Zainspirowana przez Joannę namówiłam męża na wypad na grzyby. Dziecię zostawiliśmy pod opieką siostrzenic moich, a my torbę i kozik w dłoń i hejże do lasu. Miałam okazję wypróbować moje nowe kalosze w kwiatki (śliczności, zdjęcia brak, bo w lesie nie miałam aparatu). Uzbieraliśmy tyle ile widać, chodząc prawie tylko po i przy drodze; te leśne, zarośnięte, trawiaste drogi to istne siedlisko maślaków! Cudowna wyprawda, choć mąż kompletnie przemoczył nogi (nie ma kaloszy), a ja mam kurtkę do prania, to plon rekompensuje wszelkie niedogodności.
Z nabytków i ubytków książkowych: oddałam Mamie życiorys Karola Boromeusza, okazał się dla mnie bardzo mało strawny. Pożyczyłam siostrzenicy "Mistrza i Małgorzatę", przerabiają to teraz.
I informacja dla Kasi - niebawem recenzja czwartej części sagi Barbary Rybałtowskiej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz