piątek, 17 maja 2013

"Miś zwany Paddington" Michael Bond - że też nie znałam tego wcześniej!


Zapoznałam się z Paddingtonem. Uroczy miś. Przyjechał do Londynu, bo w Peru, skąd pochodził, nie miał się kto nim zaopiekować - jego jedyna krewna, ciotka Lucy, musiała zamieszkać w domu dla emerytowanych niedźwiedzi. Miś miał to szczęście, że zajęła się nim wspaniała rodzina, państwo Brown, czyli Mary i Henryk, ich dzieci Jonatan i Judyta oraz ich gosposia, pani Bird.

Paddington jest prostolinijny, dobroduszny, czasem naiwny (trochę przypominał mi Misia o Bardzo Małym Rozumku), przepada za marmoladą i wciąż przytrafiają mu się komiczne przygody. A to o mało nie topi się w wannie (choć akurat to wcale nie jest komiczne), a to zatrzymuje ruchome schody w metrze (w książce to kolej podziemna, staroświecko). Kiedy zaś wybiera się z panią Brown na zakupy, kończy się to tym, że miś rujnuje ekspozycję na wystawie. Ale misie, jak koty, spadają na cztery łapy, za rujnację Paddington otrzymał słój marmolady (sama bym nie pogardziła).

Zresztą, jeśli chodzi o jedzenie, Paddington ma nosa do interesów. Dzięki żyłce do handlu dostaje honorowy etat dostawcy żywności dla rodziny Brown. Na targu nie tylko kupuje, ale i nawiązuje znajomości, jego najlepszym przyjacielem jest pan Gruber, właściciel sklepu z antykami. Dzięki niemu miś próbuje swych sił w dziedzinie renowacji obrazów, a następnie w malarstwie, co ma nieoczekiwane, ale i miłe następstwa.

Kultura. O, to też miś lubi. Państwo Brown zabierają misia do teatru, wspaniale się tam odnajduje, nawiązuje kontakt z aktorami i dostaje pracę, na króciutko, ale zawsze. Po pracy konieczny jest odpoczynek, toteż cała rodzina wybiera się nad morze. Kąpiele, plażowanie, budowanie zamków z piasku, ech, zazdroszczę, sama bym tak poodpoczywała. Miś tradycyjnie coś wywinie, tym razem pływa w morzu w kubełku plażowym, wiosłując łopatką.

Po dwóch miesiącach od przybycia misia do Londynu państwo Brown urządzają przyjęcie urodzinowe (pierwsze z dwóch w roku, bowiem niedźwiedzie obchodzą urodziny dwa razy w roku, jak królowa angielska). Przyjęcie jest wspaniałe, zwłaszcza że miś uświetnia je magicznymi sztuczkami prosto z książki. Sztuczki takie jak tajemnicze zniknięcie jajka czy rozbijanie zegarka są rewelacyjne, nawet jeśli nie wyglądają jak w książce.

Państwo Brown stwierdzają, że miło jest mieć w domu niedźwiadka, a ja stwierdzam, że miło jest o nim czytać.


9 komentarzy:

  1. No to przed Wami jeszcze 11 książeczek o Paddingtonie, masa zabawy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemuście, kolego, nie dotarli do koleżanki Agnes z misją paddingtonopolecającą? :D Nasi panowie nie złapali bakcyla :)

      Usuń
    2. Musze uzupełnić zapasy Paddingtonów, cześci z tych historyjek nie znam:).

      Usuń
    3. Przede mną, nie nami. Nami to będzie za parę lat, bo widzę, że jeszcze nie czas. Teraz na topie jest Baranowski i Ecie pecie (w wersji Krzysia ecie ecie). :)

      Usuń
    4. No przecież polecam Paddingtona gdzie tylko można. I gdzie nie można:)

      Usuń
  2. Wspaniały, prawda? Mnie urzekł od pierwszego "przeczytania". Na razie poznałam, podobnie jak Ty, pierwszą część, ale na półce z książkami już czekają kolejne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam przeczytane więcej (drogi do Warszawy i z Warszawy są długie i korzystam intensywnie z czytnika), recenzje już czekają :)

      Usuń
  3. Moj synek ma prawie trzy lata i wlasnie ostatnio go przygody Paddingtona zaciekawily - wiec moze i Wy nie za takie pare lat... ;-)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak rozglądać się za książeczkami :)

      Usuń