piątek, 4 marca 2011

"Wakacje w Borkach" Jadwiga Korczakowska (cytat)

W mrocznej sieni Renia strząsnęła z siebie mokry płaszcz i szurgając zabłoconymi botami po krętych schodach, ociężale weszła na piętro. Tuż za nią wcisnął się do pokoju chudy, kulejący wyżeł.
-    Gdzie włazisz, Cezar?! – krzyknęła. – Zjeżdżaj, brudasie.
Nie pomogło żałosne spojrzenie wyblakłych oczu ani przymilne merdanie ogonem – drzwi się zatrzasnęły. Pies, serdecznie wzdychając, umościł się na postrzępionej słomiance.
Dziewczynka ściągnęła boty, opłukała ręce w stojącej na umywalce miednicy, przed lusterkiem na komodzie przyczesała rude, wilgotne kosmyki. Przyjrzała się swemu odbiciu stwierdzając, że znów jej przybyło  piegów, zrobiła kilka krzywych min i raptownie odwróciła lustro. Och, jakże dziś jest rozdrażniona, jaka zła! Na kogo, na co? Trudno określić, chyba na wszystkich i na wszystko!
  Rzuciła się na tapczan, sięgnęła po książkę ze stolika. ”E, nie chce mi się czytać – rozmyśliła się – i tak cały wieczór na to zostanie!”
  Powiał chłód – zerwała się, docisnęła spaczone drzwi, gapi się płaszcząc nos na szybie. Deszcz gra w rynnach, bębni po dachówkach i balkonie.
Gałęzie wybujałego świerku ociekają wodą. Przed domem cisza.(...) Zmoknięte, osowiałe kury drepczą po kałużach. Dalej, za rozgradzającym dwa podwórka parkanem, dokoła niskich zabudowań gajówki także pusto i cicho. Słoneczniki pochylają nad ścieżką ciężkie głowy, na ławce pod rozłożystą lipą drzemią napuszone gołębie.
 Nad ciemną ścianą lasu kłębią się ołowiane chmury. Splątane konary drzew ledwie prześwitują przez gęste, ukośne pręty deszczu.
 “Kiedy to się skończy? – westchnęła. – Leje i leje! Co mam robić? Gdy zejdę na dół, to mama zapędzi do pomagania. Może porysować? E, sprzykrzyło mi się. Nie lubię wakacji, bo w szkole przynajmniej coś się dzieje, a tutaj nic, nic, jeden dzień podobny do drugiego... Oho, mama gra! I oczywiście swoje ulubione preludium “Deszczowe”. Nie dość, że pogoda do kitu, to jeszcze musi truć taką smutną melodią! Strasznie mnie drażni ta muzyka, a mama jest szczęśliwa, gdy dorwie się do pianina. Gdyby chociaż zagrała coś wesołego, eh!”
Wsunęła stopy w przydeptane kapcie, wyjęła z szuflady gruby brulion. W szkole pisanie pamiętników uważa się za dziecinadę, za śmieszny, staroświecki zwyczaj – toteż Renia nikomu się nie przyznaje, że od dwóch lat, niezbyt co prawda regularnie, prowadzi dziennik.(...) Notowanie myśli i najbłahszych nawet zdarzeń przynosi pewną ulgę, zastępuje korespondencję z upragnioną a nie znaną przyjaciółką.
“...Chociaż pada, poszłam rano na grzyby, ale jeszcze się nie pokazują. Przy ogrodzeniu nowej szkółki natknęłam się na Roberta, który gwiżdżąc gapił się na sadzonki, jakby to było coś ciekawego. Gdy zapytałam, po co moknie, odburknął: “A zaklęta księżniczka po co łazi po deszczu? ”Naumyślnie tak mnie przezywa, bo wiadomo, że podobna jestem do księżniczki jak pięść do nosa. Mówi “rudowłosa królewno” lub “piękna leśniczanko”, byle mi dokuczyć, wykpić. Ale co mu zrobię, jest starszy i silny. Mnie chyba nikt nie lubi. Bardzo bym chciała mieć przyjaciółkę. Żeby była miła, łagodna, żebyśmy się rozumiały, żeby nigdy mnie nie wyśmiewała. Ba, lecz gdzie taką znaleźć? Z klasy żadna mi nie pasuje. Ach, że też muszę mieszkać na odludziu, daleko od stacji, od miasta, od całego świata! Nie mogę się doczekać jesieni, powrotu na stancję i do szkoły...”

1 komentarz: