wtorek, 15 grudnia 2009

"Wątpliwości Salaiego" Rita Monaldi & Francesco Sorti


Nie szukałam tej książki, nikt ze znajomych mi jej nie polecał, nie czytał, trafiła w moje ręce przypadkiem, wciśnięta przez księgarza, gdy zapragnęłam nowości. Świetnie się stało, że wcisnął mi właśnie tę, bo bardzo mi się spodobała.
Tytułowy Salai to postać historyczna, przybrany syn Leonarda da Vinci, dzisiaj powiedzielibyśmy "wychowanek". Powieść jest zbiorem listów Salaiego pisanych z Rzymu, dokąd udał się z Leonardem.
Czemu są w Rzymie? Ano, znakomity wynalazca i geniusz podążył tam, by zbadać osobiście krążące po Rzymie pogłoski dotyczące papieża Borgii - Aleksandra VI, rozsiewane przez jego wrogów. Legenda papieża Borgii przetrwała do naszych czasów, jako tego, który nie dość, że swoich synów i córki obdarzał profitami, to jeszcze był niezwykle rozwiązły i grzeszny, orgie z jego udziałem słynne były na cały Rzym. Ale czy to prawda, czy tylko wredne pomówienia spreparowane przez wrogów papieża? Tego właśnie ma się dowiedzieć Leonardo i próbuje, ale idzie mu niesporo. W opowieści Salaiego jego przybrany ojciec wcale nie jest geniuszem, o nie. Jest słabo wykształcony, niezbyt bystry, jego latające maszyny (których nie wymyśla, a jedynie kopiuje) głównie spadają na ziemię, nie może znaleźć zleceniodawców i wiecznie cierpi na brak gotówki. "[...] jako że od kiedy Leonardo począł kopiować te greckie manuskrypty pełne dziwnych machin, zużywa tyle papieru ile krowy jedzą trawy i zaprawdę Wielmożny Panie straszliwe to marnotrawstwo, bo upływa trochę czasu i mój przybrany ociec zapomina, do czego służą machiny, które narysował, a jako że lubi pisać od prawej do lewej w końcu nawet on sam gówno z tego rozumie"[1].
Prawdziwym bohaterem jest Salai, chłopak z tych, co to wszystko załatwią, wszystkiego się dowiedzą, stracą na przyjemnostki każdą sumę, no i nie przepuszczą żadnej ładnej dziewczynie. "[...] broń Boże nie chcę iżby kto zobaczył jak piszę ten list, nawet go sobie schowam głęboko w spodnie, a może lepiej do butów, bo tu w Rzymie, przy tych wszystkich nadobnych białogłowach nigdy nie wiadomo czy za pięć minut będę jeszcze miał na sobie portki"[2].
To dzięki niemu dochodzenie posuwa się do przodu, on odkrywa kolejne tajemnice, on naraża życie, on zaprzyjaźnia się z Kopernikiem, on ratuje Leonarda z opresji - no i wreszcie on to wszystko opisuje (nie omijając żadnej okazji, by przedstawić się w jak najlepszym świetle) w listach kierowanych do tajemniczego mocodawcy.
Powieść składa się wyłącznie z tych listów, przezabawnych, pisanych wiejską gwarą, mnóstwo w nich błędów ortograficznych i skreśleń. Dla purystów językowych, wyczulonych na błędy, początkowo czytanie może być trudne, oko zawiesza się na wszelkich potknięciach i traci się płynność czytania. Jednak tylko do czasu, szybko się można przyzwyczaić, a te kiksy już tylko wywołują uśmiech. No bo jak tu wytrzymać bez uśmiechu, gdy się czyta: "[...] wyjaśnię Wam wszystko później, bo tak się zdenerwowałem opowiadając o tym wszystkim, że zrobiłem [w tym miejscu na stronie jest wydrukowana nieregularna czarna plama] pieprzonego kleksa i na kartce nie ma już kurde miejsca"[3].
Bardzo zabawna książka i znakomicie się bawiłam podczas czytania, ale nie tylko. Autorzy bowiem pod płaszczykiem frywolności, pogaduszek i ploteczek przemycają rehabilitację papieża Aleksandra VI. Nie tylko ustami Salaiego, przemawiają też własnym głosem, na końcu książki bowiem jest "Wyjaśnienie", całkiem spory elaborat o papieżu, wykazujący, że czarna legenda to mit, a właściwie oszczerstwo rzucone dawnymi czasy przez jednego człowieka. Oszczerstwo przetrwało do dziś, okrzepło i obrosło przez lata w nowe piórka. Autorzy natomiast pieczołowicie te piórka wyrywają, jedno po drugim. Bardzo ciekawe, nowe spojrzenie.
---
[1] Rita Monaldi, Francesco Sorti, "Wątpliwości Salaiego", tłum. Justyna Łukaszewicz, wyd. Świat Książki, 2009, s. 35.
[2] Tamże, s. 138.
[3] Tamże, s. 166.

2 komentarze:

  1. Ja poległem na bodajże "Imprimatur" tej pary i na razie nie zamierzam sprawdzać reszty. Ale zapamiętam.
    PS. "Kurde" w czasach Leonarda?? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano "kurde". Zważ jednakowoż, że w oryginale listy są pisane gwarą, bodajże toskańską, z czego tłumaczka moim zdaniem wybrnęła znakomicie, przekładając to na gwarę taką chłopską, no.
    Co do "Imprimatur", właśnie jedzie do mnie pocztą, kolega się zaofiarował pożyczyć, no to pożyczyłam. :)

    OdpowiedzUsuń