To jedna z nielicznych odsłuchanych przeze mnie książek. W samochodzie, w drodze do i z pracy – w obie strony to prawie dwie godziny na swobodne czytanie, tfu, słuchanie.
Książka jest znakomita. Królowa angielska, będąc już osobą w słusznym wieku, odkrywa nagle uroki płynące z czytania. Tak jakby trochę przypadkowo, bo natknąwszy się na obwoźną bibliotekę, z uprzejmości nie chce wyjść z niej z pustymi rękami.
Tak to się zaczyna, jedna książka, druga, piąta, dziesiąta. Królowa wyrabia się czytelniczo, do tego (skąd my to znamy) kradnie każdą chwilę, by móc ją poświęcić lekturze. Przyjmuje sekretarza literackiego, urządza wieczorki literackie (to akurat był chybiony pomysł, ale próbować warto), z poddanymi rozmawia o gustach czytelniczych… słowem, książkowa neofitka rzuca się głową naprzód w ocean literatury i bardzo jej się to podoba.
Tyle że nie podoba się innym. Dwór nie rozumie jej pasji. Osobisty sekretarz kopie dołki pod sekretarzem literackim, a premier, wręcz zmuszany przez władczynię (oczywiście w sposób niezwykle delikatny i uprzejmy) do czytania, jest wściekły.
Wyjątkowo ładnie w książce przedstawiono pewien proces. Proces stawania się czytelnikiem wyrobionym, doświadczonym, oczytanym. Z książki na książkę monarchini się zmienia. Jej gust, jej poglądy, jej sposób spojrzenia na świat. I w głębi umysłu nabiera kształtu pewne pragnienie, nieobce zapewne nam, czytelnikom – aby z czytelnika stać się pisarzem. Z obcowania biernego z literaturą wejść na poziom obcowania czynnego. Czy to pragnienie królowa zrealizowała, nie powiem, bo nie wiem, ale z całą pewnością mogłaby.
Ocena: 4,5/6
Mam ją na liście, bo już czytałam chyba z 4 pochlebne opinie na jej temat:)
OdpowiedzUsuńCzytałam niedawno - a czyta się znakomicie. Lubię takie historie.
OdpowiedzUsuń