sobota, 11 lipca 2009

"Miasta pod Skałą" Marek S. Huberath


793 strony opasłego tomiszcza, pod ciężarem którego aż się ugięłam, jak sięgnęłam. I pomyślałam - jak ja to będę w łóżku czytać, toż ręce mdleją. I w ogóle, kto to jest ten Huberath? Nie znam!
Zaczyna się nieźle, jak kod Leonarda, którego zresztą nie czytałam, hehe, bo jak piszą we wszystkich netowych księgarniach "Lochy Watykanu kryją wielką tajemnicę" albo "Młody profesor odkrywa w Murze Watykańskim wejście do labiryntu, który prowadzi go w ..." Uch, nudne - myślę sobie. Dlaczego znajomy mi to pożyczył?
Po przeczytaniu pierwszych parunastu stron przestałam w ogóle myśleć. Kompletnie. Czytanie pochłonęło mnie tak kompletnie, że czas przestawał istnieć. Nie, skłamałam, nie czytanie - książka. Książka pochłonęła mnie ze szczętem i nie wypuściła z zaborczych szponów, dopóki nie skończyłam. Tylko źle mi, że nie potrafię tak do końca określić, co zdecydowało o tym pochłonięciu. Wyobraźnia autora? Mistyka? Metafizyka? Bogactwo światów zwyczajnych niby, a niezwyczajnych w szczególności? Nie wiem. Złożoność, wielowątkowość, głębokie przemyślenia ubrane w zwyczajne słowa i dziwne obrazy.
Mniam. To lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz