Swego czasu zaczytywałam się Whartonem. To przez "Ptaśka", po którego sięgnęłam za namową koleżanki, a który zachwycił mnie magią, ukrytymi pragnieniami i niedopowiedzeniami. Potem były inne jego książki, regularnie pożyczane od tejże koleżanki, a po spotkaniu z autorem we wrocławskim empiku, gdzie podpisywał swoje utwory - zaczęłam kupować własne egzemplarze. Jak to było do przewidzenia, po pewnym czasie nastąpił przesyt, miałam już dość charakterystycznej, pierwszoosobowej narracji i drobiazgowych opisów wszelkich wykonywanych czynności i porzuciłam Whartona na długo. Dopóki całkiem niedawno sięgnęłam po audiobooka "Rubio". Narracja ta sama, drobiazgowe opisy są, a jakże, ale oprócz tego dostałam też piękną i okropną historię miłosną.
Rubio to Amerykanin, który po rozwodzie trafia do Hiszpanii i postanawia tam się osiedlić. Kupuje zrujnowany dom na uboczu, remontuje go własnymi siłami, kopie studnię, by mieć wodę, buduje wiatrak, by mieć elektryczność - słowem, stwarza sobie nader wygodny i przytulny zakątek praktycznie od podstaw. Pracując ciężko i niezmordowanie, znajduje jednak czas, by zaprzyjaźnić się z jedną hiszpańską rodziną. Głową rodziny jest senor Ramos, fryzjer, mieszkający z żoną i dwiema córkami w miasteczku. Rubio jest zapraszany do państwa Ramos na kolacje, potem rewanżuje się zaproszeniem i tak to się jakoś kręci.
I oczywiście ten facet rozkochuje w sobie śliczną, młodziutką, siedemnastoletnią Dolores Ramos. Była zaręczona z młodym Hiszpanem i czekała, aż ten wróci z wojska - ale zerwała zaręczyny, bo zakochała się w Amerykaninie! Piszę to tonem pełnym potępienia i nagany - nie mam nic przeciwko miłości, a ci dwoje naprawdę się kochają - a w miłości najważniejsze jest, by nie krzywdzić drugiej osoby. A Rubio najpierw dał Dolores prawie niebo na ziemi, a potem skrzywdził tak, że bardziej nie można.
Och, wytelepała mną ta książka. Najpierw sielskie obrazki życia w małej mieścinie w Hiszpanii, potem cudne, rozerotyzowane opisy miłości fizycznej, a potem łup, obuchem w łeb, straszliwy dramat. I te wolty, które autor wyprawia z czytelnikiem, dając mu złudne nadzieje na chwilę. Niech go diabli, tego Whartona! Umie przykuć do książki.
Nie dajmy się omamić tym wszystkim pozycjom typu: "rzucił pracę w korporacji, kupił dom w Prowansji, macał pomidory na targu i był szczęśliwy" - tam zawsze czai się coś pod podszewką.
Ocena: 5/6.
Słówko o lektorze: rasowy aktor, dykcja bezbłędna, ale za bardzo wyodrębnił z tekstu senor Ramosa.
ach uwielbiam tą książkę :)
OdpowiedzUsuńto właśnie od niej na nowo pokochałam (zapomniane w okresie nastoletnim) czytanie :)
Mam tę książkę na oku od kilku miesięcy i czytałam na jej temat wiele sprzecznych opinii. Nie mogę się więc doczekać, gdy wezmę ją w swoje łapki :P :)
OdpowiedzUsuńMoja przygoda z Whartonem właśnie się zaczyna i na pierwszy rzut idzie "W księżycową jasną noc". A potem pewnie i tę książkę dorwę ;)
OdpowiedzUsuńwłaśnie skonczyła lekturę.Masakra.Tę książkę poleciłabym wszystkim nieodpowiedzialnym facetom
OdpowiedzUsuńktórzy nie wiedzą na czym polega prawdziwa miłość(że to też odpowiedzialność za drugą osobę).