czwartek, 30 lipca 2015

[Thorgal] "Kah-Aniel" Rosiński, Sente - żegnaj, Thorgalu!

To jest OSTATNI tom z serii Thorgal. Zdejmijmy kapelusze i postójmy chwilę w milczeniu.


Właściwie wcale nie ostatni, ale tu na blogu ostatni na długi czas. Mam jeszcze na półce parę tomów pożyczonych od Janka, ale na razie stoją, a ja na wakacje biorę sobie grubsze egzemplarze. A może jednak wziąć i Thorgale? Teraz będę się bić z myślami...

Nie będę się rozpisywać. Thorgal w poszukiwaniu Aniela trafia na Bliski Wschód. Niestety w moim odczuciu  historia robi się nudna i bezbarwna. Panie Sente, no jak to tak? Wątek wędrówki Thorgala po pustyni w poszukiwaniu Czerwonych Magów jest mdły jak niesłony rosół. Ta szczypta pieprzu, jakim jest szybki numerek łucznika z czarnooką Salumą, nie poprawia sytuacji.

Za to Rosiński wspina się na wyżyny. Mistrzostwo świata. To już nie kadry, to obrazy!
Cudowna burza piaskowa, panorama miasta Bag Dadh, gwarny suk - przepiękne.
Wzdech.

P.S. Ach, byłabym zapomniała. Aniel stał sie Kah-Anielem, co jakoś mało mnie obeszło.

"Kah-Aniel" tom 34. serii Thorgal,  rysunki Grzegorz Rosiński, scenariusz Yves Sente, tłumaczenie Wojciech Birek, Egmont Polska 2013.

środa, 29 lipca 2015

"Piotruś Pan" James Matthew Barrie. Kto chce pocztówkę z Nibylandii?


Dorwałam kiedyś super książkę: "1001 filmów, które musisz zobaczyć". Z ciekawości zaczęłam liczyć, ile z tego tysiąca mam obejrzane. I, o dziwo, natknęłam się na takie tytuły, co do których wcale nie byłam pewna, czy film oglądałam. Tytuły tak znane, że aż stały się ikonami stylu czy epoki, czy też nakręcone na podstawie książek, które znam, czy też oglądane fragmentami, a nigdy w całości. Czemu o tym piszę? Ponieważ "Piotruś Pan" należy do tego samego gatunku. Jest tak znany, że aż nie wiadomo, czy się go czytało.
Doczekał się mnóstwa adaptacji filmowych, animowanych i  teatralnych. Były też przeróbki tekstu na książeczki dla dzieci - takie wiecie, żeby było leciutko, króciutko i nie za krwawo, bo się dzieci wystraszą.
Nie mogę nie wspomnieć też o "syndromie Piotrusia Pana" obecnym w psychologii.

Jak widać, sporo narosło na tej książce. Może warto więc czasem sięgnąć do źródła, czyli do oryginalnego tekstu, żeby zobaczyć, co to za żyzna gleba, na której urosło tak wiele?  Wydawnictwo Media Rodzina wypuściło na rynek nowe wydanie klasycznej opowieści, z nowym przekładem i pięknymi ilustracjami, nad którymi się później pochylę.

Historia o Piotrusiu w wielkim skrócie wygląda tak: żyje sobie Piotruś Pan na wyspie Nibylandii, towarzyszą mu zagubieni chłopcy, a oprócz nich na wyspie mieszkają jeszcze piraci, czerwonoskórzy  oraz elfy (w tym Dzwoneczek). Do całej tej gromady dołącza Wendy z braćmi.
Piraci z kapitanem Hakiem wciąż zagrażają chłopcom i w końcu dochodzi do konfrontacji - walkę może przeżyć tylko jeden z przywódców. Oczywiście ten dobry (tylko że, hm, po przeczytaniu książki miałam pewne wątpliwości, czy naprawdę Piotruś Pan był lepszy od Jakuba Haka). Potem rodzeństwo wraca do stęsknionych rodziców, zabierając ze sobą zagubionych chłopców, żeby się wreszcie odnaleźli. Piotruś Pan zostaje w Nibylandii, przylatując od czasu do czasu do Wendy, później do jej córki Jane, później córki Jane - Margaret - i tak to się kręci.

To bardzo ciekawa powieść. Prowokuje do myślenia o istocie dzieciństwa i o potrzebie dorastania. O odpowiedzialności i jej braku. A dzieciom podoba się Nibylandia. Niestety, ja jestem dorosła i mimo największych chęci nie jestem już w stanie spojrzeć na tę opowieść inaczej niż z dorosłego punktu widzenia. Jestem panią Darling, drżącą o losy swoich dzieci - i nic już tego nie zmieni. Podejrzewam, że macierzyństo zmienia trochę połączenia neuronowe w mózgu.

Nie potrafię znaleźć w sobie zbyt wiele przychylności dla Piotrusia Pana: zarozumiałego, bezdusznego i aroganckiego chłopaka. Oczywiście, są okoliczności łagodzące, ale co tam takie okoliczności (z okazji "Pachnidła" pisałam, że nie uznaję trudnego dzieciństwa za okoliczność łagodzącą). Może więc bezpieczniej będzie potraktować Piotrusia Pana jako symbol? Czegoś, co drzemie w każdym z nas, płytko lub głęboko zakopane; czegoś co każe nam puszyć piórka i domagać się pochwał za zasługi; czegoś, co każe nam piać z zachwytu.

Tęsknota za Nibylandią, krainą wyobraźni chyba gdzieś w nas drzemie, inaczej po co czytalibyśmy książki? W powieściach szukamy jej śladów. Tylko że coraz trudniej jest ją znaleźć albo rozpoznać. Przyznam się, że jak byłam mała, podczas czytania potrafiłam tak totalnie zagłębić się w powieściowy świat, że głuchłam i ślepłam na wszystko inne. Rodzina się ze mnie śmiała, że odleciałam. Może właśnie wtedy odlatywałam na trochę do Nibylandii? Teraz, jak czytam, zawsze mam obie nogi na ziemi, zawsze jedno oko rozgląda się i jedno ucho nadsłuchuje i sprawdza poprawność świata wokół.

Teraz o ilustracjach. Autorem jest Quentin Gréban. Pięknie rysuje i znakomicie operuje kolorem, światłem, głębią ostrości i perspektywą. Jego ilustracje, te całostronicowe, to tak naprawdę małe obrazy. Wcale nie obraziłabym się, gdyby na ścianie zawisła mi w pięknych ramach Wendy patrząca na Dzwoneczka.

s. 27
Elf się wykrzywia i pokazuje język. Wendy jest zaciekawiona i zdumiona jednocześnie.
Gréban ma delikatną kreskę, którą zaznacza kontury postaci czy przedmiotów, potem wypełnia te kontury kolorem i domalowuje tło. Kolory ma nieco zgaszone, a może rozproszone, zero nachalności. Nie mam pojęcia, co to za technika, ale przypomina nieco pastele.

Piękne są te ilustracje, choć nieco przeszkadza mi to, że Gréban rysuje twarze prawie wszystkich w dziecięcy sposób: duże oczy, wysokie czoła, zadarte noski. Czerwonoskóry z zadartym nosem? Dziwne.

s. 51
Dorosła pani Darling z dziecięcą buzią? Dziwne.

s. 15
Ale mniejsza z tym, ilustracje są naprawdę piękne i jest ich tak wiele, że można sporo czasu spędzić tylko na ich oglądaniu.

Piękna książka w pięknym wydaniu.

Dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz powieści.

Ach, do książki miałam jeszcze dołączone dwie pocztówki z ilustracjami z książki. Są tak cudne, że wzdech. Są tak cudne, że warto pokazać je jeszcze komuś. Czy ktoś chce pocztówkę?  Jeśli tak, napiszcie o tym w komentarzu. W niedzielę wylosuję dwie osoby i pocztówki z wakacji w Nibylandii pofruną właśnie do nich.

"Piotruś Pan" James Mteehew Barrie, ilustracje Quentin Gréban, tłumaczył Andrzej Polkowski, Media Rodzina, Poznań 2015.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Złota Zakładka - moje nominacje

Przejrzałam skrupulatnie swoje zapiski i wybrałam kilka książek, które moim zdaniem, zasługują na to wyróżnienie.



Najlepsza literatura faktu:
"Łowca androidów: Słowa i obrazy" Andrzej Tuziak, Instytucja Filmowa "Silesia-Film", Katowice 2014

Najlepsza książka dla dzieci i młodzieży:
"Opowiem ci mamo, co robią auta" Marcin Brykczyński, ilustracje Artur Nowicki, Nasza Księgarnia, 2014
"Wigilia Mamy Mu i Pana Wrony" Jujja Wieslander, ilustracje Sven Nordqvist, Zakamarki, Poznań 2014

Najciekawsza książka z przeszłością w tle:
"Oblubienica z Azincourt" Joanna Hickson, Wydawnictwo Literackie, 2014

Najbardziej wzruszająca powieść:
"Ostatnie przedstawienie panny Esterki" Adam Jaromir, ilustracje Gabriela Cichowska, Media Rodzina, 2014

Najlepsza powieść fantastyczna:
"Nomen Omen" Marta Kisiel, Uroboros, Warszawa 2014
"Ciemny Eden" Chris Beckett, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2014,
"Polaroidy z zagłady" Paweł Paliński, Powergraph, Warszawa 2014


Najciekawsza intryga:
"Zobaczyć Sorrento i umrzeć" Katarzyna Kwiatkowska, Rozpisani.pl, Warszawa 2014
"Odwlekane porządki" Marcin Borkowski, wydane przez BPP Marcin Borkowski, Warszawa, 2014
"Gdzie się cis nad grobem schyla" Alan Bradley, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak, 2014

Wysyłajcie też swoje nominacje na zlotazakladka@silesiaczyta.pl!
Więcej tu:Złota Zakładka

niedziela, 26 lipca 2015

[Thorgal] "Statek - miecz" Rosiński, Sente


Jeszcze tylko ten i jeszcze jeden wpis o Thorgalu i zamilknę na dłużej o wikińskim łuczniku. No bo ileż można? ;)

Kocham okładki Rosińskiego. Ta jest świetna, psy za chwilę mnie stratują. Zima, zimno - to lubię. Ale tylko w książkach.

Co w środku?
Jolan po wypełnieniu misji w Asgardzie chciałby już urwać się ze służby u Manthora. Gorąca krew. Ale sprytny czarownik stawia przed młodym padawanem nowe wyzwanie.
"Przepędzicie najeźdźców, ocalicie ludzi i wiarę ziem północy! Gdyż tylko ocalenie wiary ludzi północy może uratować Asgard!" [s.10]
A jakież to zagrożenie? Otóż - nowa wiara w jednego boga. Od razu przypomniały mi się "Mgły Avalonu". Tam też walczyli z nowym bogiem, z wiarą chrześcijan. I co im z tego przyszło?... No właśnie.
Mamy więc zajawkę przyszłych walk, scenarzysta sprytnie przygotował sobie grunt.

Można więc wrócić do Thorgala i popatrzeć, jak się szlaja po mrozie i śniegu. Niby szuka Aniela, ale udaje mu się znaleźć Lehlę, łowi berło króla, wchodzi w zatarg z handlarzami niewolników i błyskawicznie uczy się powozić psim zaprzęgiem. Uwalnia z niewoli Lehlę, w gratisie dostaje czarnooką zakwefioną piękność. Ciąg dalszy z pięknością nastąpi niewątpliwie.

Rysunkami, kadrami zachwycam się bez przerwy. Oko orki z celującym do niej z łuku człowiekiem - czad. Gdzieś to widziałam w filmie, ale gdzie? Szczęki?
Biel i błękit śniegu - ach, jak ja to kocham. No i obłoczki pary ulatujące z ust na mrozie są obłoczkami pary, a nie białymi plamami na kartce.

"Statek- miecz" tom 33. serii Thorgal,  rysunki Grzegorz Rosiński, scenariusz Yves Sente, tłumaczenie Wojciech Birek, Egmont Polska 2011.

piątek, 24 lipca 2015

Konkurs na opowiadanie fantastyczne - napiszcie i przyślijcie, będę to czytać!

Wydawnictwo Genius Creations ogłosiło właśnie konkurs na opowiadanie fantastyczne - zerknijcie na http://geniuscreations.pl/dobro-zlem-czyn/

I nadsyłajcie opowiadania!

Będę je czytać :) I oceniać.

To co, ktoś się skusi?

środa, 22 lipca 2015

"Monster" t.1 Naoki Urasawa


Czytam te mangi od Szyszki jedne po drugich - i co się okazuje? Że to właściwie całkiem normalne komiksy, tematykę mają różnorodną, są lepsze i gorsze. Trzeba się tylko przyzwyczaić do odwrotnego czytania oraz wielkich oczu i jest git.

"Monster" to historia japońskiego lekarza Kenzo Tenmy osiadłego w Niemczech. Piekielnie zdolny neurochirurg robi karierę w szpitalu w Dusseldorfie pod opiekuńczymi skrzydłami dyrektora (przy okazji - córeczka dyrektora romansuje z Kenzo). Kiedy jednak polityczno- finansowe gierki przeszkadzają mu czuć się prawdziwym lekarzem, Tenma ośmiela się przeciwstawić przełożonym, za co natychmiast zostaje ukarany.
Potem zaczyna się dziać. Kierownictwo szpitala (trzy osoby) schodzą dość gwałtownie z tego łez padołu, pacjenci doktora Tenmy znikają ze szpitala, a sam doktor gubi się w domysłach. Podobnie policjanci, też się gubią. Japoński doktorek szybko otrząsa się z szoku, bo zostaje ordynatorem chirurgii i rzuca się w wir pracy. Zapomina o zagadkowych wydarzeniach na dziesięć lat.

Po dziesięciu latach...
Nie nie nie. Nie zdradzam faktów, zainteresowani sobie przeczytają.

Ten komiks miota się pomiędzy kryminałem i thrillerem. Lubię te gatunki, ale, no właśnie, coś mi tu nie gra. Pierdółki, ale jak się je poskłada do kupy, to "Monster" nie ma szans, by stać się moim ulubionym komiksem.

Po pierwsze, doktorek jest genialnym lekarzem, ale gdy tylko zabiera się do śledztwa, poziom genialności mu  drastycznie spada, wnioski wyciąga opierając się na na emocjach, a nie na logice. Do tego Japończycy znani są z tego, że trzymają się w ryzach - a tu w ryzach trzymają się Niemcy (zwłaszcza diaboliczny funkcjonariusz federalnej policji kryminalnej Niemiec), a doktor miota się, traci panowanie nad sobą, zaniedbuje się. I taki wymięty, nieświeży i nieogolony nie budzi mojej sympatii.
Po drugie - jakieś takie niejasności scenariuszowe dotyczące braku zainteresowania losem pewnego chłopca w kolejnych rodzinach zastępczych.
Trzecia rzecz - jeden z bohaterów komiksu zostaje postrzelony w głowę, podczas operacji ruszano mu kości czołowe, grzebano w czaszce, żeby wyjąć pocisk - po dziesięciu latach na gładkim czole byłego pacjenta nie pozostał nawet najlżejszy ślad grzebania.

To jest pierwsza część, ale prawdę mówiąc, jakoś nie mam parcia na to, żeby czytać resztę i dowiedzieć się, jak będzie doktorkowi szło śledztwo.

Co mi się podobało? Operowanie kolorem (tak, pojawia się kolor!) i jego brakiem. Onomatopeje lepiej oddane niż w "Emmie". Jest "E..." i "O..." zamiast "...", hehe. Ale jest i "tup top" czy "dum dum". A gdzieniegdzie pojawia się smakowity japoński dymek, z drżącymi liniami opadającymi z góry na dół, jakby człowiek chciał coś powiedzieć, już otwiera usta, ale głosu z siebie wydobyć nie może.
Plusik także za zamieszczenie ściągi sposobu czytani dla niezorientowanych.

Dzięki, Szyszka!

"Monster" t.1 Naoki Urasawa, tłumaczenie Radosław Bolałek, Wydawnictwo Hanami. Rok wydania ukryty tak sprytnie, że nie znalazłam.

wtorek, 21 lipca 2015

Złota Zakładka raz jeszcze - nudziarstwa :) Albo wcale nie!

Albowiem ponieważ zacofany w lekturze upominał się o nudziarstwa w stylu regulamin czy zasady, informuję, że na stronie Śląskich Blogerów Książkowych (ha, mamy stronę!) uruchomiliśmy podstronę ze Złotą Zakładką:
http://silesiaczyta.pl/zlota-zakladka/

Ale jak komuś się nie chce czytać, a chce ZZ w pigułce, to:

20 lipca – 20 sierpnia 2015 r. - w tym terminie można przysyłać na adres zlotazakladka@silesiaczyta.pl nominacje, maksymalnie 3 tytuły w każdej kategorii, a kategorie są takie:
     1. Najlepsza literatura kobieca.
     2. Najzabawniejsza książka.
     3. Najlepsza literatura faktu.
     4. Najlepsza książka dla dzieci i młodzieży.
     5. Najciekawsza książka z przeszłością w tle.
     6. Najbardziej wzruszająca powieść.
     7. Najlepsza powieść fantastyczna.
     8. Najciekawsza intryga.
     9. Najmroczniejsza powieść.
     10. Najbardziej apetyczna książka.

26 sierpnia – 26 września 2015 r - wtedy odbędzie się głosowanie. 

Kto może nominować i głosować? Blogerzy książkowi. 

Co nominujemy? Książki wydane w 2014 roku. 

Zachęcam serdecznie do zapoznania się ze stroną, do dołączenia do wydarzenia na FB (link), do zgłaszania i nominowania.  Warto nagradzać dobre tytuły. Prawda? :)


poniedziałek, 20 lipca 2015

[Masza i Niedźwiedź] "Nie budzić do wiosny", "Wielkie pranie"

"Nie budzić do wiosny"

Wydawnictwo Egmont nie ustaje w w wydawaniu Maszy i bardzo dobrze. Masza pomaga moim dzieciom zasnąć. Czytam Krzysiowi i Mariance przed snem, potem Krzyś zamyka oczy i zasypia, Marianka zaś bierze książkę do swojego łóżka, trochę ją ogląda, a gdy zgaszę już światło, otwartą książeczkę kładzie sobie na twarz i tak zasypia. Serio. Po jakimś czasie z pokoju dzieci dobiega niegłośne stuknięcie - to książka właśnie wylądowała na podłodze.

Tyle tytułem wstępu, a teraz o Maszy, co zbroiła tym razem. Nic takiego, biega po lesie jesienią, zaczepia jeża i zająca, które właśnie szykują zapasy na zimę, w końcu dociera do domku Niedźwiedzia, z którym chce się pobawić. Tyle że miś właśnie układa się do zimowego snu i nie ma ochoty na zabawy. Masza ma jednak swoje sposoby i miś nie ma wyjścia, musi wyleźć z łóżka i zająć się małą.

Drodzy rodzice energicznych dwu, trzy i czterolatków!

Koniecznie zajrzyjcie chociaż do jednej książeczki o Maszy. Możecie też obejrzeć jeden czy dwa odcinki bajki w telewizji. Gwarantuję, że buzia wam się uśmiechnie, to po pierwsze, a po drugie, będziecie głęboko szczęśliwi, że wasze dzieci nie broją tak jak Masza. Nie włażą do lodówki, nie ścigają się z zającem i nie bawią się pszczołami. Odetchniecie z ulgą, że macie tak megagrzeczne dzieci. Naprawdę.

Plusiki jeszcze za: twardą oprawę i poręczny format, taki akurat na buzię dziecka. ;)

"Wielkie pranie"

Ta pozycja jest większego formatu i nieco się różni od tych w twardej oprawie. Ma większą czcionkę, czyli nadaje się do samodzielnego czytania przez dziecko. Moje jeszcze nie czytają, ale za to sprawnie naklejały naklejki  na puste miejsca w ilustracjach. Marianka wyciągała naklejki z wkładki i naklejała gdzie popadnie, Krzyś pracowicie je odklejał i przyklejał na właściwych miejscach. I tu należy się pochwała za jakość kleju, bo daje się odkleić od papieru (a wiecie, że nie zawsze jest to możliwe, co mocno irytuje dzieci, które chcą, by naklejka była perfekcyjnie naklejona).

Treścią bajki, najogólniej mówiąc, jest rozważanie nad istotą brudu. Czyli jak mocno dzieci potrafią się upaprać. Masza, jak ta mucha z wiersza Brzechwy  po kolei jest wyciaprana w:
- błocie
- mleku
- kaszy
- sadzy
- malinach
- szlamie i wodorostach
- oleju maszynowym
Zaś prosiaczek, który jej towarzyszy w zabawie, wciąż jest czyściutki i różowiutki. A mówią "brudny jak świnka" - co za bzdura, świnie to bardzo czyste stworzenia.
Marianka uciaprana tylko trochę i bardzo szczęśliwa, lato 2014

Chciałam tu trochę porozwodzić się nad świętą cierpliwością Niedźwiedzia, ale to może kiedy indziej, teraz po prostu powiem, że Niedźwiedź ma świętą cierpliwość i bardzo bym chciała być taka jak on, bo czasami mi nerwy puszczają...  Tyle że wiecie- on zawsze może odesłać Maszę do domu, a ja co? ;)

Bardzo dziękuję za książki wydawnictwu Egmont!

sobota, 18 lipca 2015

"Virion" Joanna Patrzylas

"Virion" jest debiutem literackim Joanny Patrzylas, dostałam egzemplarz od autorki z prośbą o opinię. Przeczytałam, napisałam, opinia niżej.

Akcja powieści toczy się w dalekiej przyszłości, ale niestety - wcale nie zaawansowanej technologicznie, tylko cofniętej w rozwoju do etapu średniowiecza. Po drodze pojawił się kataklizm i skutecznie unicestwił wszelkie zdobycze cywilizacji. Zostały księgi w niewielkiej ilości (zawsze byłam zdania, że książka przetrwa wszystko, tysiące lat to pestka).
Ludzie żyją w małych państewkach i jakoś sobie radzą, a raczej radzili, bo pojawia się coś, z czym nie mogą sobie poradzić. Virion, zielona mgła, zła energia, czar, urok - jak zwał, tak zwał - źle wpływa na ludzi. Trzeba ją jakoś zwalczyć i zabierają się za to mieszkańcy jednego z państwek, Thymeńczycy. Mają neutralizatory. Mają księgi. A przede wszystkim mają świadomość zagrożenia.

Rusza więc drużyna pierścienia w podróż, do społeczności Archenów. Krępe, przysadziste istoty bardziej przypominają hobbitów niż ludzi, tyle że są bardziej uduchowieni, dysponują telepatią i telekinezą. Archenowie nie bardzo są w stanie pomóc w walce z virionem, ale ochoczo włączają do drużyny dwóch swoich przedstawicieli i wszyscy wędrują dalej, do księżniczki sąsiedniego państewka. Walczyć z virionem? Nie. Księżniczka prosiła o pomoc, względy państwowe nie pozwalają odmówić.

Drużyna dociera na miejsce, po czym natychmiast dziedzic tronu Thymenu zakochuje się w księżniczce, a księżniczka w nim. Virion idzie w odstawkę, teraz  drużyna będzie szukać zaginionego ojca księżniczki, toteż wędrują dalej...

Jakoś mi nie leżała ta powieść. Osadzenie w dalekiej przyszłości z jednoczesnym wprowadzeniem zjawisk nadprzyrodzonych - to mi się gryzło. I jeszcze: tysiąc lat temu był sobie kataklizm, co to zmiótł z powierzchni ziemi absolutnie wszystkie zdobycze cywilizacji, że tylko kilka książek zostało?
Ok, przypuśćmy, że tak. W takim razie spójrzmy inne zagadnienie: virion jest zagrożeniem dla całego świata i ludzkości, a ci, którzy zdają sobie sprawę z zagrożenia skupiają się na wędrówkach po państwach ościennych w celach niemalże towarzyskich? Ech. Tak, na koniec okazuje się, że to miało cel i sens, wszystkie te wizyty miały znaczenie, ale... autorka jakoś tak niezręcznie podchodzi do sprawy.

Choćby to zadurzenie księcia w księżniczce. Zero finezji, ich charaktery i upodobania nie mają nic do rzeczy, mają tylko na siebie spojrzeć i zakochać się na zabój, bo ta miłość będzie potem potrzebna.

Niestety, nie mogę także nic dobrego powiedzieć o języku powieści. Bo ta historia napisana jest kompletnie bez dynamiki, bez akcji, bez iskry, aż mi szkoda. Skupiła się autorka mocno na opisach postaci, mijanych miejsc, okolicznościach przyrody, a gdy przychodzi do pogłębienia rysu charakterologicznego jednego czy drugiego bohatera - klęska. Gdy trzeba jakąś walkę czy potyczkę opisać - też bez werwy, nijako. Z całą pewnością styl wymaga dopracowania.

I trzeba, autorko, nieco przyjrzeć się szczegółom tekstu, żeby uniknąć nieścisłości w stylu:
"[...] kręcone włosy opasywała złota opaska, w której nad czołem połyskiwał błękitny diadem" [s. 25]
Diadem czy diament?
"[...] ze szczeliny wysuwał się [...] pergamin"
"Saul [...] przytrzymywał wysuwający się papier" [s. 36]
Albo jedno, albo drugie!

Rany, wyszło, że czepiam się wszystkiego. Trudno. Ale to się po prostu nie czyta. Nie wciąga, nie porywa, nie zaciekawia.
Nad książką trzeba by jeszcze popracować. Mocno.

Virion [Joanna Patrzylas]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

"Virion" Joanna Patrzylas, Novae Res, Gdynia 2015.

czwartek, 16 lipca 2015

Złota Zakładka - nagroda blogerów książkowych


Na stronie naszej grupy na FB ukazała się nota zapowiadająca powrót Złotej Zakładki, notę pozwolę sobie wkleić poniżej. Hehe, sama ją pisałam. Ale  że nieco sucha, jeszcze poniżej będzie... a, to samo zobaczcie.

Złota Zakładka jest nagrodą przyznawaną przez blogerów książkowych, czyli czytelników. To nie jest nowy projekt, ZZ została już dwukrotnie przyznana. Śląscy Blogerzy Książkowi ogłaszają reaktywację nagrody! Będzie ona informować o rzeczywiście czytanych i docenianych książkach, nie ma bowiem jury czy komisji, decydują tylko i wyłącznie czytelnicy. To oni będą zgłaszać powieści do ZZ, oni też będą decydować, która z nich zdobędzie statuetkę. Kryterium, jakie ma spełniać książka, jest tylko jedno - ma być wydana (po raz pierwszy) w 2014 roku. Jeśli zaś chodzi o możliwość oceniania, będą to mogli czynić blogerzy z półrocznym stażem, publikujący posty nie rzadziej niż raz na miesiąc. Już niebawem poinformujemy, w jaki sposób będzie można zgłaszać swoje typy. Można już teraz pomyśleć nad tym, które książki zasługują na nagrodę. Przyznanie nagród odbędzie się częściowo na Festiwalu Pióro i Pazur, a częściowo na Targach Książki w Krakowie.
Tej nagrodzie sekundowałam od początku, uczestniczyłam w  nominowaniu i głosowaniu. Udało mi się też być na imprezie, gdzie Złote Zakładki były wręczane po raz pierwszy. To były Targi Książki w Katowicach, 22 października 2011 roku. Wybrałam się i byłam zachwycona targami. Udało mi się poznać mnóstwo ludzi znanych tylko z internetu. A Złotą Zakładkę (no dobrze, jedną z wielu) zdobyła wtedy Marta Kisiel, moja ulubiona autorka. Udało mi się poznać ją osobiście, jak mnie to ucieszyło, nie macie pojęcia.

W środku Marta Kisiel ze Złotą Zakładką
Jakoś mam do tej nagrody sentyment. Może i wy, czytelnicy mojego bloga, blogerzy, także będziecie mieli? Przejrzyjcie swoje spisy lektur, zobaczcie, która z nich (wydana w 2014 roku) zasługuje na wyróżnienie.

Warto nagradzać. Serio serio.

środa, 15 lipca 2015

[Thorgal] "Bitwa o Asgard" Rosiński, Sente


"Kocham Aaricię, to najłagodniejsza, a zarazem najbardziej odważna kobieta, jaką znam" - mówi Jolan o swojej matce. Zrobiłby dla niej wszystko. 

Tak samo Manthor robi wszystko, by uratować swoją matkę przed śmiercią i znów pozwolić jej być boginią. Potrzebny mu do tego młody śmiałek,  żeby za niego wyciągał kasztany z ognia, a raczej jabłka z sadu. Idzie więc ten śmiałek, Jolan, poznając po drodze boga  tego czy owego. Ostatecznie wszyscy ci bogowie kłócą się ze sobą jak przekupy na targu, zaś Odyn wali pięścią w stół i rozsądza spory.

Thorgal (bo opowieść, jak w poprzednim tomie) prowadzona jest dwutorowo, wciąż ściga porywaczy Aniela, przy okazji zdobywając nowego przyjaciela, potężnego Pietrowa.

Sente mnie  nie porwał swoją opowieścią. No nic, czytam dalej.

 "Bitwa o Asgard" tom 32. serii Thorgal,  rysunki Grzegorz Rosiński, scenariusz Yves Sente, tłumaczenie Wojciech Birek, Egmont Polska 2010.

wtorek, 14 lipca 2015

"Kotku, jestem w ogniu" Dawid Kain


Jeśli  chodzi o literaturę, to mam taki malutki książkowy konik - lubię książki o książkach. Wiem, że to zapętlanie się i pożeranie własnego ogona, ale mnie to kręci. Dlatego sięgnęłam po "Kotku, jestem w ogniu" Dawida Kaina. Co znalazłam? Mnóstwo książek, sporo światów, wątek poszukiwawczy. Do tego święty Graal literatury oraz wiecznie naćpany albo sprawiający takie wrażenie bohater.

Słówko o fabule? Proszę bardzo: główny bohater Edward dostaje zadanie - ma odnaleźć Raport, utwór literacki na miarę Ostatecznej Odpowiedzi. Po co ma to zrobić? Nie wiadomo. Ale chłopak łapie się na przynętę i rusza, myśląc sobie, że w ten sposób odpocznie nieco od beznadziejnego życia, jakie prowadzi. Trafia do miasta, które mieni się Mekką literatów, plącze się chłopak po barach, knajpach, bibliotekach i czytelniach, szukając, rozmawiając, czytając i rozmyślając. Odkrywa (albo mu się wydaje), kto go w te poszukiwania wrobił, próbuje się zemścić za krzywdy i cierpienia, jakich zaznał, i.... na tym może skończę. 

Kłopot mam z tą książką, bo mi się jednocześnie podobała i drażniła. 

Podobał mi się świat pełen książek. Wszyscy czytają, wszyscy piszą, wszyscy chcą być publikowani, a jeśli wydawcy się do tego nie kwapią, wydają się sami. Wyraźnie widać tu nawiązania do obecnej sytuacji na rynku literackim - tyle że autor mocno wynaturzył i przesadził.
Przesadyzm zresztą uprawia Dawid Kain w każdą stronę: bez czytania ludzie wpadają w obłęd i umierają. Utworów literackich używa się jako narkotyku (można się uczytać po pachy - genialne wyrażenie) i Edward żyje z dystrybucji takich właśnie tekstów. Religia opiera się na literaturze, są kościoły pod wezwaniem np. Becketta, są sekty i odłamy. A pomiędzy wyznawcami poszczególnych sekt mogą toczyć się walki na śmierć i życie.

Tak na marginesie: ciekawe,  że autor tyle miejsca poświęcił na opisywanie mechanizmów i zwyczajów opartych na słowie pisanym, a kompletnie pominął wszystkie inne aspekty życia. Przygotujcie się więc na mocno skoncentrowany zastrzyk książek w książce.

Teraz sobie wypunktuję ciekawostki, które mi się podobały.
Dobrze mi się czytało pojawiające się tu i ówdzie nazwiska, np. "haiku Orbitowskiego" czy "Cezary Zbierzchowski - zbiory prozatorskie". Niezwykle ciekawy fragment to ten opisujący napaść grafomanów na podróżnych - zginąć przez zasypanie bełkotem pseudoliterackim, no naprawdę straszna śmierć. Intrygujący był opis wpakowania Edwarda do trumny, a może nawet nie do trumny, tylko do zamkniętego pudła bez światła, żeby nie mógł sobie poczytać. Bliski był śmierci, więc skojarzenie z trumną jak najbardziej słuszne.

Jeszcze kilka takich fragmentów mogłabym przytoczyć, ale może przejdę do minusów.
Autor ma pomysł na opowieść: ma być o książkach. I dobrze. Każdy wątek, zamysł, sen, historyjkę, rozmowę - opiera na książce, literaturze, pisarzach. Rozwija te opowieści, dopisuje szczegóły, ubarwia, upiększa (lub wręcz przeciwnie, gdy opowiada o okropnościach). Wtyka książki wszędzie, ile fabryka dała. Tylko że zebranie tego wszystkiego do kupy daje mocne wrażenie przegadania. Intryga, ta mocna nić, za którą powinien podążać czytelnik, rozmywa się jak strużka atramentu w wodzie.

Przepleplałeś swoją książkę, autorze.


Drażniło mnie też to, że powieść jest taka hejterska, taka na nie. Wszystko wynaturzone, rozwiązłe, naćpane, uczytane, agresywne i schizofreniczne. Jad się wylewa. Zdaję sobie sprawę, że można się wkurzać na grafomanię, na pozerstwo i obłudę istniejące w świecie pisarzy (w innych światach też), ale żeby całe to wkurzenie upchnąć w jedną książkę? Emocjonalne to bardzo.

Choć drażniło, czytałam z zainteresowaniem, ciekawa mimo wszystko Raportu.  


Dziękuję za książkę wydawnictwu Genius Creations! Dodam jeszcze, że dobrze zredagowana, jedna literówka to tyle co nic. Tylko w mobi jeden fragment mi się rozjechał przy zmianie czcionki na większą i stał się przez to kompletnie niezdatny do czytania.

"Kotku, jestem w ogniu" Dawid Kain, Genius Creations, Bydgoszcz 2014. 

Kotku, jestem w ogniu [Dawid Kain]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

sobota, 11 lipca 2015

#Nawyki czytelnicze TAG


Dawno dawno temu zostałam nominowana do zabawy #Nawyki czytelnicze TAG. Dziś odkopałam tego posta, żeby się z wami podzielić odpowiedziami na kilka pytań dotyczących czytania.

1. Czy masz w domu konkretne miejsce do czytania?
Nie mam, czytam gdzie się da, na kanapie, na fotelu, na balkonie... Teraz zaś jestem na wakacjach na wsi u mamy i przepadam za czytaniem na hamaku.

2. Czy w trakcie czytania używasz zakładki, czy przypadkowych świstków papieru?
Najwygodniejsza jest zakładka, do tego obowiązkowo karteczki indeksujące. Świstki papieru jakoś wypadają mi z książki.

3. Czy możesz po prostu skończyć czytać książkę? Czy musisz dojść do końca rozdziału, okrągłej liczby stron?
Nic nie muszę, wszystko mogę. Kochani, jak się czyta książkę podczas np smażenia naleśników, to gdzie tam patrzeć na rozdział, stronę. Staram się pilnować końca zdania, to wystarczy.

4. Czy pijesz w trakcie czytania książki?
Najczęściej kawę (jestem kawoszem), herbatę, wodę mineralną, sok. Rzadko napoje wyskokowe. Jem też, ale nie nałogowo.

5. Czy jesteś wielozadaniowa? Potrafisz słuchać muzyki lub oglądać film w trakcie czytania?
Potrafię. Na przykład prowadzić auto podczas słuchania audiobooka (lub odwrotnie, jak kto woli). Ale muzyka lub film podczas czytania - nie widzę większego sensu w takiej organizacji czasu.

6. Czy czytasz jedną książkę, czy kilka na raz?
Ależ oczywiście, że kilka. Dla dzieci, audiobook w aucie, jakaś książka leży przy łóżku, jakaś jest odpalona na czytniku...

7. Czy czytasz w domu, czy gdziekolwiek?
Wszędzie. Absolutnie wszędzie da się czytać.

8. Czytasz na głos, czy w myślach?
Na głos dzieciom, sobie w myślach.

9. Czy czytasz naprzód, poznając zakończenie? Pomijasz fragmenty książki?
Naprzód? Nie, zupełnie nie. Zakończenie czytam na końcu, jak ustawa przewiduje. Co do pomijania - zdarza się, jak książka mnie nudzi bardzo bardzo, to przerzucam kartki. Uczciwie muszę jednak przyznać, że dawno mi się to nie zdarzyło. Nauczyłam się bowiem odkładać kiepskie książki na bok i nie doczytywać na siłę.

10. Czy zaginasz grzbiet książki?
Emm... to dziwne pytanie, nie sądzicie? Zaginam, jak muszę, bo inaczej się nie da przeczytać. Jak nie muszę, nie zaginam.


To co, kto chce być oTAGowany? ;)

czwartek, 9 lipca 2015

"Sprawa pięknej żebraczki" E.S. Gardner


Dacie wiarę, że zwątpiła w Masona i w jego ocenę sytuacji? Tak! Jak do tego doszło, zaraz opowiem.

Do adwokata zgłasza się klientka imieniem Daphne z czekiem i listem - oba dokumenty otrzymała od stryja Horacego. Okazuje się, że stryj chciał jej przekazać trochę pieniędzy, obawiając się krewnych, którzy dopiero co zadomowili się w jego posiadłości, bratanicę wygonili na wakacje i zajęli się stryjem. Zajmowanie to polegało na dręczeniu biednego staruszka, aż w końcu stracił równowagę umysłową, czym dał pretekst do umieszczenia go w zakładzie opiekuńczym. Krewni szybciutko zajęli się też jego kontem, dziewczynę po powrocie z wakacji wyrzucili na bruk. Została więc taką żebraczką, bez grosza przy duszy, z listem i czekiem bez pokrycia.

Mason oczywiście zajął się kompetentnie tą sprawą, zaangażował siebie, Paula, Dellę i sporo detektywów, do tego jeszcze doszli lekarze i sędziowie. Wykazał spore zaangażowanie, ta Daphne musiała być naprawdę piękna.

Kiedy zwątpiłam w Masona? Kiedy dowiedziałam się, że dziewczyna nie jest wcale bratanicą staruszka, tylko córką jego gosposi, kiedy Horacy znika z zakładu i kiedy Daphne zaczyna ukrywać przed Masonem swoje poczynania. Czyli było gdzieś tam drugie dno. Rychło się okazało, że i trzecie, i czwarte nawet.
Zakończenie jest słodkie, a tego trupa, co padł przy okazji (chyba tylko po to, by klientkę Masona wkręcić w więzienie) nikt nie żałował.

