niedziela, 28 września 2014

[Thorgal] "Między ziemią a światłem" Rosiński, Van Hamme


Czas na zakończenie historii będącej połączeniem "Apocalypto" z "Gwiezdnymi wojnami" i Indianą Jonesem, bo już za długo się ciągnie.

Bóg (no, gwiezdny przybysz) nie żyje, Kriss łajdaczka jest w takim stanie, że nikomu zagrozić nie może, toteż Thorgal i Aaricia uznają, że można już się zbierać do domu, na uroczej, przytulnej, skalistej i bezludnej wyspie. Jest tylko jeden mały problem: Jolan. Mały chłopiec, którego obwołano bogiem, nie jest w stanie udźwignąć tego ciężaru. Może i ma moc, ale nie rozumie za wiele - na szczęście ma mądrych rodziców.

Rodzice (mimo mądrości) wpadają w tarapaty, spójrzcie na okładkę, gdzie ich wrogowie umieścili. Kryształowa grota (czy to się przypadkiem nie nazywa geoda?), słońce nap#### z każej strony, praży i rozgrzewa do czerwoności. Nic tylko usiąść w spokoju jak lotos na tafli jeziora i pozwolić upiec się na skwarek.

Nie ma co się obawiać, nie z Thorgalem takie numery. Popełniam faux pas, ale zdradzę, że uwięzionym uda się uciec dzięki pomocy poczciwych ludzi, dobro zatriumfuje, a zło w postaci podstępnych, żądnych władzy ludzi będzie ukarane. Thorgal, Aaricia i Jolan pożeglują w stronę domu.

Ale uwaga, jest jeszcze Kriss. Z nią ostatni raz widzimy się na pustyni, jak wlecze worek złota i prawie usycha z pragnienia. Pewnie jeszcze ją zobaczę. Choć nie powiem, że bym chciała, bo to kobieta bezwzględna i mało sympatyczna.

"Między ziemią a światłem", tom trzynasty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Wojciech Birek, Egmont Polska, Warszawa 2007.

piątek, 26 września 2014

"Kraina Mroku" Henry Kuttner - pod żadnym pozorem nie sięgać!!!


Ależ paskudnie zwiódł mnie autor! Sięgnęłam po to na kiermaszu w Chorzowie, bo nazwisko mnie skusiło, choć tytuł z kolei odpychał - miałam kiedyś w ręku "Krainy Podmroku", paskudztwo. Ryzyk fizyk, wzięłam, nieduże w końcu.

To był błąd, książka jest zła, paskudna i do bani.

Kraina Mroku to miejsce, gdzie trafia znienacka bohater powieści, Edward. Szybko się jednak okazuje, że to nie on, a jego sobowtór, lord Ganelon. Tym facetom osobowości się zmieszały, tak jak i pamięć. Ganelon/Edward organizuje rebelię, właściwie organizowaną już wcześniej przez Edwarda/Ganelona, do tego musi przed rebeliantami ukrywać, że jest Ganelonem, a przed lordami wręcz przeciwnie.

Przy okazji autor dywaguje na temat przenikania światów, mutacji, czarów, potworów i tym podobnych pierdół - dywagacje są płaskie, głupie i zęby od nich bolą.

Niech mi się nikt nie waży po to sięgać, czysta strata czasu, ja straciłam, wy już nie musicie. Na szczęście to cieniutkie.

"Kraina Mroku" Henry Kuttner, przekład Stefania Szczurkowska, Arax 1990. Okładkę cudownej piękności projektował Robert Kruszewski.

czwartek, 25 września 2014

Katowice, kino "Kosmos" - czyli spotkanie pióromaniaków - 20.09.2014




Kolejne takie (o poprzednim pisałam tu, a jeszcze wcześniej tu) spotkanie, na którym nic, tylko gada się o piórach wiecznych i o wszystkim, co się z nimi wiąże. Tym razem tematem przewodnim był zbliżający się Fountain Pen Day  - zapowiada się huczna impreza w Warszawie. Będą specjalne notesy (produkowane przez forumowego kolegę):


Oraz zakładki do książek, poniżej projekty. Mam nadzieję, że jakaś do mnie trafi, choć na FPD w Warszawie nie dojadę ;)

 
Oprócz tego szeroko omawiane były notesy różnego rodzaju, albowiem w planach forumowiczów jest stworzenie bazy papierów różnego rodzaju, ze szczególnym uwzględnieniem tych przyjaznych wiecznym piórom. Tak więc kto żyw, przynosił karteczki wyrwane ze swoich zeszytów. Sama przytargałam całe zeszyty, w domu nie zdążyłam powyrywać, bo uparłam się jeszcze upiec ciasto ze śliwkami i czas wolny mi się skurczył niemożliwie. Wyrywałam na miejscu. Poniżej baza papieru - kilkadziesiąt karteczek!


 Znalazłam podobnego mnie miłośnika notesów, właśnie omawiamy asortyment i ceny w sklepach TK-MAXX, gdzie jest specjalna półka na galanterię papierniczą. Kupujemy tam z przyjemnością. I czekamy na świeżą dostawę, bo na razie zasoby są przetrzebione.



Oprócz tego opchnęłam jeden kalendarz Moleskine koleżance, ten z przeceny na ravelo.pl, obejrzałam notes zrobiony z takiego właśnie kalendarza (jak zrobić taki notes, można obejrzeć tutaj), obejrzałam notes Midori, dotychczas kiepsko dostępny w Polsce, teraz można zakupić i okładkę i wkłady w Escribo.pl. Jeszcze nie przekonał mnie do siebie ten notes. Dodam, że w tymże Escibo można zamówić próbki papieru i sprawdzić, na czym się dobrze pisze. Obejrzałam też Paperblanks i zaczęłam się zastanawiać, czy by nie pomalować sobie notesów. Brzegów. W jakieś esy floresy.

Zapomniałam napisać, że oczywiście pióra też były, jedno odebrałam z "serwisu" (dzięki), innymi miałam okazję popisać. 

Przywiozłam ze spotkania koperty Pan Bon Ton, koci notesik Midori oraz arkusz jedwabistego, przepięknego papieru Tomoe River - gładki, delikatny i leciutki, śliczny!
Przywiozłam też  jedną książkę! Dostałam "Miasta ucieczki".  :)  Jak zwykle - bardzo dobrze się bawiłam, a czas upływał stanowczo zbyt szybko.

poniedziałek, 22 września 2014

"Szczęśliwa ziemia" Łukasz Orbitowski - brzęczenie w głowie


Przeczytałam, po czym dowiedziałam się, że ta powieść była nominowana do wielu nagród literackich, w tym do nagrody im. Janusza A. Zajdla. Odrobinę mnie to skonfundowało - jakoś nie pasuje mi ta powieść do Zajdla...

 "Szczęśliwa ziemia" to opowieść o grupce przyjaciół z miasteczka Rykusmyku, którzy stoją właśnie na zakręcie. Skończyli szkołę i muszą zdecydować, co dalej. Studia? Praca? Zostać? Wyjechać? Założyć rodzinę? Rozmawiają o tym przy ognisku podlewanym piwkiem, przy okazji wyrzucają z siebie ukryte zapętlenia na duszach.

Dotąd powieść jest realistyczną, błyskotliwą i wnikliwą obserwacją życia tych chłopaków (narratorem jest jeden z nich). Jednak od momentu, gdy decydują się całą bandą zejść do podziemi zamku, robi się mhrrrocznie, straszno i ciary po plecach latają. W podziemiach mieszka stwór magiczny, byk, który spełnia życzenia, całkiem jak złota rybka. Trzeba tylko do niego zejść i zatańczyć. Jest tylko jeden szkopuł, pradawna istota wymaga opłaty, ofiary z człowieka. Który z nich tam zostanie jako ofiara?...

Pstryk. Przenosimy się w czasie, chłopcy dorośli, wyjechali (narrator akurat został), pozakładali firmy, związali się z kobietami. Czyli - wypowiedziane w podziemiach życzenia się spełniły. Ale coś nie gra, coś im każe wrócić do Rykusmyku, znów spotkać się w składzie zmniejszonym o jednego, który został. Coś trzeba zrobić z zamkową złotą rybką.

Piękna, choć okrutnie ponura jest ta warstwa powieści, ta realistyczno - magiczna. Byk rodem z "Labiryntu Fauna" i mitologii greckiej, podbudowany jeszcze solidnie legendą sięgającą w zamierzchłe czasy, czyli legendą o szczęśliwej ziemi.

Pięknie jest opisane Rykusmyku, miasteczko gdzieś z południowego zachodu Polski, znakomicie sportretowane właśnie wtedy, gdy dynamicznie się zmienia - miasteczko, ustrój, mentalność... tylko ludzie wciąż ci sami. Mocno mi brzęczał w głowie podczas czytania batorowy Wałbrzych z "Piaskowej Góry". Jeszcze mocniej brzęczała mi w głowie grupka przyjaciół z "Pocałunku fauna" Iwony Banach.

Przeszkadzało mi to brzęczenie i teraz już rozumiem bohatera powieści, którego takie właśnie brzęczenie o mało nie doprowadziło do szaleństwa.

Dodam, że książka była dostępna za darmo w księgarni publio.pl! Co prawda tylko przez cztery godziny, ale zawsze :) Skorzystałam.


Szczęśliwa ziemia [Łukasz Orbitowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

"Szczęśliwa ziemia" Łukasz Orbitowski, Wydawnictwo Sine Qua Non, 2013.

niedziela, 14 września 2014

[Thorgal] "Miasto zaginionego boga" Rosiński, Van Hamme


Rosiński to umie przywalić obuchem w łeb i to nawet bez otwierania komiksu! Na okładce dał Pietę. Oczywiście nie jest to Maria z Jezusem, tylko Thorgal z Tjallem, ale przecież widać. Rozpacz, ból. Bezwładna, nieskończenie smutna ręka.  Och.

Co w środku? Ciąg dalszy historii ciągnącej się od kilku tomów. Thorgal i Kriss docierają do miasta, Tjall i Aaricia też tam docierają, tylko mniej dobrowolnie. Spotykają się na szczycie piramidy, w okolicznościach wybitnie niesprzyjających (jeśli oglądaliście film Apocalypto, to wiecie, o czym mówię), kapłan już wznosi nóż w górę...

... gdy następuje nieoczekiwany zwrot akcji, bo przecież trzeba mieć do kogo wykrztusić nieśmiertelną kwestię "Luke, I am your father" ;) Stop, wróć, nie ojcem, tylko synem, ale idea jest ta sama. Ma być zaskoczenie. Potem Thorgal może się pakować i lecieć po Jolana. Oprócz żony zabiera też Kriss, bo choć ta wcześniej porządnie zalazła małżonkom za skórę, teraz Kriss jest w pożałowania godnym stanie. Nieźle dostała po nosie dumna i chciwa łuczniczka, a przy okazji wydało się, że darzy Thorgala... no, z pewnością podziwem, jeśli nie czymś więcej.

W tym tomie przepiękne są sceny w deszczu (s. 8-9)

 i w labiryncie Ogotaya (s. 34-40).

Tradycyjnie w ostatniej scenie Aaricia tuli się do Thorgala i pyta "A my, kochany, kiedy go odzyskamy?".
Chodzi o spokój.  No nie wiem, Aaricio, chyba nieprędko.


"Miasto zaginionego boga", tom dwunasty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Wojciech Birek, Egmont Polska, Warszawa 2007.

piątek, 12 września 2014

"Opowieści z Kapciuchowa" Agnieszka Urbańska


Kapciuchowo to kraina obecna chyba w każdym domu na świecie. Mieści się albo w szafce w przedpokoju, albo w garderobie, albo gdzieś pod łóżkiem... wszędzie tam, gdzie trzymamy kapcie, drewniaki, kalosze i trampki. Oto mieszkańcy Kapciuchowa właśnie. Mają swoje imiona, charaktery i upodobania. Przytrafiają im się różne przygody - wojny, podróże i porywy serca. O wszystkim można przeczytać w "Opowieściach z Kapciuchowa".

Podoba mi się idea książki - używając wyobraźni, można stworzyć sobie baśniowy świat w zasięgu ręki. Podoba mi się język użyty przez autorkę, zabawa słowami, wewnętrzny rym i rytm. Podoba mi się to, że delikatnie, między słowami przemycane są prawdy - no dobrze - morały. Same pozytywy! Ilustracje też mi się podobają, wesołe, przesympatyczne, wręcz uśmiechają się do czytelnika.

Czyżby książka nie miała wad? Otóż ma, jedną - nie podoba się Krzysiowi! Co brałam do ręki, żeby przeczytać mu kawałek, spotykałam się z niechęcią. Eeee nieeee, mama, to nie, chcę Brumma / o potworach / o lokomotywach itp. Przemycałam wręcz - na szczęście jak już zaczęłam czytać, to syn słuchał. Jednak zupełnie bez zapału. Za delikatna ta książka, Krzyś jest na etapie walk, akcji i reakcji (może zapisać go na judo?) i pewnie dlatego mu nie odpowiada. Ale znalazłam rozwiązanie - "Opowieści..." trafią do zaprzyjaźnionej dziewczynki w wieku Krzysia - mam nadzieję, że jej spodobają się bardziej niż jemu.

Dziękuję Wydawnictwu Skrzat za egzemplarz książki!

"Opowieści z Kapciuchowa" Agnieszka Urbańska, ilustrowała Alicja Rybicka, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2014.

czwartek, 11 września 2014

"Wolność czytania" w Chorzowie - 11.09.2014

Kilka dni temu podczas przeglądania stron wpadła mi w oko informacja, że dziś w Chorzowie będzie impreza czytelnicza pod hasłem "Wolność czytania". Namówiłam męża, zabraliśmy dzieciaki  i pojechaliśmy.
Program był bogaty, plakat ładny i zielony:
Z racji tego, że już było późne popołudnie, z atrakcji pozostało niewiele: kiermasz książkowy, stoisko czerpalni papieru, recital w krainie łagodności.

Na stoisku można było uczerpać sobie kawałek papieru, ale z racji rzęsistego deszczu nie chciało mi się tego robić. Można też było napisać sobie coś na karteczce, z czego skorzystałam. Najpierw wybrałam (genialnie) najbardziej nierówny papier (w sensie faktury), jaki był dostępny, następnie, wypinając tyłek na deszcz, mozolnie skrobałam bambusowym patykiem maczanym w tuszu nasze imiona. Następnie na papierek nalano mi laku, a ja mogłam sobie odcisnąć pieczęć. Magia!


Potem udałam się na stoisko kiermaszowe, tam można było wybrać sobie książki. Duch w narodzie nie ginie, stoły z książkami były oblężone rzetelnie, ludź przy ludziu i trzeba się było ruchem robaczkowym wkręcać, żeby do półek się dopchać. Zrobiłam dwa okrążenia, po czym wydłubałam sobie kilka książek.


"Opóźniony rozwój mowy" - z powodów wiadomych. Pozycja wprawdzie nienowa, ale może się czegoś ciekawego dowiem. Bajeczka dla dzieci "Lis i cztery łasiczki". Kuttnera "Kraina mroku" - Kuttner to Kuttner, prawda? Oraz trzy kolejne tomy "Nowoczesnej komedii" Galsworthy'ego, które już w domu magicznie przekształciły się w jeden tom pierwszy oraz dwa tomy trzecie, haha.  Przy okazji strumień wody ciurkający z dachu namiotu kompletnie przemoczył mi rękaw kurtki, co odkryłam dopiero po chwili, jak zimna woda zaczęła mi spływać po ręce.

Celem wysuszenia udaliśmy się do kawiarni na lody, Krzyś i Marianka się ucieszyli nadzwyczajnie, lody skonsumowali z przyjemnością i bardzo dokładnie, na deser spożyli jeszcze piankę mleczną z naszych kaw.


Ogłoszenie  duszpasterskie na koniec: wymienię tom trzeci "Nowoczesnej komedii" na tom drugi :)

wtorek, 9 września 2014

[Thorgal] "Oczy Tanatloca" Rosiński, Van Hamme - tu dziewczyny walczą w kisielu!


To jest właśnie ten tom, za który musiałam  złapać od razu po "Krainie Qa", bo zostawiłam bohaterów czy  to w więzieniu, czy to w lesie. No i co?

Dzieje się! O kurka, ile się dzieje. Walki kobiet w kisielu, tfu, błocie (ale podobne środowisko); nieuleczalna choroba jednego z bohaterów i jego cudowne ozdrowienie; zdrady i powroty; tajemnicze porozumienie między bardzo starym i bardzo młodym człowiekiem... Przede wszystkim zaś okazuje się, że świat jest bardzo malutki i Thorgal, sam o tym nie wiedząc, kręci się wokół swego syna, ojca i dziadka. Urzekające te koligacje rodzinne, okazuje się na przykład, że posąg bogini w lesie to wizerunek mamusi łucznika. Rodzina potęgą jest i basta!
Kadry ze strony http://www.thorgal.pl

Bardzo podobają mi się sceny przy ognisku, kolorystycznie, bo jest czerń i czerwień, z odrobiną pomarańczy. Cudowna jest też plansza, gdzie zebrane są wszystkie lub prawie wszystkie postacie z poprzednich tomów: czarodziejki, Wikingowie, krasnale, zakochane dziewczyny, przybysze z gwiazd, ze snów, z przeszłości...


No dobrze. Znów mus sięgać po kolejny tom, bo Thorgal wciąż w lesie, a robota nie zrobiona!

"Oczy Tanatloca" tom jedenasty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Tadeusz Markowski, "Orbita" Spółka Wydawniczo-Poligraficzna z o.o., Warszawa 1989.

niedziela, 7 września 2014

Polcon 2014 Bielsko-Biała - 06.09.2014

Krótka relacja na gorąco z jednodniowego  wyjazdu  na Polcon - bo potem zapomnę, jak to było.

To mój pierwszy udział w takiej imprezie, dotychczas nie miałam okazji, albo inaczej  - nie czułam potrzeby. Teraz pojawiła się potrzeba i ciekawość, zwłaszcza że Polcon zorganizowano stosunkowo blisko.

Na dzień dobry, zaraz po wykupieniu wejściówki,  przywitałam się  z Karoliną, Agnieszką, Magdą, Anią i Sebastianem. Czyli można uznać, że grupa ŚBK była naprawdę silnie reprezentowana. Albo, że umiemy się odnaleźć w każdej sytuacji. Albo, że mamy do siebie numery. Jako że prawie każdy z nas był "świeżynkiem" na Polconie (oprócz Magdy), uradziliśmy, że najpierw przespacerujemy się wspólnie, zajrzymy tu i ówdzie, a potem już wybierzemy sobie interesujące nas spotkania z bogatej oferty.

Zdjęcie od Ani: Ania, ja, Karolina, Magda


Po czym natknęłam się na stoisko z książkami i zastopowało mnie. Ech, nie planowałam, naprawdę, ale może chociaż pomacam? Wymacałam sobie "Wieczną wojnę", przytuliłam do piersi, po czym zapytałam o cenę, okładkowa wynosiła 34,90. No jednak odrobinę drogo, myślę sobie, gdzieś znajdę taniej i powolutku, wzdychając, odkładam Haldemana na miejsce. Na co miły chłopak obsługujący to stoisko mówi, że przecież do akredytacji były dołączane kupony na 20zł rabatu i można go wykorzystać. Kuponu nie mam, mówię, bo jak ktoś na jeden dzień przyjeżdża, to kupon się nie należy, niestety.  A wtedy chłopak zrobił czary mary, wyczarował mi kupon i książka wyszła za 14,90. Super :)

 Następnie mąż zrobił mi fotkę z Batmanem.
Po czym udaliśmy się do auli, posłuchać o Huraganie od  Wschodu . Rozmawiali o nim: Maksym Kidruk, Andrzej Pilipiuk, Maciej Parowski, spotkanie prowadził Piotr Gociek.
Maciej Parowski, tłumacz, Maksym Kidruk, Andrzej Pilipiuk, Piotr Gociek

Wybrałam to bardziej ze względu na męża niż siebie, to jego klimaty i on bardziej lubi Pilipiuka niż ja. Niestety, warunki akustyczne były nader kiepskie, żadnych mikrofonów, drzwi, co chwilę otwierane, skrzypiały irytująco i po godzinie mieliśmy dość. Jednak zanim dyskretnie (skrzypiąc drzwiami) ulotniliśmy się z sali, zauważyłam, że jednym ze słuchaczy jest Marek Baraniecki! Ludzie, wiecie, kto to Marek Baraniecki? No musicie wiedzieć, no! Zapragnęłam żądzą posiadania podpisu pana Marka, tyle że przecież przeszkadzać w spotkaniu absolutnie nie należy, jak to załatwić? Wyciągnęłam notes, napisałam krótką prośbę, dodałam wyrazy uznania i ruszyłam na paluszkach przez pół auli. Rozłożony notes podsunęłam autorowi pod łokieć, a on, odczytawszy prośbę, skinął głową, podpisał się zamaszyście i uśmiechnął się. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i ruszyłam na paluszkach z powrotem. Nie padło ani jedno słowo :)



Na premiery wydawnictwa Powergraph poszłam już sama, mąż wolał poczytać książkę, w przeciwieństwie do mnie, która o książkach lubi też słuchać. Świetna ekipa! Na scenie byli:
Zdjęcie ze strony Powergraphu na FB

 Michał Cetnarowski, Paweł Paliński, Rafał Kosik, Czarek Zbierzchowski, Emil Strzeszewski oraz Kasia Sienkiewicz-Kosik, która robiła zdjęcie. No no, opowiadano o nowościach, o planach, o książkach już wydanych i tych, które ukażą się w przyszłości, sala żywo reagowała, a ukryty na niej Paweł Majka dokładał swoje trzy grosze (i miliony znaków). Na koniec uczestnicy zostali obdarowani smyczkami z logo Powergraphu. Co jak co, ale kontakt z czytelnikami ta ekipa ma opanowany znakomicie. 

Kolejnym punktem programu, jaki sobie zakreśliłam na planie, było spotkanie z Jadwigą Zajdel, udało się wcześniej zjeść obiad, więc pełna świeżych sił udałam się do sali. I tu zwrot, poprzednio było dynamicznie, a u pani Zajdel spokojnie i nieco nostalgicznie. Spotkanie prowadziła Elżbieta Gepfert, sporo mówiło się o opowiadaniach wydawanych już po śmierci twórcy, o odnajdywaniu nieznanych wcześniej tekstów, o słuchaniu radia... ot, wspomnienia. Wyświetlono także fragmenty dwóch spektakli nakręconych przez polską telewizję: "Paradyzji" (właściwie to film, nie spektakl) oraz "Kontaktu". Ciekawostka - w obu główne role grał Marian Opania. Chyba lubił Zajdla. 
Następnym punktem programu miał być wykład związany z Lannisterami, ale widząc tłum wlewający się do sali, w mgnieniu oka zrezygnowałam z niego na rzecz nieco bardziej osobistej pogawędki z panią Jadwigą Zajdel na korytarzu. Jest przesympatyczna i bardzo serdeczna. Zostawiła mi na pamiątkę wpis w zeszycie. 



Mąż czekał już na korytarzu, razem poszliśmy na panel literacki "Nieznane karty Powstania 1863" prowadzone przez Pilipiuka. Próbowałam wykrzesać z sobie nieco zainteresowania, ale bezskutecznie, więc poczytałam trochę "Czerwone koszule" Scalziego, a że w książce nagle pojawił się "Enterprise", statek ze Star Treka, tknęło mnie i zajrzałam do programu. Bingo! Stacje kosmiczne w Star Treku prezentowała Polska Społeczność Mandalorian - przeszłam więc tam, zostawiwszy męża z Pilipiukiem. Prezentowała te stacje, trzeba przyznać, w przesympatyczny sposób, tak, że nawet taki laik jak ja słuchał z zaciekawieniem. Przy okazji spotkałam siostrę Spocka i kilku członków załogi Enterprise. 


No i zrobiła się godzina osiemnasta, trzeba było zbierać się i ruszać do domu. Gdybym miała więcej czasu, zajrzałabym jeszcze na jeden panel (o komiksie), no i popatrzyła na Galę Nagrody im. Janusza A. Zajdla, gdzie statuetki zdobyli Krzysztof Piskorski oraz Anna Kańtoch (której gorąco kibicowałam). Ale nie miałam.

Całkiem nieźle się bawiłam. 


piątek, 5 września 2014

[Sława Pawłysz] "Białe skrzydła kopciuszka" Kir Bułyczow



Poszczuta na Pawłysza przez Andrzeja, z uciechą zanurzyłam się w świat bułyczowskiego kosmosu, takiego zwyczajnego, prostego kosmosu, skalą tylko (i niektórymi szczegółami) różniącego się od matki Ziemi.

"Trzynaście lat podróży" było fajne, ale Pawłysz jeszcze młodzik, a w "Białych skrzydłach kopciuszka"  to już całkiem doświadczony kosmonauta i lekarz. Akurat ma urlop, więc kręci się po kosmosie, aż wreszcie całkiem przypadkowo trafia na planetę Projekt-18, gdzie pracuje jego dawna znajoma, Marina. Właściwie to więcej niż znajoma. bo chyba ukochana. No i co z tego, że jest ptakiem?

Wątki romansowe w kosmosie bardzo lubię, jestem kobietą i lubię się wzruszać przy gwiazdach. Zwłaszcza że miłość jest tylko przyprawą, malutkim dodatkiem uatrakcyjniającym całość. No i świadczy o tym, że ludzie nie odczłowieczyli się po oderwaniu od Ziemi. Znajomość między Sławą a Mariną jest romantyczna - spotkali się na Księżycu, zakochali (on na pewno, a i ona też coś poczuła, choć nie wiadomo dokładnie co), a po krótkim czasie rozstali. Marina uciekła jak Kopciuszek z balu, zostawiając zamiast pantofelka tylko wspomnienie o sobie. Oraz obietnicę, że się spotkają po dwóch latach. Pawłysz oczywiście obiecuje, że poczeka.

Trafia jednak na Projekt-18, planetę, gdzie prowadzone są badania naukowe, dowiaduje się tuż przed przylotem, że jest tam Marina. Podekscytowany czeka, aż ją spotka, mija kilka dni, ale dziewczyna wciąż mu się wymyka. W końcu ważniejsze sprawy odsuwają uczucia na bok - na jednej  z wysp wybucha wulkan, zagrożeni są naukowcy i trzeba pędzić z odsieczą. Każda para rąk się przyda, te Pawłysza też. Notabene, akurat jego ręce okażą się niezwykle pomocne.
W trakcie akcji ratunkowej Pawłysz dowiaduje się, że Marina Kim jest ptakiem. Bioformantem. Człowiekiem o tak zmienionym przez genetykę i bioinżynierię organizmie, że z człowieka pozostaje tylko umysł. To nie jest proces nieodwracalny, a zaczął się jeszcze  przed spotkaniem na Księżycu. Stąd ten wyznaczony termin - dwa lata do następnego spotkania.  Jako ptak Marina nie chce się Sławie pokazywać, bo się boi. Wiadomo.

Ok, opowiedziałam o wątku miłosnym, o przygodowym, teraz czas na naukowy. To właśnie ci bioformanci, efekt długoletnich badań i eksperymentów. Głównym powodem ich powstania była możliwość pracy w ekstremalnych warunkach, bez konieczności doposażania się w kombinezon czy pojazd. Ciekawa jest też myśl rzucona przez naukowców, że człowiek zawsze zazdrościł zwierzętom ich możliwości (latanie, pływanie itp), ale ograniczał się do konstruowania maszyn. Teraz przekonstruowano człowieka. Pawłysz spotkał na Projekcie-18 ptaki, płaszczki, kobietę ze skrzelami (podwodniaczka) i żółwia - wszystko to bioformanci. Przed tym ostatnim umykał nawet w popłochu, przekonany, że to jakiś groźny okaz miejscowej fauny.

Jest pięknie, bioformacja spełnia swoje założenia, realizowane są badania, tylko że... nauka jak zwykle wyprzedza ludzką mentalność. Bioformanci to nie ludzie, to odmieńcy w oczach innych ludzi, nawet kolegów z bazy.
"- Ale przecież nikt nie kazał panu żenić się z rybą.
- Dymitrze! - oburzył się Jerychoński.
- Sandra jest wspaniałą kobietą, doskonałym biologiem i sportowcem, ale ma skrzela, o czym chyba pan wie nie gorzej ode mnie... chociażby jako chirurg". [1]

"- Dimow powiedział, że wszystko jest w porządku, a ty się ciągle denerwujesz...
- Bo jestem człowiekiem, a nie pancernym żółwiem! [...] Ta maszyna jest zupełnie pozbawiona wyobraźni! Nie wie, co może czuć bezradny człowiek..." [2]
I można do upadłego powtarzać, że nie szata zdobi człowieka, to i tak oczy widzą, a mózg interpretuje podświadomie. No, chyba, że jak w przypadku Sławy w grę wchodzi miłość...

Tom, z którego pochodzą  "Białe skrzydła kopciuszka" zawiera także opowiadanie "Dzikusy", ale ominęłam te, bo to fragment powieści "Osada", w której wprawdzie Pawłysz występuje, ale pod sam koniec - czyli w "Osadzie" jest, ale w "Dzikusach" go nie ma.

P.S. Cudnie się czytało, ale te stare wydania to morderstwo dla oczu. Czcionka jak maczek.

P.P.S. Dziś, 5 września, przypada rocznica śmierci Bułyczowa, tego wielkiego pisarza. Cześć jego pamięci.

---
[1] "Dzikusy; Białe skrzydła kopciuszka" Kir Bułyczow, przełożył Tadeusz Gosk, Czytelnik, Warszwa 1985, s. 172
[2] Tamże, s. 186

czwartek, 4 września 2014

[Thorgal] "Kraina Qa" Rosiński, Van Hamme - wyzwanie


Z Thorgalem i jego rodziną to jest tak, że gdy trwają sobie w stagnacji i rodzinnym ciepełku, zaraz zjawia się ktoś, kogo to gryzie w oczy i z całych sił stara się zburzyć sielankę. Tym razem jest to Kriss, urodziwa i bezwzględna łuczniczka (patrz poprzedni tom). Kriss dostała zlecenie na robotę i postanowiła zwerbować sobie do pomocy Thorgala, tylko że posłużyła się kijem, nie marchewką. Porwała mianowicie Jolana, Drewnianą Nogę (też był w poprzednim tomie, ale nic o nim nie pisałam, to taki dobry wujcio) i wywiozła daleko, a Thorgalowi i Tjallowi (bratanek Drewnianej Nogi) oznajmiła, że mają jej pomóc, bo jak nie, to kęsim.
Oczywiście, tym oświadczeniem wzbudziła same ciepłe myśli u zainteresowanych.

Ruszają więc, a po drodze poznają cel wyprawy, mianowicie mają zabić boga. Pikuś. Bóg jest okrutny, chciwy i zaborczy, więc niech im ręka nie zadrży - zdaje się mówić Kriss. W tym samym czasie zakładnicy poznają innego boga, tym razem dobrego i opiekuńczego (tak naprawdę to ludzie, nie bogowie, ale to przecież wiadomo, prawdziwi są tylko wikińscy).

Na uwagę w tym tomie zasługuje Aaricia. Dopiero co stała przy garach i marzyła o drugim dzidziusiu, ale gdy niebezpieczeństwo zajrzało w oczy rodziny, bez wahania ścina długie (niepraktyczne w podróży?) włosy i idzie za mężem. Tylko na ile jej postępowanie podyktowane jest animuszem godnym Wikinga? Czy może jednak to rozpaczliwa odwaga matki walczącej o dziecko?
I, no błagam, po co te krótkie włosy, skoro Thorgal, Tjall i nawet Kriss mają dłuższe?

Ciekawy tom. Grawituje w stronę Azteków, do tego autorzy dołożyli latające statki, transmisje podprogowe i śliczną blond główkę Aaricii. Urywa się za to tak, że nic, tylko łapać się od razu za następny tom.

"Kraina Qa" tom dziesiąty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Tadeusz Markowski, "Orbita" Spółka Wydawniczo-Poligraficzna z o.o., Warszawa 1989.

wtorek, 2 września 2014

[Thorgal] "Łucznicy" Rosiński, Van Hamme - a to ci zbytnik z tego Thorgala


No ładnie. Żona z dzieckiem w domu, a mąż sobie rozrywkę z dala od wyspy uskutecznia. Nie dość, że traci łódź i cały ładunek, nie dość, że bierze udział w turnieju łuczniczym, nie dość, że znajduje sobie nowych przyjaciół, to jeszcze nawiązuje całkiem bliskie kontakty z całkiem niebrzydką łuczniczką Kriss, młodziutką i świeżą jak wiosenny poranek. Do tego owa Kriss jest przebiegła, podstępna jak żmija i za grosz nie można jej ufać. Wyjątkowo pociągająca mieszanka, nieprawdaż?

Thorgalowi podoba się ta cała historia, podoba się udział w turnieju, wygrana też mu się podoba - bo jeśli wygra, to będzie mógł sobie odkupić utopioną łódź. Tylko że w turnieju występuje się w parach - zgadnijcie, kto jest z Thorgalem w parze? Tak, ta sama osoba, która go później zrobi w bambuko i ucieknie  z kasą.

Teraz sobie ponarzekam. Łucznik, mimo że co chwilę dostaje w łeb lub po w gębę, śmieje się i jest zadowolony, żyje pełnią życia, pada i się podnosi, coś się dzieje, podoba mu się. Tak to deklaruje, że chce tylko żyć z rodziną gdzieś na uboczu, a gdy tylko nie ma rodziny u boku, bryka jak młody źrebak.
Raz tylko - przez cały tom -  zatroszczył się, ach, już dziesięć dni tam siedzą na wyspie. Co mu nie przeszkadzało przeżyć całej przygody do końca. Hipokryta.

"Łucznicy" tom dziewiąty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Tadeusz Markowski, "Orbita" Spółka Wydawniczo-Poligraficzna z o.o., Warszawa 1989.