środa, 8 lipca 2009

"Operacja «Sodoma» czyli dziewiąty sprawiedliwy" Jerzy Jurandot

Rzecz cała oparta solidnie o opowieść z Biblii: Sodoma - miasto zepsucia, bezprawia i rozpusty, więc Bóg zsyła do niej swoich posłów, aniołów. Jeśli znajdą w mieście dziesięciu sprawiedliwch - miasto ocaleje, jeśli nie - no to wiadomo. Znany schemat, dziesięciu się nie znalazło, miasto spłonęło wraz z mieszkańcami, ocalał tylko Lot z rodziną.

Ale w książce jest to wszystko przedstawione nie po biblijnemu - tylko zwyczajnie, prosto, ludzko. Wysłannicy boscy są owszem, aniołami, tyle że pobyt w "grzesznym" mieście działa na nich nieco... rozluźniająco. Jeden chętnie łypie okiem w stronę ładnych kobiet, drugi nie stroni od dobrego wina. I szukają, szukają, szukają - tych sprawiedliwych. Szukają sami, próbują nakłonić ludzi, by zgłaszali się sami, by zgłaszali innych. A czas nagli, coraz to nowe znaki ich szef zsyła z nieba... I cóż, zbierają tych prawych z trudem, niemalże naginając kryteria "prawości i sprawiedliwości". Dochodzą do dziewięciu i... (dobra, to sobie przeczytacie, co tam dalej było).

Chciałam się skupić na takiej sprawie. No, na dwóch właściwie.

Raz, bo takie świeckie ujęcie spraw biblijnych rzadko się zdarza - jakby ktoś mógł podać przykłady, byłabym wdzięczna. Nie, "Szata" do tego nurtu się nie zalicza, wg mnie. Bo biblijna bardzo, bardzo, to nie to, o co mi chodzi. Jakby ktoś nie do końca wiedział, o co mi chodzi, to proszę dopytać.

Dwa. Dziewiąty sprawiedliwy był znanym w mieście oszustem, hulaką i zabijaką. Przez to, że miał taką, a nie inną opinię, trochę się go bano, z nim częściej niż z innymi ubijano interesy, zapraszano na popijawy, dawano łapówki. Gdzie tu prawość i sprawiedliwość? - zapytacie. Ano w tym, że tak naprawdę to chłopina był zacny do szpiku kości, tak naprawdę nikogo nie oszukał, bo mu to jakoś inaczej wynagradzał, zarobione pieniądze przeznaczał na cele szlachetne, żłobki, przedszkola, jałmużny. Tylko się z tym krył. A żonę swoję (co to w oczach innych uchodziła za jego nałożnicę) obsobaczył, że go wydała, zdradziła jego prawdziwą naturę. Nie chciał uchodzić za szlachetnego - bo uczciwych mają w pogardzie, wykpiwają, nikt z takim nie chce robić interesów... On był załamany, że utracił złą reputację.

No i teraz powiedzcie - czy teraz nie jest podobnie? Czy czasami nie kryjemy się z tym, że postępujemy uczciwie, bo nie chcemy zostać wyśmiani, wydrwieni, wykpieni? No może i wyważam otwarte drzwi i to jest dla każdego oczywiste - ja jednakowoż silnie uzmysłowiłam sobie to dopiero teraz. I jeszcze muszę to przemyśleć - tak już dla siebie, całkiem dla siebie powyciągać wnioski.

1 komentarz: