środa, 12 grudnia 2012
"Na krańcu świata. Najsłynniejsza wyprawa na biegun południowy" Apsley Cherry-Garrard
Długo czytałam "Na krańcu świata". Tego się nie da szybko czytać, tej opowieści jednego uczestników wyprawy pod dowództwem porucznika Scotta na biegun południowy.
Scott i jego polarnicy wyekwipowali się, dopłynęli statkiem, dokąd mogli, rozłożyli się obozem i zajęli badaniami naukowymi oraz wyprawą na biegun. Anglicy chcieli być tam pierwsi, a przy okazji przeprowadzić badania naukowe. A może na odwrót, co odrobinkę sugeruje autor? No, teraz to już nieważne. W międzyczasie dostali wiadomość od Roalda Amundsena, że on również wybiera się w tym samym kierunku. Norweg tym manewrem wywołał spore zamieszanie, bo formalnie wybierał się na północ, ale zmienił zamiar w biegu, gdy dowiedział się, że Peary już tam dotarł (chociaż dziś na 100% nie wiadomo, czy dotarł do samego bieguna), zawrócił statek i pożeglował na południe.
To był wyścig dwóch ekspedycji. Ludzie Scotta podążając na południe wciąż mieli (tak myślę, a może nie wciąż, tylko czasami) przed oczami obraz Norwega podążającego na biegun. Zaraz, niech ja się odczepię od Amundsena, nie o nim jest ta książka, tylko o tym, jak piekielnie trudno jest wędrować po Antarktydzie.
Po pierwsze, jest zimno, potwornie zimno, wszystko zamarza, gdy do tego dochodzi porywisty wiatr i opady śniegu, jest się uwięzionym w namiocie czy baraku. Po drugie, droga jest trudna. Przenosząc sprzęt ze statku na ląd można wpaść w grząską krę lub być capniętym przez orkę. Na lądzie można trafić na gładką, równą trasę, a można też przedzierać się przez zwały lodu i zmrożonego śniegu. Można co rusz natykać się na głębokie rozpadliny w lodzie i wpadać w nie. Można utykać co chwila w głębokim śniegu. Można błądzić w zawiei bez żadnych punktów odniesienia. Każda najprostsza czynność wymaga ogromnego wysiłku, czy to chodzi o zrobienie herbaty, rozstawienie namiotu czy wciśnięcie się w śpiwór. Dziąsła miękną od szkorbutu, nogi są wiecznie poodmrażane, ubrania zamarzają na drewno, sanie motorowe się psują, kucyki nie spełniają pokładanych w nich nadziei, psów jest mało i jedzenia dla nich też.
Jest PIEKIELNIE ciężko, mimo ogromnego poświęcenia i hartu ducha Anglików.
Ten obraz Antarktydy jest zimny, odpychający. Nieprzyjazny. Dlatego przeczytałam z trudem. Bach, bach, trach - oto runęło, roztrzaskane na kawałki, moje wyobrażenie o dzielnych polarnikach zdobywcach, którzy z uporem i męstwem, zakutani w ciepłe futra, poganiali psie zaprzęgi do szybszego biegu.To wyobrażenie oczywiście z książki o Amundsenie "Człowiek o którego upomniało się morze", za którą złapałam zaraz po skończeniu książki Cherry-Garrarda. Chciałam porównać fakty dotyczące wyprawy Scotta.
Zaczyna się od telegramu, gdzie wszystko się zgadza.
Cherry-Garrard, s.47 "W Melbourne na Scotta czekał telegram: »Madera. Płynę na południe. Amundsen«".
Centkiewiczowie s.197 "Uprzedzam Anglika, że płynę na Szósty Kontynent i że moim celem jest także południowy biegun".
Teraz o psach.
Cherry-Garrard, s.131 [słowa Scotta] "Jego pomysł wykorzystania psów jest z pewnością znakomity".
Centkiewiczowie, s.203 "Dla nas psy nie wchodzą w rachubę - wycedził wreszcie [kapitan "Terra Nova"], patrząc chłodno na Norwega. - Perspektywa zaplanowanej masakry nieszczęsnych zwierząt jest wprost odrażająca".
Ok, te słowa o masakrze Centkiewicz włożył w usta kapitana statku "Terra Nova", ale i tak coś tu nie halo, prawda?
A potem natknęłam się na tekst:
Centkiewiczowie, s.210 "Uśmiechnął się pobłażliwie na myśl o dumnym, lekkomyślnym Angliku, który ludzi zamierzał wprząc w sanie i kazać każdemu ciągnąć ciężar stu dwudziestu kilogramów, żeby zwycięstwo nad przyrodą nazwać pełnym. Czyżby słuszniej było traktować psy jak ludzi, a ludzi jak psy? Czemu zresztą Scott nad psami litował się bardziej niż nad kucykami islandzkimi? Czekała je ta sama okrutna śmierć".
Norweg uśmiechał się pobłażliwie? Dumny, lekkomyślny Anglik? No nie. Zdaje się, że Centkiewiczowie za bardzo ograli ten stereotyp Scotta, co to nikogo nie słuchał, robił po swojemu i źle na tym wyszedł. Brzydko. Odłożyłam "Człowieka...". Na tle relacji Garrarda opowieść pary Polaków zdaje się bajką dla dorosłych, choć oczywiście znajomości realiów życia za kołem podbiegunowym im nie odmawiam.
To bardzo zimna i niełatwa książka. Biedny Scott i reszta.
Źródło zdjęcia.
"Na krańcu świata. Najsłynniejsza wyprawa na biegun południowy" Apsley Cherry-Garrard, przekład Jacek Spólny, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
Alina i Czesław Centkiewiczowie, Człowiek o którego upomniało się morze", Czytelnik, Warszawa 1969.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mnie najbardziej przeraziło pękanie szkliwa na zębach :/
OdpowiedzUsuńZgadzam się, mnie również sporo czasu zajęła ta lektura i właściwie byłaby nużąca - w kółko ta Antarktyda, zmarznięci i głodni ludzie, biedne kuce, psy, itd. - ale nie mogłam się oderwać od lektury; choć wiedziałam, jaki będzie finał, musiałam przebrnąć i dobrnąć do końca. Chyba coś jest w powiedzeniu, że ludzie tacy, jak ekstremalni podróżnicy, himalaiści mają coś z głową - nikt normalny nie narażałby siebie, innych ludzi na potworne niebezpieczeństwa, a swojej rodziny na straszliwą niepewność. To uzależnienie, nałóg jak alkohol czy narkotyki.
Ale książka - wspaniała!
Pozdrawiam serdecznie:)
Pękanie szkliwa, dwugodzinne wchodzenie do śpiworów, ubranie zamarznięte na kość (jeden z polarników nieopatrznie spojrzał w górę i ubranie tak mu zamarzło na ciele), brr.
UsuńAle mówiąc o takich ludziach, że maja coś z głową, że nie są normalni, mam wrażenie, że ich krzywdzisz, że deprecjonujesz. To po prostu inny system wartości, którego może nie rozumiem, ale skreślać nie mam zamiaru.
Zamiast Cenkiewiczów chyba lepiej sięgnąć po "Zdobycie bieguna południowego" samego Amundsena :)
OdpowiedzUsuńBardzo być może, że lepiej, po prostu Cenkiewiczów miałam na półce i tak mi wpadło do głowy, żeby zajrzeć i porównać. Jakbym miała Amundsena, tobym wzięła. No i masz ci los, znów muszę upchać coś w schowku.
UsuńOraz po "Ostatnia wprawę Scotta", czyli jego dziennik i samemu wyciągnąć wnioski. Trzeba docierać do źródeł, a ie pozostawać przy późniejszych wytworach literatów. Tak, Scott był "dumnym, lekkomyślnym Anglikiem" który "nikogo nie słuchał, robił po swojemu i źle na tym wyszedł.". Był wyznawcą dominacji Wielkiej Brytanii, nacjonalistą, który po zobaczeniu na biegunie norweskiej flagi napisał "nasz biedna, upokorzona ojczyzna"...
UsuńPiszecie tu o jakimś pękaniu szkliwa, 2-godzinnym wchodzeniu do śpiwora - a np. u Amundsena tego NIE MA. Wyprawa Amundsena wydaje się przy wyprawie Scotta wesołą wycieczką - bo Amundsen był doświadczony oraz nie miał mózgu wyprawnego ideą dominacji swego kraju na świecie.
A przy okazji - jakoś nie chce mi się wierzyć w to pękanie szkliwa na zębach... Niby że co, w ustach komuś panował kilkudziesięciostopniowy mróz? Nawet zakładając, że ktoś chodził dłuższy czas z otwartymi ustami ;) to dużo wcześniej skończyłoby się to odmrożeniem jamy ustnej, a nie pęknięciem szkliwa...
UsuńI jeszcze jedno - akurat "Zdobycie bieguna południowego" Amundsena - mimo że to relacja bezpośrednia - trzeba czytać z pewna dozą krytycyzmu - jest to książka napisana po wyprawie i trochę podkoloryzowana i trochę faktów w niej pominięto (paskudna sprawa Johansena rzucająca cień na "wspaniałość" Amundsena).
UsuńCzytałam ją w lato, czyli dawno i odwrotnych atmosferycznych warunkach niż te panujące na Antarktydzie. Ale i tak nie mogłam się oderwać. Niesamowita! Uzewnętrzniłam swoje emocje już w recenzji, więc trudno mi coś więcej napisać niż to, że to po prostu książka pierwsza klasa.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, co napisałaś. Emocje - to prawda. Emocje przy czytaniu, bo to żadna tam fikcja, nic wymyślonego.
UsuńNie wykluczam, może kiedyś... chociaż opisy zmagań z mrozem i zimnem wolę chyba w wersji wysokogórskiej niż morskiej
OdpowiedzUsuń