"MaddAddam" to jest jakieś szaleństwo. Proza z pozoru zwyczajna, bez ekwilibrystyki umysłowej, ale tak gęsto napakowana znaczeniami, że dopiero koniec lektury pozwala na uporządkowanie sobie w głowie tego, co tam właśnie nawkładała autorka.
Dla przypomnienia: "Oryks i Derkacz" wprowadzają nas w historię zagłady rozpoczętą przez szalonego geniusza, wyjaśniają, skąd się wzięli Nowi Ludzie oraz dlaczego ich opiekun Yeti powoli przestaje mieć poukładane w głowie. "Rok potopu" pozwala zerknąć bliżej na Bożych Ogrodników, oderwanych od nowoczesnego stylu życia i reszty społeczeństwa outsiderów z wyboru. Jak się okazuje, to oni wygrali zawody w przystosowaniu do życia po katastrofie wirusowo-ekologicznej. Oprócz tego można poczytać o konfliktach w świecie, gdzie dyskusja do niczego nie prowadzi (zupełnie jak w "Dniu tryfidów", bo zawsze znajdzie się jakiś oszołom) i gdzie nie da się być pacyfistą. Chyba że martwym.
"MaddAddam" spina te wszystkie historie, gromadząc w jednym miejscu Nowych Ludzi, Yeti, Bożych Ogrodników z Zebem na czele i nawet paintbólowców (czarno-czarne charaktery) oraz świniony. Co może powstać z takiej prazupy? Trywialne to, ale i pozytywne, gdyż na naszych oczach powstaje właśnie nowy początek świata z bogami (Toby i Zeb), pierwszymi rodzicami (Boże Ogrodniczki i Nowi Ludzie) i nową historią stworzenia, gdzie Oryks i Derkacz wcale już nie stoją na piedestale.
Najbardziej zaskakujący jest jednak status świnionów. Początkowo były przedmiotem badań i hodowli, potem stały się śmiertelnym zagrożeniem dla ludzi, którzy przetrwali zagładę, a na końcu... partnerem? Nowym gatunkiem rozumnym?
U Atwood wszystko tak logicznie wynika jedno z drugiego, że jestem skłonna jej uwierzyć. Oczywiście nie uznaję przez to, że taka właśnie przyszłość nas czeka na sto procent, bo jednak osoba naukowca, który uznał, że jest Bogiem, jest kluczowym elementem fabuły, a to raczej mało prawdopodobne. Jeśli się jednak spojrzy na fragmenty takie jak:
"Ludzie płacili niebotyczne sumy za kompozyty genetyczne. Modelowali własne dzieci, zamawiali DNA jak dodatki do pizzy".[1]to odczuwam niepokój co do kierunku, w jakim może pójść nowoczesna medycyna. Furda jednak manipulacje genetyczne, większe obawy budzi przedstawienie korporacji naukowych czy medycznych:
"Korporacje wykorzystują swoje suplementy witaminowe i sprzedawane bez recepty środki przeciwbólowe do przenoszenia chorób leczonych lekami, na których produkcję mają wyłączność. [...] Zarabiają na wszystkim: na witaminach, potem na lekach i wreszcie na hospitalizacji, kiedy choroba się rozwinie. Co jest nieuniknione, bo do lekarstw stosowanych w kuracji też to dodają. Doskonały sposób transferowania pieniędzy od ofiar do kieszeni Korporacji".[2]
Dawno temu wpadło mi w oko ciekawe zestawienie. Koszty produkcji takiego czy owego leku i jego końcowa cena. Wychodziło na to, że marże koncernów farmaceutycznych w przypadku niektórych leków są kosmiczne. Czyli już teraz łupią nas horrendalnie po kieszeni.
W trylogii Atwood wygląda na to, że od tego się zaczęło. Od nieopanowanej korporacyjnej pazerności i chciwości, która stała się motorem napędowym postępu medycznego i farmaceutycznego, ale także przyczyną gigantycznego rozwarstwienia się społeczeństwa. Nadmuchała się ta bańka, aż w końcu pękła z wielkim hukiem.
