piątek, 17 listopada 2017

"Czarnooka blondynka" Benjamin Black

Książkę wygrałam w konkursie na stronie Kawiarenka Kryminalna. Przyszła błyskawicznie, a ja równie błyskawicznie ją przeczytałam. Dawno nie miałam w rękach kryminału noir i zwyczajnie byłam ciekawa, czy dalej mi się ten gatunek będzie podobał, czy też nie. 
Podoba się!
Gatunek. Książka mniej. Pewnie miałam zbyt wysokie oczekiwania, w końcu bohaterem jest prywatny detektyw Philip Marlowe. Czy to jest ten sam Marlow, co z książek Raymonda Chandlera? Wydaje mi się, że nie, ale podkreślam - wydaje mi się. Zbyt wiele czasu upłynęło od momentu, kiedy czytałam coś Chandlera.



Fabuła "Czarnookiej blondynki" jest prosta. Do biura prywatnego detektywa przechodzi wystrzałowa dziewczyna i zleca odszukanie swojego byłego chłopaka. Marlow przyjmuje zlecenie, węszy tu i tam, dowiaduje się, że facet zmarł, a potem, że jednak żyje. Następnie okazuje się, że poszukiwany siedzi po uszy w bagnie finansowo-narkotykowym i co gorsze, Marlow też tam wpada i nieźle obrywa po głowie. Znosi to wszystko jednak dzielnie, bo przecież dziewczyna jest wystrzałowa i coś tam się między nimi wydarza.

Prawda, że to wszystko prosto wygląda? O ile dobrze pamiętam, Chandler też nadmiernie nie komplikował, stawiając na klimat. Benjamin Black także stawia na klimat, ale jego klimat jest bardziej hot, a mniej noir. Wiem, lato w Los Angeles jest upalne.
Gdzieś mi też w tej powieści zgrzytają użyte wyrażenia, nie wiem, w jakim stopniu jest to zasługa autora, a w jakim tłumacza...
" - Wyczha - rzuciłem na pożegnanie i odjechałem." [1]
Nie znałam tego słowa. Sprawdziłam, że występuje w "Panu Tadeuszu", ale żeby tutaj?
Albo to:
"Miał na sobie sznytowy beżowy uniform". [2]
Sznytowy znowu musiałam sprawdzić w słowniku, znaczy "mający sznyt, elegancki, szykowny". I co, naprawdę nie można było napisać "szykowny"? To są pierdołki, wiem, ale zaznaczyłam ich sobie trochę w tym tekście i ogólne wrażenie nie jest najlepsze

Ze względu na moje piórowe zainteresowania musiałam wynotować sobie także to:
"[...] Clare Cavendish [...] siedziała na delikatnym krzesełku z kutego żelaza przy takim samym stoliku i pisała coś w notesie czy dzienniku w skórzanej oprawie. Zauważyłem, że pisze długopisem. [...] szybko zatrzasnęła notes, potem, już wolniej, nałożyła nasadkę na długopis i z rozmysłem odłożyła na stolik [...]". [3]
Plus kolejny cytat:
"Wreszcie kremowa koperta z moim imieniem, nazwiskiem i adresem wypisanym fioletowym atramentem schludnym, zaokrąglonym pismem. [...] Przypomniałem sobie Clare Cavendish, piszącą eleganckim długopisem w notesie przy żelaznym stoliku w oranżerii tamtego dnia, od którego upłynęły całe wieki". [4]
Jestem absolutnie przekonana, że mimo iż długopisy istniały już na świecie, Raymond Chandler nie kazałby używać ich swoim bohaterom, tylko wybrałby wieczne pióra. Poza tym długopisy działają na tusz, a nie atrament, och wiem, to tak powszechny i teraz błąd, że mało kto to wyłapie. No i na koniec: nasadka na długopis (także pióro) ma swoją osobistą i jednoznaczną nazwę, to skuwka. Tak czy siak, długopisom w kryminale noir mówię stanowcze nie. 

Na szczęście książka obfituje w wyrażenia typu:
"W bezchmurną, chłodną noc nisko na niebie świeciła jedna duża gwiazda, wbijając długi świetlny sztylet w serce Hollywood Hills. Piszczące nietoperze śmigały jak skrawki zwęglonego papieru nad ogniskiem".[5] 

Urocze i bardzo chandlerowskie.


---
[1] "Czarnooka blondynka" Benjamin Black, tłumaczył Paweł Lipszyc, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2017, s. 59 
[2] Tamże, s. 71
[3] Tamże, s. 37
[4] Tamże, s. 235
[5] Tamże, s. 228

Czarnooka blondynka [Paweł Lipszyc, Benjamin Black]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

4 komentarze:

  1. No cóż, ja raczej nie sięgnę. Chandler to Chandler - podrobić się nie da, a czytając czułbym się chyba jakoś niezręcznie, jak cudzołożnik ;) Wtopa z atramentem ewidentna, ciekawe czy tłumacza czy autora?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam ciekawa i sprawdziłam, zresztą - jak się za dużo nie wymaga, czyta się to bardzo dynamicznie. Rozrywka. Tak ma być.
      A na wzmianki o piórach, atramentach i długopisach jestem wyczulona, czyja to wtopa, nie wnikam. Zwracam uwagę, że nie tak powinno być.

      Usuń
  2. Wpadka tłumaczeniowa i już ma ciekawość rośnie. Gdybym miał zgadywać, to bym stwierdził, że w oryginale był po prostu "pen". Ale przyznam też, że mi długopis nie pasuje za bardzo do tamtych czasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Oni pisali wiecznymi piórami, a żeby móc zadzwonić, szukali budki lub sklepu. Takie czasy były.

      Usuń