1. Fabuła
Młodziutka polska arystokratka zachodzi w ciążę, a jej matka wywozi niemowlę do klasztoru we Francji, zapewniając maleństwu dostatek i absolutny brak rodziny. Dziecię smutne i słodkie chowa się w klasztorze przez 10 lat, po czym jedzie do rodziny opiekunki, wpadając w środek wojny (Francja właśnie poddała się Niemcom). Jedzie tak jakieś cztery lata. Babcia dziewczynki umiera podczas okupacji, ostatnim tchem przekazując córce wiadomość, że jej dziecko nie umarło, a ta podejmuje poszukiwania, przy okazji przygarniając osierocone dzieci (czwórkę).
2. Kwestie, hm, dziwne i wątpliwe:
2.1. Dziewczynka z opiekunką wędrują po Francji przez cztery lata, prawie nie spotykając Niemców, a do tego żadna (prawie, jedną pomijam, spoiler) krzywda im się nie dzieje. Nikt na nie napadł, nie obrabował, nie zgwałcił, a ruch oporu nieba im przychylał. Święte ludzie ci Francuzi.
2.2. Młoda dziewczyna rodzi dziecko i kompletnie, kompletnie się nim nie interesuje, przyjmując na wiarę wszystkie wyjaśnienia serwowane jej przez mamusię, że dziecko chore, że umarło, że to, że tamto. Nawet nie wie, gdzie grób. Ratunku i litości.
2.3. Osiedlona we Francji Polka poznawszy sierotę od pierwszego wejrzenia wie, że dziecko ma w sobie coś z Polki i w dodatku arystokratki. Ciekawe skąd.
3. Osoby:
3.1. Amandine - za śliczna, za słodka, za chora, za bardzo prześladowana, za bardzo dotknięta nieszczęściami, za poważna, za dorosła, za, za za. Ble.
3.2. Jej matka - bezwolna mimoza. Ble.
3.3. Jej babka - twarda jak stal. No, jedna porządna postać.
3.4. Opiekunka - bez życia własnego.
3.5. Ruch oporu - bohaterowie jak aniołowie.
3.6. Zakonnice dwie - skłamałam, że jedna porządna postać, bo jeszcze dwie zakonnice, oczywiście czarne charaktery, są interesujące.
Ogólem - ckliwa historia, obfitująca w łzy, pożegnania, rozstania, powroty oraz te "w ostatniej chwili", "cudem" czy "ostatnim tchem". Idę wyrzucić ze schowka inne jej powieści, o ile je mam.
Lektorka, Marta Klubowicz, na początku mi przeszkadzała swoją twarzą, bo ją widziałam przed oczami. To nie jej wina, absolutnie, po prostu fabuła taka sobie, to myśli leciały to tu, to tam i padło na lektorkę. Potem przestała mi przeszkadzać, bo się przyzwyczaiłam, za to zaczęło mi się podobać, jak ona wymawia francuskie zwroty. Ślicznie. Dykcja bez zarzutu.
"Amandine" Marlena de Blasi, tłumaczyła Katarzyna Malita, Świat Książki, 2011.
![Amandine [Marlena de] - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE](http://cyfroteka.pl/images/BRD.png)