Nie zostawia nas jednak autorka w grobowym nastroju wywołanym powszechną zagładą. To potop, czas oczyszczenia i odsiania plew. To nowy początek, nadzieja na to, że można zacząć od nowa i że być może tym razem będzie lepiej.
Warto czytać Margaret Atwood i warto zastanowić się nad tym, o czym ona pisze.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
---
[1] "MaddAddam" Margaret Atwood, przełożył Tomasz Wilusz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2017, loc. 826
[2] Tamże, loc. 5009
Bardzo lubię tę Autorkę :)
OdpowiedzUsuńPisze znakomicie, uwielbiam.
UsuńJa się wciąż nad Atwood zastanawiam, bo z jednej strony wszyscy się zachwycają, a z drugiej mam wrażenie, że nikt nie powie wprost, że jej książki to (co prawda wspaniale ubrana w słowa i wysoka językowo) fantastyka.
OdpowiedzUsuńA ja fantastyki nie lubię (z małymi tylko wyjątkami). I wciąż nie wiem, czy się nie rozczaruję...
No nie wiem, nikt nie mówi wprost? Postapokalipsa to przecież chyba z założenia fantastyka, bo przecież nie literatura faktu ;)
UsuńJeśli nie lubisz fantastyki, nie ma przymusu przecież. Jestem jednak zdania, że Atwood pod płaszczykiem fantastyki przemyca mega ważne treści.
A tak z ciekawości - jakie to wyjątki?
Pozwolę sobie się wtrącić, gdyż to w ogóle jest ciekawy temat. W USA toczy się bowiem od pewnego czasu o określenie "speculative fiction". W dużym skrócie określenie to ma nieco wywyższyć fantastykę i ułatwić dotarcie to czytelników mających opory przed czystą fantastyką. Z drugiej strony jest sporo osób, które narzekają, że to twór marketingowy i fantastyka powinna bronić się sama. Co ciekawe - to właśnie Atwood jest jedną z głównych zwolenniczek tego określenia, a nie zgadza się z nią Ursula K. Le Guin.
Usuń@ Agnes
UsuńByć może źle się wyraziłam. Nie chodzi mi o to, że nie wiedziałam, iż to jest literatura fantastyczna, ale że zawsze słyszę/czytam przy okazji książek Atwood, że to "literatura feministyczna", a nikt wprost nie mówi, że to po prostu fantastyka. Tak jakby odcinało się książki Atwood od tego gatunku. To mnie po prostu zastanawia.
Na marginesie jeszcze myślę, że postapokaliptyczna literatura nie zawsze jest tożsama z fantastyką (ot choćby "Droga" McCarthy'ego jest dla mnie mocno realistyczna).
Moimi "fantastycznymi" wyjątkami są książki Terry'ego Pratchetta, Neila Gaimana oraz Pieśń lodu i ognia Martina :) Próbowałam oczywiście też innych autorów, różne serie, ale nie było mi z nimi po drodze.
@Qubuś
Bardzo ciekawe zagadnienie i nie miałam o tym pojęcia. Chociaż zawsze zastanawiało mnie, czy książki zaliczane do nurtu realizmu magicznego czy zawierające motywy oniryczne nie są właśnie taką nieco zakamuflowaną fantastyką, którą chce się wynieść na wyższy poziom. Natomiast faktycznie widzę, jak promowana, polecana jest literatura Atwood i jakoś coś mnie mierziło w tym.
Tak zupełnie szczerze jakoś nie wydaje mi się, żeby fantastyka była literaturą "gorszego sortu". Nie czytam fantastyki tylko dlatego, że po prostu wolę realizm. I nie widzę powodów dla których ten gatunek należałoby jakoś kamuflować. :)
Literatura feministyczna? Ale to raczej nie w przypadku tej właśnie trylogii. Słyszałam, że "Opowieść podręcznej" można zaliczać do takiej. Prawdę mówiąc, miałam ten tytuł w schowku (czyli na liście do przeczytania) dużo wcześniej niż słyszałam takie określenie.
UsuńDla mnie Atwood po prostu pisze dobrą literaturę.