środa, 7 listopada 2012
"Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji" Anna Ikeda - czytać nie czytać... czytać, ale bloga
Jeden z niewielu książkowych nabytków ostatnimi czasy. Zakup impulsywny, poczyniony po lekturze recenzji na jednym z blogów (zapomniałam który to był, ale właścicielka pewnie rozpozna, bo w komentarzu wpisałam, że już mam) oraz po lekturze bloga autorki. Jedno i drugie nadzwyczaj mi się spodobało, toteż zakupiłam. Drogo trochę, prawie 50 złotych.
Zanim zaczęłam, dorwał się do tego mój mąż. Odczekałam trochę i pytam "No i jak?". Mąż na to, że takie sobie i wzruszył ramionami. Ech, myślę sobie, a to dopiero, utopiłam pięć dych. Ale patrzę, mąż wciąż czyta, nie odkłada, co więcej, zaczyna tu i ówdzie chichotać i czytać mi na głos co soczystsze kawałki. Dobra nasza!
Skończył, więc mogłam sama wziąć do ręki. Początek rzeczywiście taki sobie, ten wstęp, korporacyjne opowieści, hm, po co to w ogóle? Potem zaczyna się robić ciekawiej, bo autorka opisuje Japonię, czyli to, na czym się zna, bo tam mieszka, żyje i pracuje. Życie codzienne na prowincji jest nieco egzotyczne, nie przez okoliczności przyrody, tylko przez odmienność kultury. Narratorka spotyka się z tą odmiennością na każdym kroku, czasem ją to drażni, czasem zaskakuje, a czasem śmieszy. I tu właśnie problem. To, co śmieszy autorkę i co rozbawiało mojego męża, u mnie wywoływało co najwyżej uśmiech. Rozbiegło nam się w przeciwnych kierunkach poczucie humoru? A gdzie tam, to jest właśnie to, co lubię, ironiczno-pratchettowskie przymrużenia oka.
Bardzo być może, że na odbiór miały wpływ okoliczności czytania - książkę wzięłam do szpitala, gdzie byliśmy z dzieckiem na badaniach, wiadomo, mało wesołe miejsce, mało wesołe myśli towarzyszące. No i masz.
Mocny plus ma u mnie książka za autentyczność i mnogość zdjęć, minus za brak choćby szczątkowego tych zdjęć opisu.
Daję czwórkę, trochę podbiłam za te chichoty męża. Jednocześnie informuję, że bloga mam w czytniku i czytam regularnie i z przyjemnością. Blog lepszy? A może to jest tak, że nie z każdego świetnego bloga może powstać świetna książka? Wawrzyniec Prusky z Bazylkami dali radę, ale czasem przeniesienie formuły krótkich blogowych notek do książki nie wystarczy, brak fabuły ciut uwiera.
"Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji" Anna Ikeda, W.A.B., Warszawa 2012.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To chyba ja temu winna :P.
OdpowiedzUsuńI tak sobie pomyślałam, że to może faktycznie kolejność. Zaczęłam od książki, więc mnie zachwyciła, bloga zupełnie nie znałam, nie widziałam, trafiłam na niego dopiero kilka dni po lekturze. Może to tak jak z filmami? Jak film film oglądnę przed przeczytaniem książki to jakoś te wrażenia mniejsze, bo już wiadomo jaki będzie koniec, bo już wiadomo co się stanie po drodze, bo już nawet bohaterowie dostali własne "nie-moje" twarze...
Tak jest, wiedziałam, że autorka się rozpozna :)
UsuńNo proszę, tak liczyłam na te smaczki kulturowe, na te zabawne nieporozumienia wynikające z odmienności kulturowej, a tu okazuje się, że nie wszystkich one bawią! Jakoś miałam wrażenie, że to bardziej uniwersalne będzie, że jest to rodzaj humoru, który każdemu się podoba - takie miałam odczucie po przeczytaniu kilku recenzji... No cóż, kiedy książka trafi mi w ręce, przeczytam, ale wydawać pięciu dych trochę mi szkoda...:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ależ one są! I te smaczki, i te nieporozumienia, jest humor, jest opis zwykłego życia. Wszystko jest - i spora szansa, że Tobie to zagra, mnie nie zagrało, bywa przecież...
UsuńMam wrażenie, czy książki są coraz droższe?
OdpowiedzUsuńSą, niestety. Ta akurat jest w twardej oprawie i z licznymi fotkami, może to miało wpływ na cenę... Inna bajka, że papier, na jakim te fotki wydrukowano, mógł być ciut lepszy, naprawdę.
UsuńBadania wypadły w porządku mam nadzieję? :)
OdpowiedzUsuńPo książkę na pewno sięgnę, bo od czasu do czasu podczytuję bloga autorki, a i Japonia mnie zainteresowała bardzo po lekturze "Tatami kontra krzesła" :)
Sięgnij, sięgnij, ciekawa jestem, czy Tobie się spodoba.
Usuń"(...)minus za brak choćby szczątkowego tych zdjęć opisu." No i zabrałaś mi jeden argument z notki :)
OdpowiedzUsuńPS. Ale jak też o tym napiszę, to nie będzie, że plagiat? :P
Nie będzie, pisz śmiało. A co, już skończyłeś?
UsuńDawno. Tylko czasu na chwilę skupienia brak. I nie, nie mam na myśli wizyty w WC :D
UsuńNo to życzę chwili czasu i będę wyglądać notki!
UsuńTego się niestety obawiałam. Książki nie kupię (ale namówiłam kogo innego, kto mi pożyczy:P), bo ta cena jest jak dla mnie wystrzelona w kosmos. Nie ona jedna zresztą.
OdpowiedzUsuńJa po lekturze bloga (zdjęć środowych bento wypatruję zawsze w radosnym napięciu) spodziewałam się pojawienia problemów ze stylem autorki. Sama bowiem chyba nie zaglądałabym na ten blog, gdyby nie egzotyczna treść i chęć dowiedzenia się czegoś o codziennym życiu w Japonii. Styl pani Ikeda zdecydowanie mi nie odpowiada i obejmuje to też brak właśnie "takiego" poczucia humoru.
A czytałaś może Bruczkowskiego? Ciekawi mnie czy można porównać te książki.
Nie zauważyłam problemów ze stylem, widać, że książka przeszła porządną korektę.
UsuńBento też z zapałem oglądam, cudeńka!
Bruczkowskiego czytałam, tylko część pierwszą i chyba mogę powiedzieć, że bardziej mi się podobał. Był bardziej, hm, na luzie? Był też bardziej zaskoczony codziennością w Japonii, bo nie był tak "zasiedziały" jak pani Ikeda. No i zasadnicza różnica: Bruczkowski opisuje Tokio, Ikeda opisuje Tochigi - to jak u nas opisywać Warszawę i Pcim Dolny i życie w tych dwóch miejscach.
No tak, różnica w wielkości miast w tym przypadku z pewnością robi kolosalną różnicę. Pamiętam, że kiedy zaczynałam czytać Bruczkowskiego (też czytałam tylko pierwszą część), to trochę mi zgrzytał i wydawał się nieco toporny; potem się na szczęście rozkręcił i przestałam na to zwracać uwagę. Mam nadzieję, że u pani Ikeda też tak będzie.
UsuńA propos bento: rozumiem, że też starasz się robić dziecku takie cuda na wynos?:P Bo ja np. jestem z siebie wystarczająco dumna, jak nie zapomnę położyć obok kanapki pomidorków koktajlowych, ale po obejrzeniu zdjęcia z Twojego urodzinowego przyjęcia, spodziewam się, że u Ciebie, to ho, ho!:)))
Bento oglądam i podziwiam, gdybym miała niejadka, pewnie bym naśladowała, starając się zachęcać do jedzenia. Ale jest odwrotnie :)
UsuńMam tę książkę na półce, nabyłam w drodze wymiany na jednym z portali o książkach. Nie wiedziałam, że autorka prowadzi bloga, uświadomiła mnie osoba, z którą dokonałam wymiany :)
OdpowiedzUsuńPrzeglądając książkę zauważyłam właśnie dużo zdjęć i naprawdę szkoda, że nie są opisane. Niedługo zabieram się za lekturę :)
Mam nadzieję, że bardziej Ci się spodoba niż mnie :)
UsuńCoż, ja na tę książkę poluję w bibliotece, bo jej cena wydaje mi się nazbyt wygórowana.
OdpowiedzUsuńNo ociupinę za duża, chyba jednak.
UsuńCzyli ten sam case co w "Japońskim niecodzienniku" - lepiej poczytać bloga. yle, że w przypadku "Niecodziennika" się nei da, bo wykasowany, żeby nie kanibalizował książki:).
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia dla Dziecka.
Od razu zaznaczę, że archiwum bloga nie przeglądałam i nie wiem, czy w książce jest to samo. Czytam na bieżąco i mi się podoba, nie przeszkadzają mi potknięcia stylistyczne czy inne, wiem, że autorka za granicą siedzi i pewnie nie ma z kim szlifować niuansów języka polskiego. Jest sporo zdjęć, są obserwacje życia codziennego, jest świetnie. A - no właśnie - zdjęcia są do notki i nie potrzebują żadnych opisów, są po prostu ilustracją i to się sprawdza znakomicie.
UsuńOj "Japoński niecodziennik"jest naprawdę słabiutki! Nie ma co w ogóle porónywać do ksiązki Ikedy!! W sumie to chyba nawet najsłabsza książka oparta na blogu jaka wpadła mi w ręce.. Z kolei książka "Życie jak w Tochigi" znacznie wychodzi poza ramy bloga, jest ciekawa choć nie porywająca no i w przeciwienstwie do bloga napisana jest ładną polszczyzną z polskimi znakami ;-P
UsuńNie mogę porównać, "Japońskiego niecodziennika" nie miałam w ręce...
UsuńWczoraj właśnie się zastanawiałam, czy kupić ja do biblio. Mam kilku uczniów, którzy interesują się Japonią, wyczytali już u mnie wszystkie starocie i właśnie zastanawiałam się, czy ta Anna Ikeda się nada. No więc Agnes - nada się dla gimnazjalistów?
OdpowiedzUsuńZ gimnazjalistami nie mam absolutnie żadnego doświadczenia i sama nie wiem, co Ci poradzić.
UsuńNiewątpliwą zaletą jest to, że książka jest autentyczna, no i nowa, żaden tam staroć.
Żeby nie to, że faktur nie wystawiam, to chyba sprzedałabym Ci własny egzemplarz ;)
:-D
UsuńNo właśnie ja już kombinuję, jak ją zakupić taniej (wszystko do biblio i tak kupuję w hurtowniach, więc jest ok. 25% niższa cena). Z doświadczenia wiem jednak, że później i tak gdzieś natknę się na tytuł, który wcześniej kosztował zawrotną cenę, po jakiejś ekstra przecenie. Niestety, nie wygrałam 50 milinów w totka, więc marzenia o zaopatrzeniu biblioteki we wszystko, czego chcą czytelnicy, pozostanie niespełniony ;-)
Póki co muszę się liczyć z każdym groszem, bo kasę na książki dla młodzieży mam tylko z makulatury.
To ciekawe z tymi mężami, bo mój też chichrał się na głos, a ja nie;-)
OdpowiedzUsuńTeż? No proszę, co za zbieżność :)
UsuńJa wpadłam najpierw na bloga nawsiwjaponi od zakładek u Stardust (bezodwrotu), a na blogu zobaczyłam książkę, którą kupiłam w wersji ebooka po dużo bardziej przystępnej cenie. Podobała mi się i nachichotałam się przy niej sporo. Potem dopiero zaczęłam czytać bloga.
OdpowiedzUsuńI co, pewnie już blog regularnie czytasz, jak ja?
UsuńSwoją drogą, pojawił się tam odnośnik do mojej opinii, ale mi statystyki skoczyły, hehe.
Czuję po tej lekturze pewien niedosyt. Wiem, że niektórzy podchodzą do tej książki, jak do zbiorku refleksji, ale ja tak jakoś nie mogę. Całościowo mi w niej czegoś brakuje. Styl autorki bardzo ratuje sprawę - podoba mi się jej poczucie humoru - ale tak do końca, to zachwycona nie jestem. Może dlatego, że czytałam już sporo książek o Japonii i zrobiłam się wybredna...
OdpowiedzUsuńhttp://zakamarek2013.blogspot.com/2014/01/zycie-jak-w-tochigi.html
A, skoro czytałaś, może coś polecisz dobrego o Japonii? Nie dla maniaka, dla zwykłego czytelnika.
Usuń