To nie jest powieść, to sztuka, jak te szekspirowskie. Prozą jest napisany wstęp, czyli "jak do tego doszło, że powstało to dzieło". Zabrzmiało ironicznie, co? A nie powinno, bo dostajemy, oprócz sztuki właściwej, jeszcze jedną opowieść. Też o piekarzu i jego żonie, niby to samo, a jednak całkiem inaczej.
Historia piekarza, który ze zgryzoty po zniknięciu żony odmawia pieczenia chleba, dopóki żona się nie znajdzie - w szukaniu uczestniczy więc cała wioska, przerażona wizją głodu - nie jest skomplikowana. Ale sporo zawiera. Czytamy o miłości, o zdradzie, o przebaczaniu, o wstydzie, grzechu... Hm, jak tak czytam to, co napisałam, to same poważne, ciężkie gatunkowo słowa! A przecież sama sztuka taka nie jest. Jest lekka, dowcipna, w niektórych miejscach łobuzersko uśmiechnięta. Pod płaszczykiem niefrasobliwości przemyca właśnie te poważne sprawy.
Ocena: 4/6.
Takie historie z życia wzięte podane bez nadęcia są dobre w czytaniu.
OdpowiedzUsuńTeż zaskoczyło mnie, iż jest to sztuka, gdy wzięłam do ręki jeden egzemplarz w księgarni.
OdpowiedzUsuńI chociaż sztuki wolę na scenie, a nie na papierze, to dla "Żony piekarza" zrobię wyjątek.
Tak sobie pomyślałam, że warto by od czasu wziąć do ręki coś innego, choćby Szekspira właśnie...
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńprzychodzę tu z BIbLIONetki.
Nie będę ukrywał (BO PO CO:P?), że blog bardzo, bardzo ciekawy:)
Wyszukałem tutaj już, tak z marszu, kilka ciekawych tytułów!