niedziela, 10 listopada 2013

"Krople światła" Rafael Marin - być Poetą


Lubię, gdy tytuł książki, nawet po wielu latach, otwiera od pierwszego kopa szufladkę w głowie, gdzie się chowa wrażenie z lektury i ślady fabuły. Taka, wiecie, "Smilla w labiryntach śniegu" czy "Dzień Szakala". Niestety, w przypadku "Kropel światła" trzeba będzie długo kopać...

Hamlet Evans to główny bohater powieści. Na dzień dobry pojawia się przed nami jako właściciel kosmicznego cyrku i klaun, który musi w pośpiechu kończyć swój numer i zwijać cyrk, bo pojawia się statek Korporacji, mający wyraźnie wrogie zamiary. Czyli zaczynamy lekturę od końca.

Po tym wstępie lecimy już jak Bozia przykazała, czyli od jajka. Czyli od tego, jak Hamlet Evans został poetą, a raczej Poetą - wyszkolonym i z dyplomem twórcą opiewającym bitewne zmagania Ziemian na różnych kosmicznych frontach. Taki Poeta, jak już odbędzie szkolenie, dostaje przydział na statek i bierze udział w podbojach. Przy takiej robocie można naoglądać się różności, można zginąć, można wywrócić sobie na nice światopogląd - to właśnie przytrafia się Hamletowi, który buntuje się przeciwko Korporacji.

Dlaczego? No, a dlaczego od wieków ludzie buntują się przeciwko systemowi? Przeciwko zniewoleniu, odebraniu wolnej woli, uniformizacji? Bo się nie godzą na niesprawiedliwość, bo mają dość. A Hamlet ma dość kłamstwa, już nie chce opiewać, chce pisać, ale prawdę i tylko prawdę.
"Zbyt długo stałem na uboczu, kryjąc moje wnętrze pod czerwoną sadzą alkoholu i wesołości, pod fałszywymi poematami, które cieszyły wszystkich słuchaczy prócz mnie jednego. Zbyt długo uginałem się jak palma przed huraganem, pozwoliłem, żeby wicher machał wokół mnie swymi szponami, mnie zostawiając w spokoju, moim postępowaniem wspierałem rzezie, od których przewracało mi się w żołądku. Potem, powoli, że prawie nie zdawałem sobie z tego sprawy, myśli skrywane w środku wyszły na jaw i opisałem wszystko w całym jego okropieństwie, pokazując nędzę bezsensownych wydarzeń, w których krew płynie rzekami i robiąc to odnalazłem chyba spokój, którego szukałem, bo tak miałem przynajmniej pewność, że moja praca jest słuszna i choć nie mogłem tym naprawić zniszczeń czynionych przez moich bliźnich, czułem się lepiej, pisząc i robiąc to tak, jak chciałem, tak, jak uważałem za konieczne".

Korporacja to zło, to zwykła, rabunkowa konkwista. A poeci, przepraszam, Poeci, swoim talentem mają usprawiedliwiać, wybielać, uwznioślać. Czyli kłamać i oszukiwać...

Jednak w tej książce oprócz tego - w gruncie rzeczy prostego - dylematu moralnego, zawarty jest kawał porządnej space opery. Przeboje i podboje, walki z robalami, urywanie  kończyn, terraformowanie planet, wszystko soczyste, krwiste i uczciwie kosmiczne. Jeśli się takie powieści lubi, to  Rafael Marin dostarcza ulubionej rozrywki szczerze i hojnie.

Hmm, może nawet zbyt hojnie? Mam na myśli... proszę, zerknijcie raz jeszcze na przytoczony cytat. Ostatnie, co można mu zarzucić, to zwięzłość. Owszem, to autor tak dokładnie opisuje to, o co mu chodzi,to dobrze, ale podczas czytania miałam leciutkie wrażenie redundancji. Gdyby autor nieco skupił się nad tekstem, nieco go okroił, chyba nadałoby to książce ostrości i polotu. Coś jak spojrzenie na świat przez zmrużone oczy, znikają zbędne detale, zostaje samo sedno.

Co nie zmienia faktu, że i tak mi się podobało, a dodatkowy atut to egzotyka. Jaka? Ano,  nieczęsto mam okazję czytać powieści s-f inne niż polskie, rosyjskie i amerykańskie, a "Krople światła" to pierwsza hiszpańska powieść s-f, jaką miałam okazję przeczytać.        

"Krople światła"  Rafael Marin, tłumaczył Tomasz Pindel, Solaris, 2003.                                       

2 komentarze:

  1. Tylko czemuż, czemuż te okładki Solarisa są tak paskudne?

    OdpowiedzUsuń