środa, 26 lutego 2014

"Pan Brumm idzie się kąpać" Daniel Napp - bez niespodziewanek niestety


Pan Brumm idzie się kąpać nad jezioro co poniedziałek (dla uporządkowania zaznaczam, że we wtorki jeździ pociągiem, w środy wybiera się na wycieczki, w soboty ogląda mecze, a co niedziela raczy się miodem; rozkładu zajęć w czwartki i piątki jeszcze nie znamy), chwała mu za to, sport i rekreacja warta jest  propagowania. Oczywiście, bierze też Kaszalota ze sobą, złotej rybce też należy się chwila relaksu.

Kaszalot kąpie się w swoim słoju. Wygląda to nieco dziwnie, ale wolnoć Dominiku w swoim słoiku, nieprawdaż?

Nieszczęściem w jeziorze pojawia się Wkurzacz, okropny stwór, który zagraża Kaszalotowi, ale przecież pan Brumm nie zostawi przyjaciela na pożarcie!


Fotka powyżej ze strony wydawnictwa

Historia jak zwykle cudnie nonsensowna, ale ze smutkiem odkryłam, że w tej książce nie ma rysuneczków niespodziewanek, które tak z Krzysiem u Nappa lubimy oglądać i wyszukiwać. Odwrotnie, wyszukiwać i oglądać.

"Pan Brumm idzie się kąpać" Daniel Napp, przełożyła Elżbiera Zarych, Wydawnictwo Bona, Kraków 2011.

piątek, 21 lutego 2014

ŚBK: Zbieramy nie tylko książki, czyli nasze kolekcje


Każdy chyba w dzieciństwie zbierał znaczki czy papierki po gumach Donald, a potem z tego wyrósł i zaczął zbierać coś innego. Albo i nie, zależy od osoby. Znam dziewczynę, która zbiera aniołki, inna ma fisia na punkcie kotów. Sama zbierałam kiedyś myszki komputerowe, o czym pisałam w tej notce. Potem jakoś nawinęły mi się filiżanki (stare, rodzinne, pojedyncze egzemplarze). Ale nie o tym będzie ten wpis, a o notesach i notatnikach, które są moją pasją od jakiegoś czasu.

Zaczęło się od całkiem zwyczajnego brulionu w kratkę marki Herlitz, który pracowicie zapełniałam drobnym maczkiem. Pisałam o przeczytanych książkach, oczywiście.

Drugi zeszyt dobierałam już staranniej, twarda okładka była konieczna (pisałam czasem na kolanie), a wzór to jeden z dostępnych w empiku. No i przerzuciłam się na linie.

Na następny notes już się szarpnęłam - to był Paperblanks, z kotami od Laurel Burch. One drogie, te notesy, więc wybrałam mniejszy format.

Cudownie się jednak pisało, zwłaszcza wiecznym piórem, na które się w międzyczasie przerzuciłam, więc po zapisaniu kociego notesu nabyłam kolejny Paperblanks,
a jeszcze jeden dostałam w prezencie.

Ale zaczęłam szukać też wśród innych firm - wypatrzyłam w ofercie Leuchtturm1917 coś dedykowanego specjalnie dla mnie. Ex-libris, cudo, nie notatnik, powiadam, te rubryki na górze każdej strony, na tytuł, autora itp mnie urzekły. Tylko jakby były na kartce, nie stronie, byłoby jeszcze lepiej.

Kolejny notatnik to produkt znów z empiku, czyli "house od empik", prezent od męża. To jest mój aktualny zeszyt do notowania wrażeń dotyczących przeczytanych książek.

Natomiast w kalendarzu Moleskine prowadzę zapiski dotyczące Marianki - terminy badań, zabiegów, rehabilitacji.

 Kalendarz był diablo tani, bo nieaktualny, toteż zakupiłam sobie od razu dwa. Drugi, jeszcze nie rozpakowany, czeka za zagospodarowanie. Ma dobry, choć cienki papier.

Do codziennych notatek używam Leuchtturm1917 Agenda Slim. Ma miękką okładkę i kropki zamiast linii czy kratek. Nie miałam dotychczas do czynienia z kropkami i chciałam wypróbować, ale jak się okazało, nie odpowiadają mi, wolę linie.



Kolejny ciekawy notatnik to Whitelines. Niby nic specjalnego na pierwszy rzut oka, ale w środku nowość - białe linie na jasnoszarym tle. Ponoć białe linie nie odciągają tak wzroku od pisma właściwego. Pomysł świetny, ale zeszyt jest tak ciasno sklejony, że nie da się go porządnie rozłożyć na płasko. Wielka szkoda, że nie dało się go wcześniej obejrzeć na żywo, ale jest niedostępny w Polsce. Na razie stoi na półce, zerkam, ale bez zapału do pisania w nim.

Za to z prawdziwą radością popatruję na czysty, zafoliowany Ex-libris w pięknym, zielonym kolorze (z pasującą szlufką), zakupiony na TK w Krakowie. Chociażby dla tego jednego stoiska warto znów się wybrać na targi w tym roku.

Ach, jeszcze notatnik przywieziony z Anglii, papier czerpany z trawkami i płatkami kwiatów, całość wszyta z okładkę ze skóry z wprawionym kamieniem. Wysoce dekoracyjny, zaczęłam zagospodarowywać, ale mi wena sklęsła. Ten papier źle przyjmuje atrament, rozlewa, co świadczy o tym, że trochę oszukany. Jak mnie uświadomili ludzie znający się na tym,  papier czerpany przeznaczony jest dla atramentów i nic nie ma prawa się rozlewać (Paperblanks ma w środku taki papier).

Mam jeszcze dwa duże notatniki, formatu A4, Oxford z białym papierem, świetnym do pióra i Rhodię (dostałam w prezencie) z papierem kremowym, jeszcze do pióra świetniejszym.

Rhodia jest cudowna i nie mogłam się oprzeć, by sobie nie zamówić formatu A5, chciałam wcześniej, ale nie było w linie, dopiero ostatnio się pojawił. Jeszcze nie przyszedł, więc zdjęcie z netu.

To tyle o mojej skromnej kolekcji. Mam nadzieję, że będzie jeszcze się powiększać o kolejne, ciekawe notatniki.


A Wy? Zbieracie coś?

czwartek, 20 lutego 2014

"Wakacyjny koncert" Agnieszka Sikorska-Celejewska - zaskoczyło od pierwszego kopa


Są takie książki, które zachwycają od pierwszego kopa. Jak to mówią - zaskoczyło, zagrało czy co tam jeszcze. "Wakacyjny koncert" zagarnął mnie całą, zabrał w fantastyczną podróż do przeszłości i wycisnął łzę rozrzewnienia z oka.
I bardzo serdecznie za to dziękuję autorce (zaraz się zbiorę i poszukam do niej kontaktu, żeby podziękowania dotarły), życzę jej, by muzy, natchnienie, wena zawsze były w pobliżu niej i wspierały w pracy twórczej.

"Wakacyjny koncert" to opowieść o grupce dzieciaków spędzających wakacje na wsi, część z nich jest "miastowa", część ze wsi, ale dogadują się znakomicie. I czegóż oni nie wyprawiają!

Budują domek. Czytam o budowaniu domku i aż się uśmiecham,bo sama dopiero co pisałam o budowaniu domków.

"Na wsi można znaleźć naprawdę niesamowite ilości prawdziwych skarbów: gwoździe, młotki, łopatę, kawałki starej papy, zapomnianą i zardzewiałą siatkę na płot, a nawet starą kuchenną szafkę i skrawki dywanów". [1]

Łażą po łąkach i miedzach, kąpią się w jeziorze, urządzają koncert, szperają i myszkują gdzie się da. Pomysłów mają naprawdę mnóstwo, co prawda nie wszystkie przygody są absolutnie bezpieczne*, ale wszystkie kończą się wyśmienitą babciną kolacją.

"Naleśnikowy chlebek to wynalazek naszej babci [...] To jest taki pokrojony na kromki chlebek, który babcia obtacza w cieście na naleśniki, a potem smaży. A my to sobie potem sypiemy cukrem albo smarujemy konfiturą".[2]

"Zjedliśmy po misce klusek ziemniaczanych posypanych twarogiem, i popiliśmy szklanką mleka". [3]

Agnieszka Sikorska-Celejewska zebrała wspomnienia z dzieciństwa, starannie je przefiltrowała, żeby nie zostało nic, co by mogło wywołać smutek i wsadziła w książkę, tworząc urocze, nasze, polskie "Dzieci z Bullerbyn". Zachwyciłam się. Lektura niby dla dzieci czy młodszej młodzieży, ale bardzo się cieszę, że ją przeczytałam.

* Na bezpieczeństwo mam spojrzenie ambiwalentne, to przez to, że jestem rodzicem i dreszcz we mnie budzi myśl, że moje dzieci mogłyby na przykład skakać ze stogu na dół, na nędzną kupkę siana, ratunku, można przecież nogi połamać; a przecież tak skakałam, nie bacząc na zakazy rodziców.

---
[1] "Wakacyjny koncert" Agnieszka Sikorska-Celejewska, Akapit Press, Łódź 2011, s. 55
[2] Tamże, s. 53
[3] Tamże, s. 81

wtorek, 18 lutego 2014

"Gucio i Cezar" Krystyna Boglar, Bohdan Butenko


Oto "Gucio i Cezar", wydanie zbiorcze pięciu komiksowych historii  o hipopotamie Guciu (wiecznie głodnym) oraz psie Cezarze (statecznym i mądrym). Tytuły poszczególnych części to:
1. "Gucio i Cezar na tropie tabliczki mnożenia"
2. "Gucio i Cezar tam gdzie pieprz rośnie"
3. "Gucio i Cezar budują rakietę"
4. "Gucio i Cezar ratują Felicję"
5. "Gucio i Cezar w walce z Zatruwaczem"

Z dzieciństwa pamiętam tylko ten pieprz i wózek pełen worków pieprzu. Ależ bym kichała! A poniżej młyn pieprzowy.

Czytałam to Krzysiowi i pilnie słuchał, a jeszcze pilniej oglądał. Butenko dobrze rysuje. Ale dialogi są tak proste i oszczędne, że zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, jakby ich nie było. Do tego zirytował mnie brak numeracji stron, przy tak grubej książce trzeba dziecku lekturę dzielić na części - no i trudno zapamiętać, gdzie się skończyło.  Brak spisu treści też mi się nie spodobał.

Ale - Butenko dobrze rysuje, więc dla tych rysunków warto książkę mieć i dziecku czytać i pokazywać i pozwolić kolorować, jeśli chce. Krzysztof nie chciał, ale on jakoś nie lubi malowania kredkami. Ubolewam nad tym, bo rękę jakoś trzeba wyćwiczyć, ale delikatne namowy są mało skuteczne.  No cóż, może się to kiedyś zmieni.

"Gucio i Cezar" Krystyna Boglar, Bohdan Butenko, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2011.

niedziela, 16 lutego 2014

"Łowcy głów" Jo Nesbø - dobra książka, obrzydliwa książka


Mam straszliwy kłopot z tą książką. Przeczytałam w jeden dzień, co wcale nie było jakimś megawyczynem, bo akcja w książce leci do przodu z szybkością przyświetlną i ciągnie ze sobą czytelnika.  Toteż jeśli chodzi o płynną akcję, nieoczekiwane zwroty i volty, interesujące rozwiązania fabularne - nie mam zastrzeżeń, dobrze się czytało. Ocena 4/6.
Ale, o matko z córką, bohaterowie... są tak antypatyczni, wszyscy, co do jednego (dla pewności jeszcze przekartkuję książkę, bo może przeoczyłam w tym zalewie ohydy, przekartkowałam i nie znalazłam), przeżarci do cna materializmem, konsumpcjonizmem, ze zwichniętym lub wręcz przetrąconym kręgosłupem moralnym - że to aż bolało podczas czytania!
Nie lubię, nie lubię, nie lubię po trzykroć. Ocena 1/6. Więc jak ocenić sumarycznie? Wyszło mi 1,5/6.

Słówko o fabule? A proszę bardzo.
Główny bohater, Roger Brown, to pracownik firmy headhunterskiej. Uważa się za geniusza w swoim fachu. Ma piękną żonę (zakochaną w nim z wzajemnością), duży i drogi dom, a do tego jeszcze galerię sztuki. Galerię zakupił dla żony, jako swego rodzaju rekompensatę za zmuszenie jej do aborcji. Na to wszystko pensja łowcy głów nie wystarcza, więc wiecznie niedofinansowany biedaczysko dorabia sobie na boku, kradnąc cenne obrazy.
Przy jednym ze skoków opuszcza go fart, bo właściciel dzieła sztuki, Greve, nie jest szarym przeciętniakiem i ma w stosunku do Rogera własne plany (które oczywiście szczegółowo objaśnia, pół godziny trzymając Rogera na muszce, przecież łowca głów nie może umrzeć nieuświadomiony!). Plany są złe, diaboliczne, ich twórca jest człowiekiem bezwzględnym i bez skrupułów.

Starcie tych mężczyzn przypomina walkę dwóch żywiołów, na przykład tsunami z wulkanem. Obaj są piekielnie inteligentni, sprytni i silni. Obaj budzą wstręt i odrazę. Ble.

Kobiety w powieści są  nie lepsze. Żona Rogera, Diana, topi w przyjemnościach życia żal po podjętej decyzji o aborcji, a gdy tylko nadarza się sposobność, nie dba o swą rzekomo wielką miłość do męża. Jest jeszcze jedna kobieta w powieści, Lotta. Fałszywa i sprzedajna.

Panowie? Roger, jak już pisałam, silnie ukierunkowany na finansowy sukces, amoralny do szpiku kości. Greve - wredny, zaciekły sukinsyn. Ferdinand - współpracownik Rogera, płaszczący się i ulizany chłoptaś. Ove - również współpracownik Rogera, tylko w tym drugim fachu - zwichrowany na punkcie broni kryminalista, do tego niestabilny emocjonalnie. Na litość boską, co za galeria paskudnych typów!

Nie lubię takich powieści, na których nie ma się jak zahaczyć choćby pazurkiem sympatii, gdzie nie podobają się ani motywy, ani postępowanie bohaterów książki, gdzie nawet słowo "bohater" piszę jakby z przekąsem, bo żadni z nich bohaterowie, chyba że anty.
Mierzi mnie ten świat władzy, pieniędzy, podłości i szachrajstw, gdzie nikt z nikim szczerze nie rozmawia. Paskudztwo i obrzydlistwo. Fuj.

Jo Nesbø z pewnością pisać potrafi, ale ja już nie chcę tego czytać.

"Łowcy głów" Jo Nesbø, przełożyła Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Dolnośląskie 2011. 
Łowcy głów [Jo Nesbo]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

sobota, 15 lutego 2014

"Samotność niedoskonała" Krystyna Nepomucka - samotność kończy się histerią


To nieprawdopodobne, ale starzy warszawscy cwaniacy są nie do zdarcia - mówię tu o ojcu bezimiennej bohaterki, o którym myślałam, że zginął. Okazało się, że wcale nie, co więcej, znów spadł na cztery łapy, cała rodzina bowiem wywędrowała gdzieś na Mazury, gdzie ojciec otrzymał intratną posadę jako urzędnik państwowy.

Znów obrośli w piórka.Wojna się dopiero co skończyła, narratorka ma już dyplom lekarza, śliczną córeczkę Ewunię, wygodny dom i dostatnie życie. Nic, tylko pozazdrościć, prawda? A jednak coś wciąż uwiera - samotność. Andrzej, ojciec Ewuni, znikł z horyzontu (zresztą nie zajmował wiele miejsca w sercu bohaterki), a żaden następca się nie pojawił.

No nie, skłamałam. Pojawił się, ale dopiero wtedy, gdy Krystyna (nadałam jej w końcu imię sama, imię autorki, niech tak będzie) znużona gnuśnym życiem u boku rodziców zostawia im Ewę, a sama wyjeżdża do Wrocławia. Tam znajduje posadę w szpitalu, piękne, choć nieduże mieszkanko - a obie te rzeczy pośrednio zawdzięcza koledze lekarzowi imieniem Paweł. Krystyna wiąże się z Pawłem, ale jakoś tak bez przekonania; zabiera go co prawda na święta do rodziców, jednak wizyta przebiega wyjątkowo mało familiarnie... Ostatecznie okazuje się, że to facet zupełnie nie dla Krystyny, zwłaszcza że na horyzoncie nagle pojawia się... No oczywiście, Busio! Upiorny, niezniszczalny, patologicznie próżny Busio, który znienacka odnajduje żonę i włazi z buciorami w jej życie.

Ale pikuś tam Busio, mimo że psychopata, Krystyna jakoś umie sobie z nim poradzić. Gorszy jest Wykolejeniec, postać, o której wcześniej nie pisałam, uznając, że jest może i paskudny, ale przelotny. Otóż nie. Wykolejeniec to powinowaty, poprzez krótkie małżeństwo z jedną z ciotek Krystyny. To alkoholik, oszust, szuja, krętacz, złodziej, cwaniak, bez żadnych skrupułów oszukuje i wykorzystuje wszystkich wokół. Prawdziwa kanalia.

Ależ ta autorka potrafi odmalować czarne charaktery, kręcę głową z podziwem i cmokam z zachwytu. Toż bliska byłam apopleksji, gdy Wykolejeniec wywinął paskudny numer Krystynie!

I na tym kończy się ten tom. Paskudny numer, płacząca matka, pijany ojciec, wrzeszcząca z odparzoną pupą Ewcia, a do tego wszystkiego Krystyna z atakiem histerii. Lodzio miodzio.

"Samotność niedoskonała" Krystyna Nepomucka, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1991.

piątek, 14 lutego 2014

"Zabawka Boga" Tadeusz Biedzki - o tajemnicy sprzed lat


Lubię dwupłaszczyznowe powieści, takie, w których akcja  dzieje się równolegle - tu i teraz oraz dawno dawno temu. W tej akurat powieści to, co dzieje się dawno temu, czytałam z przyjemnością. Niestety to, co dzieje się tu i teraz, zdało mi się naciągnięte do granic możliwości. No dobrze, fantazja autora, no dobrze, trzeba było wymyślić jakąś klamrę spinającą te dwa wątki.... ale efekt jest jakiś przerysowany.
Świetnie, jak zwykle na początku zamotałam, próbując od razu podsumować lekturę. No zacznę jeszcze raz.

Autor (narracja jest pierwszoosobowa) dostaje list od przyjaciela, zakonnika, który wpadł na trop pewnej sensacyjnej wiadomości. Sam, jako osoba duchowna podlega pewnym ograniczeniom i nie może podążyć tym tropem, ale serdecznie zachęca do tego autora. Żeby było bardziej tajemniczo, niczego nie pisze wprost, tylko zostawia nitkę, którą należy uchwycić. Autor ochoczo łapie, podąża śladem, rozwiązuje kolejne zagadki przybliżające go do celu (jaki to cel, podpowiada tytuł książki).
Wyrusza w podróż śladem dawnej wędrówki Marii, matki Jezusa, chłonie całym sobą atmosferę Ziemi Świętej, szuka w odwiedzanych miastach i miejscowościach kolejnych wskazówek - i hura, rozwiązuje zagadkę!
Ale uwaga, rozwiązanie zagadki to tylko połowa sukcesu, zakończenie książki wcale nie jest przewidywalne - to dobrze.

Podczas czytania nasuwają się skojarzenia z prozą Dana Browna, na szczęście to tylko powierzchowna zbieżność. Na szczęście, ponieważ, jak się przywołuje nazwisko Browna, to od razu z podtekstem, że to taka tania sensacja dla mas (proszę o wybaczenie tych, którzy lubią spędzać z Brownem wolne chwile), więc konotacje mało zachęcające.
W książce Tadeusza Biedzkiego nie ma nieprawdopodobnych teorii spiskowych, intryg i pościgów. Jest tylko tajemnica z czasów biblijnych, do tego pięknie obudowana faktami ujętymi w potoczystej i urokliwej  opowieści z dawnych lat.

Książka ma cudowne zdjęcia. Mniam.  Na papierze kredowym dobrze się je ogląda. Cała książka jest z papieru kredowego! I przez to jest ciężka, uff.  Nawet, tak z ciekawości zrobiłam sobie małe porównanie.
"Zabawka Boga" waży 0,57kg (325 stron, 14,5x20,5 cm), a "Skazana" Hannah Kent 0,33 kg (392 strony, 13x20cm).
Co z tego porównania wynika? Absolutnie nic ponad to, że jedna jest cięższa od drugiej, ale moja młodsza pociecha miała niezłą frajdę, kiedy pomagała mi ważyć książki.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Bernardinum za książkę!

Zabawka Boga [Tadeusz Biedzki]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

"Zabawka Boga" Tadeusz Biedzki, Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2013.

czwartek, 13 lutego 2014

ŚBK - Kolejny konkurs! Antywalentynkowy!

Pamiętacie Wielki Mikołajkowy Konkurs?

Zapraszamy na kolejny konkurs opierający się na podobnych zasadach.

Tym razem organizujemy go specjalnie z myślą o osobach, które nie obchodzą Walentynek i są znudzeni widokiem serduszek i walentynkowych upominków. 






Blogowy Konkurs Antywalentynkowy Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni „Victoria” Zabrze będzie polegał na tym, aby odnaleźć w JUTRZEJSZYCH wpisach, na blogach ŚBK słowa – klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to należy wysłać na podany adres mailowy Księgarni – victoria@ksiaznica.pl


Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo – klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na FP „Victorii” na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło.


Następnym krokiem będzie wysłanie hasła na adres mailowy Księgarni „Victoria”, podany powyżej.
Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu Archer. Potem powinno pójść Wam jak z płatka.






Regulamin
1. Blogowy Konkurs Antywalentynkowy jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię „Victoria” Zabrze
2. Sponsorem nagród są Śląscy Blogerzy Książkowi.
3. Nagrodami w konkursie jest jeden pakiet książek niespodzianek.
4. Konkurs trwa od 14.02.14 do 15.02.14 r.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 16.02.14 r.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa CZTERNASTA (14) osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) – które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski


Zadanie konkursowe:
Ze słów – kluczy, podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe.

środa, 12 lutego 2014

"Bajki z dna szuflady" Joanna Baran - opowieści z różnych stron


Proszę państwa, dla rodzica czytającego dzieciom przed zaśnięciem książka właśnie czytana musi mieć pewne określone cechy. Zaraz, nie dla każdego oczywiście, wymienię tylko to, co jest ważne dla mnie. Listę można dostosować do własnych  wymagań.

1. Czcionka - duża i wyraźna, najlepiej czarne litery na białym, ewentualnie jasnym tle. Po czterdziestce zaczynają się kłopoty ze wzrokiem, które i mnie dopadły, bu. Sprawiłam sobie okulary do czytania.

2. Twarda oprawa - co prawda zwiększa nieco wagę, ale zdecydowanie lepiej trzyma się taką książkę w pionie, opartą na brzuchu. Leżąc oczywiście.

3. Ciekawe ilustracje - dziecko zagląda przez ramię i śledzi obrazki, nie ma takiego dziecka, co nie śledzi, no chyba że takie, co już zaśnie. Obrazki muszą być, im dziecko mniejsze, tym ich więcej, potem ta proporcja się zmienia, oczywiście.

4. Elementy - czy to poszczególne bajki, czy opowiadania, czy rozdziały nie mogą być za długie. Głupio urywać czytanie w połowie rozdziału. Jeśli te elementy są krótkie, nic nie szkodzi, by przeczytać dwa lub trzy naraz.

5. Treść - to, że piszę o niej na szarym końcu, wcale nie oznacza, że jest najmniej ważna, po prostu rzeczy, które się wymienia na końcu, są najlepiej zapamiętane przez odbiorcę (ciekawe, kto bez zerknięcia okiem na górę strony wie, co wymieniłam jako drugie?). Treść książki dla dzieci musi być dostosowana do poziomu/wieku odbiorcy i pięknie napisana. MUSI BYĆ PIĘKNIE NAPISANA - celowo się powtórzyłam, bo trafiłam kiedyś na książkę z bajkami, której autor wyraźnie miał złą polonistkę. Zezłościłam się wtedy strasznie, bo już zaczęłam czytanie i głupio było przerwać w połowie, więc korygowałam drewniany i pełen potknięć język na bieżąco. Brr.

"Bajki z dna szuflady" Joanny Baran - co piszę z zadowoleniem - wszelkie wymienione wyżej warunki spełniają. Treść to bajki stylizowane na bajki różnych narodów (stąd podtytuły każdej z opowieści, np "Bajka prawie chińska"). Napisane starannie, z polotem i rytmem właściwym do głośnego czytania.
Bohaterami są zwierzęta (och, papuga Sherlock Parrot z bajki "Lekcja dedukcji" jest świetna!), dzieci (bajka "Seiko i wiatr", prawie japońska), rośliny (bajka "Motyl i róża", prawie francuska), księżyc i gwiazdy (bajka "Siła miłości", prawie duńska), dorośli i nawet diabeł (bajka "Diabelskie wiano", prawie czeska).

Podoba mi się ta różnorodność, przejawiająca się nie tylko w doborze bohaterów. Bo historie są i nieco smutne, jak ta z Bliskiego Wschodu "Najmłodsza z córek", gdzie ojciec chce wychłostać córkę za nieposłuszeństwo, i kpiarskie, jak wspominana już "Lekcja dedukcji" czy wreszcie po prostu bajeczno-magiczne, jak "Nieudane łowy" (bajka prawie romska).
Pochodzenie bajek jest jasne dla dorosłych, dla dzieci mniej, ale to jest właśnie dobry początek, by przekazać potomstwu, że istnieją inne kultury i kraje.

Bajki zajmują maksymalnie kilka stron - idealnie jak dla mnie. Czytamy po jednej, dwie, czasem trzy. Ilustracje, autorstwa Alicji Rybickiej, są przesympatyczne i często na całą stronę - super się je ogląda.
Twarda oprawa - jest! Czcionka duża - jest. Moje oczy to lubią.

Aha - piszą, że kategoria wiekowa to 6-9 lat. Krzyś ma niespełna 5 i dał radę :)

Dziękuję Wydawnictwu Skrzat za egzemplarz książki!

 "Bajki z dna szuflady" Joanna Baran, ilustracje Alicja Rybicka, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2013.

sobota, 8 lutego 2014

Urodziny Marianki

Moja mała córeczka rośnie jak na drożdżach! Dopiero co zamieszczałam swoją fotkę z brzuchem jak balon, a tu proszę, jakie duże dziecię!


Czyżby nowa Maryla Rodowicz?  ;) Zważywszy na zamiłowanie do fantazyjnych strojów (sama wybierała to ażurowe cudeńko), nie można wykluczyć! Gitarę też lubi.

Wczoraj Marianka skończyła dwa lata. Jest bardzo pogodnym i cierpliwym dzieckiem, choć już zaczyna pokazywać swoje nastroje w zdecydowany sposób. Jest bardzo zręczna i sprawna manualnie, ma dobrą pamięć, świetne poczucie równowagi i uwielbia bawić się z bratem.

Jeśli chodzi o jej słuch i mowę - powoli idziemy do przodu. Marianka słyszy coraz więcej. Chętnie powtarza pojedyncze samogłoski, pojawiają się pojedyncze sylaby. Kojarzy już dźwięki z konkretnymi czynnościami. Wiek słuchowy Marianki to 8 miesięcy  - tyle czasu jej kora słuchowa jest pobudzana impulsami.
Naszym celem jest zrównanie wieku biologicznego z wiekiem słuchowym. Proszę trzymać kciuki! :)

5 i 6 lutego  byliśmy w Kajetanach na kolejnym ustawieniu procesora i w dwóch poradniach - rehabilitacyjnej oraz genetycznej. W tej drugiej odebraliśmy wyniki badań stwierdzające, że przyczyną głuchoty Marianki jest mutacja genu GJB2 - okazało się, że i ja, i mąż, jesteśmy nosicielami wadliwego genu i przekazaliśmy go córce. Cóż, taki los.

Zapisaliśmy Mariankę do kwalifikacji do wszczepienia drugiego implantu. Myślę, że to dobra decyzja.

Stale ją rehabilitujemy, co niestety wiąże się ze sporymi kosztami. Dlatego też mam gorącą prośbę - jeśli ktoś rozlicza PIT i chciałby komuś przekazać  1% podatku - niech przekaże go Mariance.

Wystarczy w formularzu PIT  wpisać numer : 
KRS 0000037904
W rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1%” podać:  
20951 Kolano Marianna

Fundusze zbieram za pośrednictwem Fundacji Dzieciom "Zdążyć z pomocą", a stronę Marianny można obejrzeć tutaj:
http://dzieciom.pl/podopieczni/20951 

Bardzo dziękuję Wam za  wsparcie, to, które już otrzymałam i to przyszłe, a także za przekazywanie apelu o przekazanie 1% podatku znajomym. 

Uśmiech dla Was od Marianki i od Krzysia :)


wtorek, 4 lutego 2014

Wymiana książkowa Zabrze - zdjęcia i lista tego, co wyniosłam


 Oto grupa Śląskich Blogerów Książkowych: po przygotowaniu stołów, rozłożeniu książek, zakładek i kuponów promocyjnych mogliśmy zasiąść i pokrzepić się znakomitą herbatą. I czekać na gości.

 Goście niebawem się pojawili i z prawdziwym zainteresowaniem zerkali na rzędy książek. Ja też zerkałam co jakiś czas, żeby sprawdzić, co nowego się pojawiło na stołach i, hm, czy moje książki znalazły nowych właścicieli.
O, tu zerknęłam i zobaczyłam moją książkę, cieszę się, że poszła w świat.

 Akcja udała się - jesteśmy naprawdę zadowoleni :)

"Toy Wars"  Ziemiańskiego oglądałam długo i z każdej strony, zastanawiając się, czy ją sobie wziąć, czy nie.  Ostatecznie zrezygnowałam.
Za to wzięłam sobie inne. Stosik po prawej to książki wymienione (plus jedna wygrana w konkursie), stosik po lewej to książki kupione wcześniej dla mojej mamy, które uwieczniłam, bo cieszą oko, a na dole pysznią się trzy komiksy pożyczone od Oisaja (mniam).

Po lewej od dołu:
1. "Gustaw i ja" Magdalena Zawadzka
2. "Mił.ość" Ewa Kasprzyk
3. "Villette" Charlotte Bronte
4. "Villas" Michalewicz, Danilewicz
5. "Tak sobie myślę" Jerzy Stuhr
6. Atlas - Motyle

Po prawej od dołu:
1. "Podniebna kawaleria"  W.A. Herbst - pomyślałam, że zainteresuje męża
2. "Księga powietrza i cieni"  M. Gruber - bo w opisie jest coś o Szekspirze
3. "Nexus" Ramez Naam - o, na to rzuciłam się skokiem tygrysicy, ponieważ słyszałam, że dobre
4. "Trzynasta noc" Alan Gordon - znów wzmianka o Szekspirze
5. "Weź moją duszę" Y. Sigurdardottir - polubiłam islandzkie kryminały
6. "Kuchnia pełna zdrowia" Okrasa i Kowalik - to wygrana od Ktryi

Garść statystyk - w wymianie wzięło udział około 30 osób, wymieniono wspólnie ok. 150 książek.  Naprawdę nieźle! Więcej zdjęć jest dostępnych na stronie "Victorii". Zapraszam!

niedziela, 2 lutego 2014

ŚBK - Wymiana książkowa okazała się akcją trafioną

Przed całą imprezą zdania wśród członków grupy były podzielone - a to obawiano się, że nikt nie przyjdzie, to znów, że będą tłumy i nie ogarniemy organizacyjnie. Rzeczywistość bardzo zgrabnie wypośrodkowała oczekiwania, tłumów nie było, ale herbaciarnia pustkami nie świeciła, ludzie przychodzili, wyciągali książki z plecaków i toreb, po czym w skupieniu przeglądali stoły w poszukiwaniu czegoś dla siebie.

Kierownictwo księgarni "Victoria" przygotowało stos kuponów rabatowych, właściciel herbaciarni "Czajnik"  w Zabrzu poczęstował nas bardzo smaczną, karmelową herbatą, my wesoło gawędziliśmy, obserwując otoczenie i napominając się wzajemnie "nie zaglądaj panu w stosik!" (cóż  poradzić, to było silniejsze, podejrzeć, co też ciekawego dla siebie upolował).

Podsumowań i statystyk można będzie spodziewać się na dniach na facebooku, tak samo jak zdjęć, być może ukaże się też jakaś relacja prasowa bądź telewizyjna (pojawili się przedstawiciele mediów, co nas bardzo ucieszyło), notki na blogach grupowych też zapewne się ukażą.





Jak widać na zdjęciach, było z czego wybierać.
Sama wyszłam z wymiany z pięcioma książkami, a jakimi? To już może następnym razem.

P.S. Akcję z pewnością powtórzymy.