Cytat piękny sobie wynotowałam. Drake mianowicie namawia Masona, żeby spalił pewien dokument, a Mason na to:
"Nie, Paul. Po pierwsze, jako urzędnik sądowy nie mogę fałszować dowodów. Ty, jako licencjonowany detektyw, też nie możesz. Po drugie, za każdym razem się przekonuję, że prawda jest najsilniejszą bronią w arsenale adwokata. Problem w tym, że często prawnicy nie docierają do prawdy. Z zebranych dowodów i relacji klientów konstruują półprawdy i na ich podstawie próbują coś robić." *

---
* - "Sprawa pięknej żebraczki" E.S. Gardner, tłumaczenie Anna Rojkowska, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2004, s. 124.

P.S. Jeśli ktoś dysponuje jakimś tytułem z poniższej listy, chętnie pożyczę do przeczytania!

A oto poszukiwane tytuły:
"Sprawa wyjącego psa"
"Sprawa sztucznego oka"
"Sprawa fałszywego biskupa"
"Sprawa podmienionego zdjęcia"
"Blondynka z podbitym okiem"
"Torebka szantażystki"
"Zalotna rozwódka"
"Sprawa jednookiego świadka"
"Sprawa zielonookiej siostry"
"Sprawa zdenerwowanej wspólniczki"
"Adorator panny West"
"Sprawa upolowanego wilka"
"Sprawa znikającej staruszki"
"Sprawa przebiegłej laluni"
"Sprawa rezolutnej rozwódki"
"Sprawa władczej klientki"

wtorek, 7 lipca 2015

Rozwiązanie konkursu notesowego!

Bardzo dziękuję za liczne zgłoszenia, za bardzo cenne odpowiedzi, za to, że wnikliwie czytacie te opisy notesów. Obiecuję, że te wskazane przez was notesy sukcesywnie będą pojawiać się na blogu.
Teraz, nie przedłużając, przechodzę do zdjęć.

Wszystkie zgłoszenia

Krzyś z wylosowanymi karteczkami

Jeszcze nie wiem, co się kryje za numerami...

I już wiadomo!

Pierwszą nagrodę wygrywa Lina, drugą Andrzej Appelt, trzecią Julia Orzech. Serdecznie gratuluję, skontaktuję się ze zwycięzcami drogą mailową i pozbieram dane do wysyłki. :)


Brawa, oklaski, uśmiechy!

poniedziałek, 6 lipca 2015

"Tarcza Thora" Rosiński, Sente


Nuda, panie, nuda. Z całym szacunkiem dla twórców serii, to, że wysyła się herosów w jakiejś mega niebezpiecznej misji znane było od wieków. W thorgalowej wersji trzeba zdobyć tytułową tarczę. Po co? Potrzebna jest Manthorowi do ocalenia mamy przed starzeniem się i śmiercią (jest wygnaną z Asgardu boginią i nie powinna umrzeć, tak twierdzi jej syn).

Drużyna wyrusza, jej członkowie z rzadka i niechętnie jednoczą siły, częściej jednak podstawiają sobie wzajemnie nogi i dają kuksańce. Jolan okazuje się nie tylko najsprytniejszy, ale i najszlachetniejszy. Jak tatuś. Niedaleko pada jabłko od jabłoni...

A tymczasem w innym kawałku świata czerwoni magowie porywają Aniela, a Thorgal  wyrusza, by go odnaleźć. Jak to Thorgal.

Nuda.

"Tarcza Thora" tom 31. serii Thorgal,  rysunki Grzegorz Rosiński, scenariusz Yves Sente, tłumaczenie Wojciech Birek, Egmont Polska 2008.

niedziela, 5 lipca 2015

"Pasja życia" Irving Stone - audiobook


Nie ma chyba lepszych okoliczności przyrody do prezentowania tej książki. Jest ponad trzydzieści stopni, słońce wypala oczy - czy w takich właśnie warunkach pracował Vincent van Gogh w Arles, gdy malował słoneczniki?

Przyznam się od razu - wysłuchałam tego audiobooka z najwyższym trudem. Dlaczego? O tym napiszę na końcu. A teraz o książce.

Irving Stone znany jest z mistrzowskich biografii, w  "Pasji życia" opowiedział o życiu Vincenta van Gogha. Malarz, znany i podziwiany. Słynne "Słoneczniki" czy "Autoportret z obciętym uchem" - znacie, prawda?

Z uwagą śledziłam wcale niełatwą drogę życiową Vincenta. Pochodził z całkiem znaczącej i bogatej rodziny, miał pracę, miał na oku piękną dziewczynę, w której był zakochany - słowem miał całkiem spore widoki na to, by stać się nudnym, zadowolonym z siebie człowiekiem. Skręcił jednak z tej wydeptanej ścieżki, a jak raz skręcił, to już kręcił się cały czas. Miał krótki epizod, gdy próbował sił jako kaznodzieja, jednak jego życiowym celem stała się sztuka.

Chciał malować. Uczył się, szkicował, kopiował mistrzów, potem znalazł nauczyciela, następnie próbował już sam doskonalić swoje umiejętności. Szkicował ołówkiem, malował farbami akwarelowymi, olejnymi. Próbował wszystkiego. Spotykał się z innymi artystami (w Paryżu, to przecież Mekka malarzy) - przejmował ich style, ćwiczył, obserwował, jak malują inni, jaką mają technikę, jaką paletę kolorów. Aż poczuł, że nazbierał w sobie dość doświadczeń i wrażeń, że teraz musi sam próbować przekuć to - zaraz - przemalować to w obrazy.
Arles. To tam. Tam rosły te słoneczniki, tam słońce wypalało oczy, tam malował obraz za obrazem, tam obciął sobie ucho...

To wszystko jest w książce. O Arles, o Paryżu, o górniczym Borinage, o artystach, o kobietach w życiu Vincenta. Najbardziej jednak jest o bracie Vincenta, Theo. Najlepszy brat na świecie. Utrzymywał, wspierał, pomagał Vincentowi - zawsze, całe życie. Theo ufał bratu bezgranicznie, wierzył w jego pomysły i idee, wierzył w talent. Posyłał mu listy, pieniądze, książki, farby. Posyłał mu swoje serce. Pielęgnował brata w chorobie, przygarnął do domu, gdy ten nie miał się gdzie podziać, przedstawiał znanym osobom. Wszystko, co robił, robił z taką przeogromną braterską miłością, że aż dech zapiera.
Gdy Vincent umiera, popełniwszy samobójstwo (talent przeciążył mu mózg), Theodor umiera kilka miesięcy później, jakby nie mogąc już znieść świata bez Vincenta. Choć przecież miał swoją rodzinę: żonę i małego synka. Niepojęte. Wzruszające.

Przecudowna książka i polecam ją z całego serca. Książkę, ale nie audiobooka. Niestety.
Lektor, pan Marek Walczak czytał  tak, że zgrzytałam zębami ze złości. Każde zdanie miało przesadną intonację opadającą - tak opadającą, że koniec zdania był niesłyszalny. Zdania zlewały się ze sobą. Dialogi były czytane bez absolutnie żadnej zmiany barwy głosu, żeby broń Boże nie podkreślić tego, że rozmawiają dwie osoby, a nie jedna...
Całość to była mordęga. Fatalnie mi się słuchało. Ze złością wyłączałam odtwarzanie, mówiąc sobie, po co tak męczyć, po czym, wzdychając, włączałam znowu, bo przecież książka jest przecudowna...
Wybitnie mi ten lektor nie leży i będę pilnować, żeby się więcej na niego nie natknąć. Nie mój typ.

Dziękuję wydawnictwu Aleksandria za audiobooka!
A jeśli ktoś chce sprawdzić, czy lektor mu pasuje, czy też nie, to poniżej jest link do próbki.
Pasja życia [Irving Stone]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

"Pasja życia" Irving Stone, tłumaczyła Wanda Kragen, czyta Marek Walczak, Aleksandria, 2014.

czwartek, 2 lipca 2015

"Gładkie słówka" Margaret Millar


Powieść przeczytałam najpierw ja, a potem moja siostra. Zgodnie stwierdziłyśmy, że to bardzo dziwna książka. Nastawiłam się na kryminał, szukałam tego kryminału w powieści i szukałam. Już straciłam nadzieję, że znajdę, aż tu nagle, dosłownie na ostatnich stronach książki, znalazłam!

"Gładkie słówka", gdyby nie to zakończenie, nazwałabym powieścią obyczajowo-sensacyjną. Obyczajowe kawałki to te, gdzie poznawałam bohaterów powieści i zależności między nimi. Oto one:
Kilka par tuż po trzydziestce. Panowie jeżdżą na polowania i upijają się do upadłego, panie czekają z dziećmi w domu i złoszczą się (ale z nutką rezygnacji), że panowie tak sobie poczynają.

W to nudne życie wkrada się błysk niepewności, gdy niknie jeden z panów. Co, jak, dlaczego? Czy to wypadek, morderstwo, ucieczka, samobójstwo, romans? Żona i przyjaciele gubią się w domysłach. W tym momencie pojawia się policja, ale zapomnijcie o tym, że jakiś przystojny i błyskotliwy inspektor wysunie się na pierwszy plan i rozpocznie się spektakularne śledztwo.
Nie.

Wciąż nie wiedziałam, co jest grane. Dowiedziałam się oczywiście, autorka nie jest taka świnia, żeby człowieka zostawić w niepewności. Ujawnia, co trzeba, żeby powieść była kompletna. Przy czym wywraca książkę do góry nogami i na kilku ostatnich stronach istotnie robi się z tego kryminał.
Jednak te kilka stron to trochę za mało jak na mój gust.

Zaintrygował mnie fragment ze strony 86, gdzie córka dała matce "kawałek szanty zwyczajnej", najwyraźniej do zażycia, ale jak można zażywać szantę? Autorko, tłumaczko, o co tu chodzi?

"Gładkie słówka" Margaret Millar, tłumaczyła Marta Kisiel-Małecka, C&T, 2012.

środa, 1 lipca 2015

"Lucky Luke" Goscinny, Morris - genialny komiks


Podchodziłam do tego komiksu jak pies do jeża, przez drobną czcionkę - nie lubię takiej. Jednak gdy tylko sięgnęłam po okulary i poczytałam, sama siebie zbeształam za tak długie zwlekanie. Komiks jest świetny!

Lucky Luke - kowboj z nieodłącznym papierosem przyklejonym do wargi (potem już w ramach poprawności politycznej zamiast peta jest słomka, zerknijcie na ten wpis sprzed pięciu lat, Lucky Luke jest tam wspomniany). Zawsze praworządny, zawsze chętnie udzielający pomocy, zawsze na białym koniu jak książę z dziewczęcych snów. Koń, imieniem Jolly Jumper, także ma swoje kwestie w komiksie.  Cóż taki kowboj porabia na Dzikim Zachodzie?

Och, ma chłopak pełne ręce roboty. Razem z Calamity Jane osiedla się El Plomo, żeby wyłapać przemytników broni. Gdzie indziej pomaga przeprawić się przez rzekę osadnikom. Jeszcze w innym miejscu ratuje z opresji duchownego nawracającego Indian. Jest rozjemcą w sporze o palmę piękności, rozprawia się z Daltonami, zahacza o poszukiwaczy złota... Wszędzie go pełno! Dwoi się i troi, rozdaje uśmiechy i porozumiewawcze kiwnięcia głową.

Mnóstwo w tym komiksie ciepła, mało przemocy i - co uważam za wyjątkowe - zawarto tu mnóstwo ciekawych informacji na temat Dzikiego Zachodu. Informacje nie tylko ciekawe, ale podane w bardzo sympatycznej formie. Bardzo mi się też podobały tablice z nazwami miast - dodatkowe informacje pod nazwami powalają na kolana. [Purgatory - przybyszu, nie lubimy przybyszów]

Cały komiks byłby na piątkę z plusem. To znaczy byłby, gdyby czcionka nie była tak upiornie drobna, niektóre napisy miały ledwie milimetr wysokości. Ratunku! Dziecko tego nie przeczyta, dorosły z czterdziestką na karku będzie miał kłopocik. Pozostaje młodzież.

Nie mogę odmówić sobie przytoczenia kilku celnych powiedzonek. Na przykład ten, kiedy to szeryf odpowiada kowbojowi:
"Teraz okazuję zainteresowanie [strzelaniną]. Tylko dzięki temu wciąż jestem szeryfem El Plomo. Moi biedni poprzednicy okazywali zainteresowanie w trakcie"[1].
Albo rozmowa pomiędzy chińskim restauratorem a chińskim przedsiębiorcą pogrzebowym:
" - Witaj, szanowny sąsiedzie, unosi się u ciebie niezwykła woń. 
- U ciebie także, najlepszy z sąsiadów"[2].

No tak, a rysunki? A co ja będę pisać o rysunkach, nie znacie Lucky Luke'a?
Źródło: egmont.pl
Ciemny kontury, wypełnienie soczystymi kolorami ze śladowym cieniowaniem. Charakterystyczne, przerysowane twarze, bogactwo szczegółów, ekspresja postaci na wysokim poziomie. Nic tylko brać, czytać i oglądać.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za możliwość zapoznania się z tym komiksem!


---
[1] "Lucky Luke: Calamity Jane. Siedem opowieści o Lucky Luke'u. Sznur wisielca i inne historie" scenariusz Rene Goscinny, rysunki Morris, przekład Maria Mosiewicz, Marek Puszczewicz, Egmont Polska, Warszawa 2015, s. 23
[2] Tamże, s. 138