 2010

"Brzemię" Jeanette Winterson

Kolejna książka z serii „Mity”. Tym razem na warsztat wzięty jest mit Atlasa, dźwigającego na barkach olbrzymie brzemię, jakim jest cały świat. Na krótką chwilę od tego ciężaru uwalnia go Herakles, ale tylko po to, by Atlas wyręczył go w zdobyciu złotych jabłek z ogrodu Hesperyd.


Mamy tu kilka ciekawych rzeczy:
1) Wątki autobiograficzne, najsłabsze i jednocześnie mocne. Najsłabsze, bo pachnące panem Coelho – ale to może tylko mnie, proszę wybaczyć, ja go nie lubię. Mocne, bo autorka brzmi na wskroś autentycznie, a to z kolei lubię.
2) Opowieść o Heraklesie, jakby nie było, dość istotnej osobie w tym micie jest napisana nader rubasznie, a sam Herakles ukazany jest jako małomózgi osiłek rąbiący co się da i niewyżyty erotoman, chędożący co się da.
3) Ciekawe potraktowanie kwestii, na czym to ten Atlas stał, skoro świat miał na grzbiecie. W rzeczy samej, naukowe podejście do tego jest bez sensu (jak lokata), bo to mit, ale zgrabne omijanie wyjaśnienia plus dołożenie naukowo brzmiących w kontekście mitu galaktyk, sputników i psa Łajki tworzy ciekawy konglomerat.

Summa summarum – czytało się ciekawie, choć nie tak ciekawie, jak poprzednio pochłonięta przeze mnie książka z tej serii, czyli "Penelopiada". Trochę krótkie, pozostał więc niedosyt. Ale za to jedno zdanie z zakończenia książki powaliło mnie na kolana. Ze względu na możliwe spoilery oczywiście nie mogę go przytoczyć, szkoda. Za to mogę wam przytoczyć opowieść o Łajce.

"Była dobra, wierna, ufna, kochała swego pana i okazywała mu posłuszeństwo, kiedy włożył ją do maleńkiej kapsuły i przypiął pasami tak, że nie mogła się ruszać. Bała się, ale wierzyła mu. Była jego psem.
Kiedy Rosjanie wystrzelili Łajkę w kosmos w 1957 roku, wiedzieli, że nie wróci. Że po tygodniu automatyczna strzykawka wstrzyknie jej truciznę. Że pies będzie orbitować w sputniku, aż do czasu, gdy wszechświat się zatrzyma.
Kiedy zamykali pokrywę luku, Łajka drżała i zaschło jej w pysku. Miała wodę w pojemniku i nauczyli ją pić z niego. Miała też jedzenie, ale nie chciała ani wody, ani jedzenia - chciała do swojego pana i żeby znikła noc, cisza i cała reszta.
[...]
Atlas rozłupał sputnik i znalazł tam Łajkę, przypiętą pasami, unieruchomioną, częściowo wyłysiałą ze strachu, pokrytą poterm, uryną i własnymi odchodami. Nieskończenie delikatnie wyswobodził psa, postawił go na niczym i dał się napić wody.
Maleńka psina w usianym gwiazdami kosmosie polizała dłoń olbrzyma."*

Ocena: 5/6.
---
* "Brzemię", Jeanette Winterson, tłum. Zbigniew Batko, wyd. Znak, Kraków 2006, s.94-95

2 komentarze:

  1. Tak się spłakałam na tą Łajką, że się teraz nie mogę wyszykować do wyjścia, bo makijaż na załzawionych oczach się nie utrzyma. Nie mogę czytać o krzywdzonych zwięrzetach, bo mi serce pęka.
    Jeżeli chodzi o Coelho, Alchemik mnie zachwycił, ale co za dużo to nie zdrowo, jego następne (nie wszystkie czytałam) były pisane wciąż tym samym tonem, kaznodziei z telewizji amerykańskiej, no może takiego w lepszym gatunku, ale jednak. Nawet felietonów już nie mogę czytać, chociaz krótkie

    OdpowiedzUsuń
  2. J. Winterson czytałam tylko "Nie tylko pomarańcze"... i czuję się zachęcona do sięgnięcia po kolejną pozycję, zwłaszcza że serię w której książka została wydana całkiem. lubię. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń