środa, 25 czerwca 2014

"Nexus" Ramez Naam - ciekawy pomysł znika w łomocie


Ludzkość nie stoi w miejscu, tylko nieustannie się rozwija. Technika idzie naprzód - coś mi się majaczy, że skokami, co jakiś czas pojawia się nowe odkrycie czy przełomowy wynalazek i popycha cały ten ludzki wehikuł, Ziemię, do przodu. Motorem postępu jest ciekawość, lenistwo, czasem żądza władzy.
W przypadku wynalezienia nanonarkotyku Nexus w grę wchodziły wszystkie trzy czynniki - piszę w czasie przeszłym, ale tak naprawdę taki wynalazek jest jeszcze jeszcze przed nami.

Przeczytałam, co właśnie napisałam i pogratulowałam sama sobie. Udało mi się napisać wyjątkowo nudny i ciężki jak zadek słonia wstęp. Pomińcie go!

Nexus to nanonarkotyk, zmieniający drastycznie strukturę połączeń nerwowych w mózgu. Umożliwia to połączenie umysłów.:
"I wtedy coś poczuła. Jego myśli ocierające się o jej myśli. Zaproszenie, po którym nastąpiło otwarcie, i wtedy Kade ujawnił się przed nią. [...] Przede wszystkim zobaczyła jego intelekt w pełnej krasie, czysty i ostry niczym diament."[1]

Ten czysty i ostry umysł to Kade, młody i bardzo zdolny naukowiec. Cóż ten jego niesamowity intelekt zrobił? Stworzył system operacyjny w płynie. Łykasz, włączasz i łączysz się z innymi umysłami - ich wspomnienia, emocje, informacje masz jak na dłoni. Nexus mocno wciąga i uzależnia, daje też spore możliwości. Ale jest nielegalny, bo uzależnia i daje spore możliwości, a rząd nie lubi, gdy mu się odbiera inicjatywę. Toteż Kade i jego współpracownicy są śledzeni, ścigani, szantażowani i ogólnie gnębieni.

W grupie rządowej jest Sam - kobieta GMO (czwarta generacja, szacun na dzielni), pracownik operacyjny. Ona, a właściwie bardziej jej szefowie, wymyślili sobie,  że wykorzystają młodego geniusza do złapania o wiele grubszej ryby, kobiety imieniem Shu. Shu właściwie nie jest już człowiekiem, a transczłowiekiem, a może nawet postczłowiekiem. Stanowi zagrożenie, bo twierdzi:
"Ludzie są wrogami przyszłości. Nienawidzą nas. Nienawidzą naszego piękna, potencjału. Albo będą nas tropić i zabijać, albo zrobią z nas niewolników, albo wzniesiemy się ponad ich poziom i zajmiemy należne nam miejsce w świecie. Nie ma innych opcji".[2] *
(* - jeszcze do tego wrócę)

Nic dziwnego, że rząd uważa ją za kogoś, kogo należy zniszczyć. Kade ma być dojściem do Shu, tylko że chłopak gubi się nieco, zawieszony między młotem i kowadłem. Musi lawirować. I walczyć. Sam też walczy, jej kumple walczą, ochrona Shu też walczy, przypadkowo napotkane bandziory walczą też. O rany. Wszyscy  tłuką się ze wszystkimi z uporem i zapałem godnym lepszej sprawy. Ścigają się, uciekają, odkrywają tajemnice, zmieniają front działania i się tłuką od nowa. Dzieje się. Jak dla mnie - dzieje się aż za dużo, zmęczyło mnie to okrutnie.

Na dodatek w tej wszechobecnej łupaninie gdzieś zniknął problem Nexusa i tego, jakie niesie możliwości. Wielka szkoda, bo pomysł ma/miał potencjał.

Na koniec znalazłam coś, co mnie żywo zainteresowało, otóż autor krótko opisuje osiągnięcia naukowe, które go inspirowały. Technologie pozwalające na komunikację pomiędzy komputerem a mózgiem, zwłaszcza te, które pozwalały na rehabilitację osób sparaliżowanych (sterowanie protez myślą) rozwijały się znacząco.
"Inni naukowcy z tej dziedziny mieli całkiem imponujące wyniki w eksperymentach z danymi czuciowymi. Najbardziej popularna na świecie proteza nerwowa to ta, która przekształca sygnał dźwiękowy w sygnały bezpośrednio pobudzające mózg - implant ślimakowy. Ma go ponad 200000 ludzi na całym świecie. Jeśli nie masz implantu ślimakowego albo nie znasz kogoś, kto go ma, może ci się wydawać, że to po prostu specjalistyczna słuchawka wzmacniająca słuch. Ale oba przedmioty bardzo się od siebie różnią.
Zestaw słuchowy [aparat słuchowy - przyp. mój] zbiera dźwięki przez mikrofon, oczyszcza je, wzmacnia i przekazuje do malutkich głośników, umieszczonych w uchu. Urządzenie działa pod warunkiem, że jego użytkownik wciąż choć trochę słyszy. Jeżeli wszystkie komórki włoskowate w uchu są martwe, nie słyszy się nic. Można puścić dźwięk o natężeniu 120 decybeli wprost do ucha i wciąż nie słyszeć. 
Implant ślimakowy obchodzi to ograniczenie. Przekształca dźwięk w sygnał nerwowy - specjalny impuls elektryczny, który stymuluje nerw słuchowy. Rozwiązanie jest dalekie od doskonałości, ale przynajmniej ludzie, którzy dotąd nie słyszeli nic, słyszą na tyle dobrze, żeby brać udział w rozmowie."[3]

Tak to właśnie jest. I chwała naukowcom za te dążenia, bo dzięki nim mam nadzieję, że kiedyś się z córką dogadam.

Teraz gwiazdka (*). To, że ludzkość ma niskie instynkty, to wiadome, ale że transludzie czy postludzie też? Istoty o wyjątkowo wysokim intelekcie? Aż mi się cytat przypomniał ze Sturgeona:
"No nie można, po prostu nie można wzmocnić sobie pięciokrotnie intelektu i nie dostrzec tego, że ludzie muszą być dla siebie nawzajem dobrzy".[4]
Takie podejście bardziej mi odpowiada. 

O tej książce pisała też Silaqui.
Nexus [Ramez Naam]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
---
[1] "Nexus" Ramez Naam, przekład Dominika Repeczko, Drageus Publishing House, Warszawa 2013, s. 36
[2] Tamże, s. 226
[3] Tamże, s. 447
[4] Theodore Sturgeon, "Klucz do nieba", tłum. Wiktor Bukato, wyd. Iskry, Warszawa 1985, s. 41

wtorek, 24 czerwca 2014

"Komarów" Bart Nijstad - mam całkiem inne sny


U la la. Trafiłam na komiks, którego kompletnie nie rozumiem i szczerze powiedziawszy (napisawszy), nie wiem, co o nim rzec.

"Komarów" Barta Nijstada jest albumem złożonym z luźno powiązanych ze sobą historyjek, na wpół realnych, mocno onirycznych, skąpo obdzielonych tekstem.

Czarno-biało-szare ołówkowe rysunki to w zasadzie wszystko, co mi się spodobało. Scenariusz, czyli kopalnia, chłopak na progu dojrzewania, szalone figurki zjadające miasto - wszystko to kupy się nie trzyma. Nie przekonała mnie ta pozycja do siebie.
Plansza ze strony http://booklips.pl/komiksy/komarow/


Mnie po prostu takie rzeczy się nie śnią. 

"Komarów" Bart Nijstad, przełożył Sławomir Paszkiet, Centrala (mądre komiksy), Poznań 2013.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

"Kukułcze jaja z Midwich" John Wyndham - ludzie kontra obcy




Wyndham wie, że ludzie boją się obcych, ale jeszcze bardziej boją się swoich, którzy mogą okazać się obcymi. Ja bym się bała.

Pewną angielską wioskę, Midwich, spotyka coś dziwnego. Najpierw pada na ziemię każdy, kto znajduje się w wiosce i strefie wokół niej. To samo spotyka każdego, kto próbuje do tej strefy wejść. Policja, wojsko, ogólne zaniepokojenie faktem, że z powietrza widać jakiś dziwny obiekt - i nagle pff, niepokojące zjawiska ustępują równie nagle, jak nastąpiły. Kto upadł, ten się podniósł, żadnych dziwnych pozostałości nie stwierdzono, do wioski można wejść i wyjść swobodnie. Ok, można odetchnąć z ulgą.

Do czasu, kiedy nie okaże się, że niemal wszystkie zdolne do rozrodu kobiety z Midwich zaszły w ciążę i to bez udziału osób drugich. Niepokalane poczęcie na masową skalę. Dzieci z tych ciąż są dziwne, mają identyczny wygląd, złote oczy i zbiorową świadomość. Słowem, obce jak nic.

Jak społeczeństwo próbuje sobie radzić  z tymi "podrzutkami"? Jak różną się w podejściu do nich kobiety i mężczyźni?
" - Buta jest wrodzoną cechą kobiety - rzekł Zellaby.  - Kobieta wierzy, że jest wieczna. Wielkie wojny i klęski wydarzają się i mijają, imperia powstają i giną, wymierają rasy, ale kobieta trwa wiecznie; związana tajemniczą pępowiną z drzewem życia wie, że jest wieczna.
- Jaki to ma związek z naszą sprawą? - spytałem.
- Taki, że podczas gdy mężczyznę drąży myśl o możliwości wyrugowania ludzi przez osobników jakiegoś innego gatunku, kobieta znajduje, że to jest po prostu niemożliwe i bagatelizuje taką hipotezę. [...]
- Drogi panie, każdy, kogo nie zaślepia przekonanie, że jest niezastąpiony, musi zdać sobie sprawę, że któregoś dnia będziemy zmuszeni zrezygnować z pozycji panów stworzenia. Istnieją dwie ewentualności: albo doprowadzimy do tego przez jakieś samobójcze poczynania, albo stanie się to za sprawą inwazji jakichś osobników, do zwalczenia których nie jesteśmy absolutnie przygotowani".*
Czy ludzkości grozi zagłada? Takie to mądre pytania stawa autor, ale sama książka jakoś nie powala na kolana. Ot, jeszcze jedna sprawnie opowiedziana historia o tym, jak to dzielny człowiek radzi sobie z zagrożeniem z kosmosu.

Przeczytałam, bo majaczył mi gdzieś z tyłu czaszki film z białowłosymi dzieciakami (i słusznie), oprócz tego chciałam oddać książkę do biblioteki. Ewentualnych chętnych uprzedzam, że z książką można się zapoznać, ale wcale nie trzeba.

 

---
* "Kukułcze jaja z Midwich" John Wyndham, przekład Remigiusz Markoni, Andor, Warszawa 1994, s. 126-127

piątek, 20 czerwca 2014

"Łowca androidów: Słowa i obrazy" Andrzej Tuziak - dla miłośników Dicka


Dopiero co pisałam o najpiękniejszej scenie z filmu - to scena z "Łowcy androidów" - aż tu nagle znienacka i niespodziewanie wpadła mi w ręce książka "Łowca androidów: Słowa i obrazy".

Teraz dygresja. Mam wrażenie, że książki same wpadają mi w ręce. Nic już staram się nie kupować, a gdzie wyjdę, to z książką wracam. No dobrze, spotkania blogerów książkowych czy biblionetkowiczów, tu nie można się dziwić; ale spotkania pod szyldem Pelikana, producenta piór wiecznych? A jednak! Jeden z użytkowników forum o piórach popełnił to dzieło, za co jestem mu zobowiązana, bo z przyjemnością czytałam. Świetna książka! Ale uwaga - dla maniaków i zapaleńców. Albo co najmniej miłośników książki i filmu.

Tak naprawdę Andrzej nie pisze ani o książce, ani o filmie, tylko o tym, jak powstawał scenariusz do filmu, przepraszam, liczba mnoga, scenariusze. Śledzi po kolei  wersje, a było ich niemało, zagląda przez ramię scenarzystom, porównuje i analizuje, przemyca przy tym wiedzę nieznaną laikom, czyli jak się konstruuje scenariusze, rozkłada mocne punkty, wprowadza postacie. Ani przez chwilę nie nudzi - czego się odrobinę obawiałam, bo moja wiedza na temat scenariuszy jest wybitnie podstawowa: wiem, że są. No, teraz już wiem troszkę więcej.

Świetnie się bawiłam czytając. Znów pozastanawiałam się nad jednorożcem. Rozstrzygnęłam, czy gołąb powinien ulatywać w niebo czyste czy zachmurzone. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że nigdy nie zastanawiałam się nad jajkami! A przecież w świecie, gdzie żywe zwierzę było na wagę złota, jajka też niewątpliwie były rzadko spotykane, dlaczego więc nonszalancko gotowano je sobie na śniadanko? Ok, jajka były epizodem, wybaczam sobie, mogłam przeoczyć. Ale tytuł?! "Łowca androidów" - a skąd androidy, skoro w całym filmie konsekwentnie używana jest nazwa "replikanci"? No właśnie...

Notabene gorąco popieram Dicka (nie chciał wstawiać w tytuł książki "Blade runnera", tylko zostawić "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?") i sprzeciwiam się nazywaniu książki tytułem filmu. To dwa odrębne byty! I żadna to adaptacja czy ekranizacja, od lat z upodobaniem używam (tylko w stosunku do tego jednego filmu) określenia "wariacja na temat". Autor używa  "inspiracja". Uśmiechnęłam się. Też ładne i chyba chodzi o to samo.

Rozanieliłam się całkiem, gdy trafiłam w podsumowaniu na to:
"I to jest właśnie takie interesujące, że analizując film nie docieramy do konstatacji, że w przyszłości świat ulegnie zagładzie z powodu nadmiernie rozwiniętej technologii, ale dochodzimy do wniosku, że ludzka natura potrafi wygrać nawet ze sztucznymi konstrukcjami jak replikanci".[1]  s154

Ach, popędziłam do półki z Lemem, szybko przerzuciłam kartki i znalazłam!
"Więc, w takim rozumieniu, człowieczeństwo jest to suma naszych defektów, mankamentów, naszej niedoskonałości, jest tym, czym chcemy być, a nie potrafimy, nie możemy, nie umiemy, to jest po prostu dziura między ideałami a realizacją - czy nie tak? A zatem należy iść we współzawodnictwie - na słabość? To znaczy: znaleźć sytuację, w której słabość i ułomność człowieka jest lepsza od siły i doskonałości - nieludzkiej..."[2]

Jeszcze jeden plusik - jak ktoś dawno filmu nie widział czy też książki nie czytał, to może to wszystko sobie przypomnieć dzięki streszczeniom zamieszczonym na końcu książki. Brawo.

Jedyne, co mi się nie podobało, to układ tekstu na stronie, czyli robota pana od typografii. Margines z lewej  (na wszystkich stronach) jest ok, ale zaczynanie nowego akapitu w miejscu, gdzie kończył się ostatni wers poprzedniego akapitu jakoś nie spodobało mi się wizualnie, ale to przecież pikuś.

Mocno polecam miłośnikom Dicka. MOCNO.


---
[1] "Łowca androidów: Słowa i obrazy" Andrzej Tuziak, Instytucja Filmowa "Silesia-Film", Katowice 2014, s. 154.
[2] "Opowieści o pilocie Pirxie" Stanisław Lem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999, s. 286.

czwartek, 19 czerwca 2014

"Najmniejszy słoń świata" Maciej Szymanowicz - uroczy słonik!


Zwykle, gdy w domu pojawia się jakaś książka dla dzieci, czytam ją dzieciom, po kawałku, obserwuję, czym im się podoba i staram się to uwzględnić w opinii. Tym razem nie wytrzymałam, łapczywie zagarnęłam książkę i przeczytałam ją całą za jednym zamachem, tak mnie wciągnęła historia słonika!

Słonik urodził się w ZOO, słodki i śliczny, rodzice przeszczęśliwi (jako rodzic doskonale ich rozumiem), ale do czasu. Słonik bowiem, kiedy usłyszał, że pochodzi z Afryki, zapragnął tam pojechać. Żeby tam dotrzeć, trzeba uciec z ZOO, więc słonik przestał jeść - no bo przecież dwa fistaszki dziennie to żadne jedzenie - by pozostać malutkim i moc przecisnąć się przez pręty ogrodzenia.

No błagam, panie Macieju! Niech pan nie pisze takich rzeczy, zdrowy słonik, który je dwa fistaszki na cały dzień, tak nie może być! Rozchoruje się, zęby mu wypadną przez szkorbut, umrze! Wdech, wydech, wdech, wydech... Dobra, ogarnęłam się jakoś po ataku paniki, przypomniałam sobie Alicję pogryzającą grzyba i uspokoiłam się zupełnie.

Słonik jest zdeterminowany zupełnie nieproporcjonalnie do swojego wzrostu, toteż ucieczka idzie mu całkiem nieźle, tylko ta Afryka strasznie daleko... a po drodze dzieci, szkoła, nauczyciele, bandyci, właściciel cyrku z nieczystymi intencjami - dzieje się, oj, dzieje. Miłośnicy dynamiki w książkach będą usatysfakcjonowani.

Dostrzegłam w "Najmniejszym słoniu świata" wyraźne nawiązania do słonia Dominika, który wcinał witaminy i rósł, a potem płakał rzewnymi łzami i kurczył się na zawołanie. I świetnie, bo to znakomity wzór. Znalazłam też niejakie mrugnięcie okiem w kierunku "Włatców móch", może to tylko moje zwichrowanie, ale gdy natknęłam się na fragment:
"Pani Orzęska na wszelki wypadek postawiła Marzennie pałę w dzienniku, Maurycemu dostawiła na zapas jeszcze jedną obok uprzednio wlepionej i falując cała, zakrzyknęła mocno wychowczo:
- Darmozjadów i nieuków banda! Fauny od flory nie odróżnia jeden z drugim i jeszcze Pąsikównie mrówki za kołnierz! Ale ja was nauczę, ja mam misję! Jak sami nie wiecie, to Pąsikówny posłuchajcie. Pąsikówna, wymienić mi proszę przykład leśnej fauny!"*
przed oczami stanęła mi nauczycielka, pani Frał. Mam tylko szczerą nadzieję, że dzieci takiego skojarzenia mieć nie będą, bo to przecież serial NIE DLA DZIECI, prawda?

Przekochane jest to, że autor, zilustrowawszy bardzo udanie całą książeczkę, zamieścił też dwa rysunki swojego synka. Tak przypuszczam, że to synek - Kajetan Szymanowicz, tak stoi w stopce redakcyjnej.

No dobrze. Mnie się podobało, dzieciom jeszcze nie wiem, ale myślę, że też, bo to ciekawa historia, bez natrętnej dydaktyki, z humorem i zmrużeniem oka.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu MUZA.

Najmniejszy słoń świata [Maciej Szymanowicz]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
---
* - "Najmniejszy słoń świata" Maciej Szymanowicz, Muza S.A., Warszawa 2014, s. 29


niedziela, 15 czerwca 2014

Maraton kulturalny!

Ależ miałam farta w ten weekend. Zbiegły się mianowicie trzy imprezy, a dzięki wsparciu logistycznemu męża mogłam uczestniczyć w każdej z nich.

1. Pelikan Hub Katowice Poland - czyli spotkanie pióromaniaków pod szyldem Pelikana. Odbyło w Katowicach w kinie Kosmos, w piątek, 13 czerwca, zgromadziło paru ludzi, mnóstwo piór, atramentów, ołówków, notesów... o, właśnie, każdemu uczestnikowi (warunkiem była wcześniejsza rejestracja) Pelikan dał w prezencie notesik żarówiastego zielonego koloru.

Pelikanowe notesy to te mniejsze i bardziej zielone. Te większe to moje prywatne. 


Pióra były oglądane dokładnie
A nawet bardzo dokładnie
Każde można było własnoręcznie wypróbować
Muszę dodać, że udało mi się na tym spotkaniu pożyczyć bardzo ciekawą książkę, dotyczącą powieści "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?" Dicka oraz filmu "Łowca androidów". Do tego dostałam mnóstwo zakładek książkowych.

2. Czerwcowe spotkanie biblioNETkowe (14 czerwca, sobota) - wspaniałe jak każde biblionetkowe spotkanie, pełne książek, rozmów o książkach, wciskania książek, odbierania książek, pakowania książek...  Można by pomyśleć, że jesteśmy nudni, ale nie jesteśmy. Podsumowanie spotkania jest tutaj, można zerknąć i przeczytać.
Zdjęć ze spotkania nie ma, ale za to prezentuję dorodny stosik książkowy.

Te dwie pozycje na samej górze: "Łowca androidów. Słowa i obrazy" oraz "Wśród obcych" to z innych imprez, ale się załapały na wspólne zdjęcie, tak samo pocztówki Pelikana oraz zakładki Parkera. Zresztą zakładki Parkera powędrowały do biblionetkowiczów :)

3. Spotkanie grupy Śląskich Blogerów Książkowych -15 czerwca, niedziela, Gliwice.
Spotkanie przy kawie, czekoladzie i herbacie - ach, jaką mają dobrą herbatę z syropem różanym w Cafe & Collation w Gliwicach!
A po tym, jak już się wysiedzieliśmy, cała grupa udała się na rynek, gdzie trwał w najlepsze Skup Kultury, można było sobie wyczerpać kawałek papieru, kupić książkę za "co łaska", dostać papierowego tulipana i posłuchać koncertu.





Nic nie kupiłam, nic!  Twarda jestem :) Ale za to pożyczyłam od Oli Jo Walton. Ach, no i rozdawałam zakładki Parkera :)

Autorem zdjęć z Pelikan Hub jest Dexter, autorką zdjęć z Gliwic jest Marta, stosik fotografowałam sama.

sobota, 14 czerwca 2014

Liebster Blog - pyta Katarzyna



Katarzyna  swego czasu zadała kilka pytań, obiecałam, że odpowiem, co się odwlecze, to nie uciecze. Co prawda planowałam napisać albo o wczorajszym spotkaniu pióromaniaków, czyli Pelikan Hub w Katowicach albo o dzisiejszym spotkaniu biblionetkowiczów w Katowicach, ale że jutro mam jeszcze spotkanie grupy ŚBK w Gliwicach, to będzie zbiorczo spotkaniowo.

Zasady Liebster Blog, kopiowane z bloga na blog, są takie:
Liebster Blog Award przyznaje się osobie o niezwykłym talencie, lub osiągnięciach.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób, informujesz ich o tym oraz zadajesz im 11 pytań. Nie można nominować bloga, który Cię nominował.
Dziękuję za nominację. Odpowiem. Ale z nominacją  poczekam jeszcze, albowiem mam jeszcze jeden zestaw pytań, na który muszę odpowiedzieć, od jeszcze kogoś innego.

1. Ulubiona pozycja do czytania? Ewentualnie miejsce.
Każda, każde (dzieciate mamy mnie rozumieją, prawda?), byle dobrze oświetlone.Świetnie mi się czyta na kanapie, na fotelu, w (ekhem) toalecie, w samochodzie (gdy jadę jako pasażer), w poczekalni u lekarza...

2. W jakie rzeczywiste miejsce na świecie chciał(a)byś pojechać pod wpływem przeczytanej książki?
Chciałam latać w kosmos jak pilot Pirx (no co, kosmos to przecież całkiem rzeczywiste miejsce), to było wtedy, gdy zaczytywałam się Lemem do wypęku.

3. Według jakiego porządku układasz książki na półce?
Gatunkami, na ile się da. Plus oddzielna półka na Chmielewską, na kolekcję z GW, pół półki komiksów... Jeszcze oddzielam nowe nabytki jeszcze nie przeczytane. Oraz książki pożyczone. Ale już mi zaczyna brakować miejsca i zastanawiam się, co zrobić, żeby się pomieścić...

4. Nad wprowadzeniem jakich zmian i nowości (np. cykle, regularne konkursy) na swoim blogu myślisz?
Na razie myślę o utworzeniu Mariance oddzielnej strony na blogu. Poza tym zamiast zmian i nowości pragnęłabym, by udało mi się codziennie coś publikować. Ach, no właśnie - w tramwaju jest ciekawe "Warto zajrzeć", może skopiuję?...

5. Czytasz komiksy? Jaki byś polecił/a?
Czytam i straszliwie ubolewam nad tym, że tak mało moich znajomych je czyta, z bardzo prozaicznego powodu - nie mam od kogo pożyczać, a kupno każdego jest bardzo starannie przemyślana. Komiksy są drogie, ot co. Ale miało być, co polecam. Otóż - autobiograficzne "Persepolis" Satrapi, "Blankets" Thompsona,  wszystkie "Kroniki..." Delisle'a, polecam "Esencję" i "Romantyzm" Gawronkiewicza i Janusza, polecam serię "Blacksad", zwłaszcza miłośnikom kryminałów noir, serię "Calvin i Hobbes" Wattersona, całego, absolutnie całego Baranowskiego, świeże spojrzenie Samojlika w "Ryjówce przeznaczenia" i "Norce zagłady", Eisnera (klasyk!), kota Simona Tofielda.... Może wystarczy :)

6. Bierzesz udział w blogowych konkursach? Uzasadnij odpowiedź.
Biorę, jeśli tylko nagroda mnie interesuje, lubię coś wykonać, by ją zdobyć (odpowiedź na pytanie, własna twórczość).

7. Uczysz się języków obcych? Jaką metodę stosujesz, polecasz?
Nie uczę się.
8. Co kolekcjonujesz poza książkami? (ŚBK są zwolnieni z tego pytania ;) )
No właśnie :) Pisałam już o notesach.

9. Twój największy sukces?
Ej, to pytanie z gatunku tych na rozmowach kwalifikacyjnych :)

10. Czy nie uważasz, że gdyby nie było FB, to miał(a)byś więcej czasu na czytanie?
Nie, nie rozpatruję tego w kategoriach walki o czas. To moje potrzeby, ochota i kaprys, co będę robić.

11. Ulubiona scena z filmu?
O. Blade Runner. Scena, gdy Nexus umiera z gołębiem w ramionach. Wzdech. Oczy mi się pocą, jak to oglądam.


  A niebawem pojawią się pytania od Zakochanej Księżniczki :)

środa, 11 czerwca 2014

"Ocean na końcu drogi" Neil Gaiman - magia istnieje, wiedziałam to


"Było mi smutno, że nikt nie przyszedł na przyjęcie, ale ucieszyłem się, że dostałem Batmana, a na górze czekał na mnie także mój urodzinowy prezent, ozdobna edycja całej Narnii. Położyłem się na łóżku i pogrążyłem w lekturze.
Lubiłem to. Książki były znacznie bezpieczniejszym towarzystwem od ludzi".[1]

Zaczęłam od tego cytatu, bo jak nie lubić książki, która zaczyna się takim stwierdzeniem na temat książek. Takim prawdziwym. Jak byłam mała, potrafiłam zatopić się w książce po cebulki włosowe. Wsiąkałam tak, że nie słyszałam, co się do mnie mówi. Rodzina śmiała się ze mnie trochę, na szczęście tak sympatycznie, bo też lubili czytać, mama książki, tata gazety, a siostry co popadnie. Potem mi przeszło, chyba wykształciła się podzielność uwagi, umiejętność tak pożądana w dzisiejszych czasach. Tak... to się już nie powtórzy, takie dziecięce stopienie się z tekstem. Choć czasem próbuję jakby cofnąć się w czasie, powracając do dawniejszym moich lektur i licząc na powtórkę doznań, to mi się nie udaje.

A Gaiman próbuje i całkiem nieźle mu to wychodzi, co ja plotę, wyjątkowo dobrze mu to wychodzi! Ten powrót do czasów, kiedy się było dzieckiem, kiedy inaczej patrzyło się na świat, kiedy wszystko było jakoś bardziej intensywne, trawa bardziej zielona, w krzakach mieszkały elfy i wierzyło się w usłyszane historie o duchach i samobójcach.

Znów muszę wstawić dygresję, bo mnie rozsadzi. Opowieści i duchach nie pamiętam, ale koleżanka z klasy bała się iść po zmroku drogą, przy której rosła wysoka topola, twierdząc, że ktoś jej powiedział o samobójcy, który to właśnie drzewo wybrał na rozstanie się ze światem. Sama zaś słyszałam, jak grupka rosłych i butnych  młodzieńców milkła gwałtownie przechodząc obok malutkiego zagajniczka o podobnie złej sławie.

Nic więc dziwnego, że gdy bohater powieści Gaimana wraca jako osoba dorosła do miejsca, gdzie przebywał jako chłopiec - wierzy w to, co pamięta. Choć z punktu widzenia dorosłego to absurdalne. Co takiego absurdalnego zachowało mu się w pamięci? To, że istnieje ocean wielkości stawu. To, że można się obudzić z monetą w gardle. Także to, że sąsiadki pamiętają jakieś straszliwie dawne dzieje i najprawdopodobniej mają Moc (przez duże M), dzięki której potrafią poskramiać stwory przybyłe przez dziurę w Wieczności.

"A potem Lettie Hempstock wyszeptała światu stare słowa i łąka eksplodowała złotym blaskiem. Widziałem, jak Ursula Monkton odlatuje, choć nie czułem wiatru, musiał jednak wiać jakiś wiatr, bo szarpała się i kołysała jak suchy liść porwany huraganem. Patrzyłem, jak wiruje w powietrzu, a potem zniknęła wraz ze swymi błykawicami."[2]

Tu normalny dorosły człowiek westchnie i powie - no błagam, takich kobiet z Mocą nie ma, takich stworów przybierających postać kobiety też nie. To wszystko wymysły chłopca, który pewnego dnia zobaczył:

"Sam nie wiedziałem, na co patrzę. Mój ojciec przyciskał Ursulę Monkton do boku wielkiego kominka na przeciwległej ścianie. Stał zwrócony plecami do mnie. [...] obejmował ją od tyłu".[3]

i dorobił sobie do tego całą historię, byle tylko nie myśleć, że rodzic okazał się zdrajcą. Już lepiej myśleć, że został zaczarowany, jak w bajce, przez złą czarownicę o pięknej powierzchowności, i sam nie wiedział, co czyni.

Magia istnieje, wie to każdy młody człowiek, ja też to wiedziałam. Naprawdę niewiele brakowało, abym uznała tę książkę Gaimana za cudowną, znakomitą i wyjątkową. Tak się jednak nie stało, albowiem los sprawił, że niedługo po Gaimanie sięgnęłam po inną powieść, której mistrzostwo uderzyło mnie jak obuchem. A że tematyka obu książek korespondująca ze sobą (dzieciństwo), zestawienie tych dwóch pozycji zaszkodziło "Oceanowi...". Już nie potrafię się nim zachwycać.

Pamiętajcie więc, jeśli chcecie mieć frajdę podczas i po lekturze "Oceanu na końcu drogi", to nie sięgajcie zaraz potem po "Magiczne lata" McCammona.

Bardzo dziękuję za egzemplarz powieści Wydawnictwu MAG. 

P.S. Tak się jakoś zbiegło, że Andrzej zebrał się i też napisał o tej książce, zerknijcie.

---
[1] "Ocean na końcu drogi" Neil Gaiman, przełożyła Paulina Braiter, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2013, s. 16
[2] Tamże, s. 109
[3] Tamże, s. 97-98
Ocean na końcu drogi [Neil Gaiman]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

sobota, 7 czerwca 2014

"Nomen Omen" Marta Kisiel - krótko





Zarąbista książka.








"Nomen Omen" Marta Kisiel, Uroboros, Warszawa 2014.

P.S. Jak chcecie więcej, to zaglądacie do Agnieszki, do Ktryi, do Padmy, do Viv, na bookeaters.pl, do Chudej, do Krzysztofa  - no i oczywiście do psychofana Oisaja.  Albo nie zaglądacie NIGDZIE, wierzycie mi na słowo i po prostu bierzecie książkę do czytania.  Amen.

Nomen omen [Marta Kisiel]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

czwartek, 5 czerwca 2014

"Ciemny Eden" Chris Beckett. Chaotycznie. Entuzjastycznie.



Wyobraźcie sobie Ziemię w niedalekiej przyszłości, albo dalekiej, jak kto woli, rozwiniętą technologicznie, na etapie załogowych lotów kosmicznych. Wyobraźcie sobie, że jeden z takich lotów kończy się dramatycznie, wypadkiem na nieznanej planecie. Na szczęście załoga nie ginie, hm, czy rzeczywiście na szczęście? Kosmonauci zostają uwięzieni na planecie zupełnie obcej, dzikiej, niezrozumiałej, z obcą florą i fauną. Nie wiadomo, co może otruć, co ugryźć, a co oparzyć. Jak żyć w takich okolicznościach przyrody, no jak?

Uwaga, właśnie opisałam początek powieści "Osada" Kira Bułyczowa, którą notabene uwielbiam nad życie, czczę i kocham. Nic nie poradzę, że "Ciemny Eden" Chrisa Becketta opiera się na tym samym pomyśle. Tylko że Bułyczow opisuje osadników kilkanaście lat ziemskich po katastrofie, a Beckett wprowadza czytelnika w społeczeństwo, które istnieje od stu kilkudziesięciu lat.

To społeczeństwo, jak w biblijnym Edenie, pochodzi od dwóch osób: buntownika, który uciekł z Ziemi oraz funkcjonariuszki Policji Orbitalnej, która ruszyła za nim w pogoń. Mieli trzy córki i jednego syna, który z każdą z sióstr miał dzieci. Dzieci, jak najwięcej dzieci - takie było przykazanie Pierwszej Pary - im więcej dzieci, tym większa szansa na to, że ludzkość na Edenie przetrwa i doczeka w końcu ratunku, czyli przylotu ekspedycji ratunkowej z Ziemi. W oczekiwaniu na ten ratunek pieczołowicie pielęgnują strzępki wiedzy, zostawione im przez przodków (choć to powoli przegrywa z walką o przetrwanie), zbierają rośliny jadalne, polują na zwierzęta i rozmnażają się.

Idylla? A gdzie tam. Kanał i ciemna mogiła. Ograniczona pula genowa dała w efekcie liczne wady i  deformacje, rosnąca wciąż populacja ma coraz mniej pożywienia, no i... to społeczeństwo rozrasta się, ale nie rozwija. Czyli cofa. Do czasu. Tylko czy gwałtowny krok naprzód w rozwoju jest dla tej garstki ludzi zbawienny czy zabójczy? Ani jedno, ani drugie; a raczej jedno i drugie. Musze przyznać, że obserwacja tego społeczeństwa była dla mnie niezwykłym przeżyciem. Byłam tak zaangażowana emocjonalnie w to edeńskie życie, że musiałam sobie robić przerwy na przemyślenia, bo mi się pytania mnożyły, inni autorzy przypominali...

Na przykład - czy to jest fantastyka socjologiczna, którą znam głównie z Zajdla? Ale Zajdel zajmował się właściwie społeczeństwami na wyższym stopniu rozwoju... więc nie. Jednak tu też mamy zniewolenie, a raczej spętanie historycznymi nakazami. Przewinął mi się też  Żuławski i jego "Na srebrnym globie", ale mgliście, bo tego akurat utworu zbyt dobrze nie pamiętam. Za to dobrze pamiętam wzmiankowaną wcześniej "Osadę" - i to ona wciąż przychodziła mi do głowy, zwłaszcza w kontekście Szkoły urządzonej dla dzieci na Edenie.

"- Ostatnia sensowna rzecz, jaką zrobiliśmy, to kiedy na sto czterdziestej piątej Rocznicy zlikwidowaliśmy Szkołę.
Miał na myśli to, że do sto czterdziestej piątej Rocznicy mieliśmy Szkołę dla dzieci mających od sześciu do dwunastu lat. Każdego wstania wszystkie dzieci zbierały się na Okrągłej Polanie, i tu dorosły, nazywany Nauczycielem, uczył ich pisać, liczyć, o zapomnianych rzeczach z Ziemi i tak dalej. Ale na sto czterdziestej trzeciej postanowili, że nie mogą odrywać dzieci od polowania i zbierania. Dlatego teraz większość dzieci nie umiała pisać, i Rodzina, przekazując dawne historie, musiała polegać na pamięci i ustnych opowieściach z Rocznic. Podobno wtedy, na Radzie była wielka dyskusja, czy zakończyć Szkołę - jedna z największych w historii. 
- No, potem zrobiło się więcej jedzenia - powiedział Tom Brooklyn - kiedy dzieciaki zaczęły pomagać,  a żaden dorosły nie tkwił tutaj jako Nauczyciel. Na trochę zrobiło się łatwiej".[1]

Po skończeniu "Ciemnego Edenu" natychmiast sięgnęłam po Bułyczowa, chcąc porównać te książki i poszukać odpowiednich fragmentów dotyczących edukacji. Zamiast szukać, zaczęłam po prostu czytać, opamiętałam się, gdy byłam na czterdziestej stronie i miałam wklejone jakieś kilkanaście zakładek.  No dobrze, na czytanie Bułyczowa istotnie przyszedł czas, ale najpierw trzeba się nieco otrząsnąć z Becketta. A oto co pisze Byłuczow o edukacji.

"Oleg poszedł do pokoju Starego, usiadł przy stole, wypolerowanym łokciami uczniów, odsunął własnej roboty liczydło z orzechami zamiast kostek. Ileż to razy tu siedział? Kilka tysięcy razy. I wszystkiego, co wie, nauczył się przy tym stole. 
- Najbardziej lękam się puścić ciebie - powiedział starzec, siadając naprzeciw niego na miejscu nauczyciela. - Myślałem, że za kilka lat zastąpisz mnie. I że zamiast mnie będziesz uczył dzieci".[2]

Jeśli chodzi o Edeńczyków, to czy osiągną kiedyś stopień rozwoju i adaptacji do środowiska taki jak ma społeczeństwo opisane w pierwszej części "Vatran Auraio" Huberatha? To by były bardzo daleko idące zmiany...

Wynotowałam sobie mnóstwo cytatów, poniżej tylko kilka.
O tym, jak głównego bohatera dręczy ta stagnacja społeczeństwa:
"Zresztą mniejsza, potopimy się czy umrzemy z głodu. Ja wcześniej umrę z głodu we własnej głowie, albo z nudów, jeśli nie uda mi się sprawić, żeby w tym świecie zdarzyło się coś nowego, coś większego niż TO".[3]
 
O tym, jak bardzo edeńczycy tęsknią za Ziemią.
"Tak mało wiedzieliśmy, a Ziemianie tak dużo. Tak mało, że byliśmy jak ślepi. Nic dziwnego, że tak nie mogliśmy się doczekać tej Ziemi".[4]

O tym, jak potrafią tylko i wyłącznie czekać na ratunek, nie próbując sami się ratować.
"Znali różne rzeczy, o których nie mamy pojęcia, te różne metale, plastiki i Py... - zająknął się na tym słowie - ...Py-ront. Umieli latać i wiedzieli, jak się ogrzać. Jak będziemy dalej budować łódki, też się nauczymy.
Tak mówił, ale jednocześnie ze złością smarował klejem koźlą skórę, dokładnie tak samo jak ze wszystkimi poprzednimi łódkami. Nie próbował niczego nowego i w życiu nie spróbował".[5]

O tym, jak na Edenie pojawił się grzech.
"- No właśnie, i możecie przestać gadać o zabijaniu? - wtrąciła się Clare. - Co sobie pomyślą biedny Lisek i Gwiazdka, co?
Dwójka dzieci słuchała uważnie z zesztywniałymi twarzami. Biedactwa. Kiedy my byliśmy mali, nic takiego nie było. Jasne, baliśmy się czasami lampartów, albo pełzaków, albo nawet dorosłych, którzy byli wściekli lub niemili, ale nigdy nigdy nie myśleliśmy, że inni ludzie przyjść i umyślnie nas zrobić".[6]

Grzech pociągnął za sobą judaszowy konflikt sumienia.
"Mehmet Nietoperz obejrzał się, a minę miał dziwną dziwną, bo było w niej widać dwie rzeczy naraz. Starał się być zimny zimny i twardy twardy jak Dawid- i ta siła nawet sprawiała mu przyjemność - ale jednocześnie coś go męczyło. Całkiem jakby dopiero teraz dotarło do niego, do czego doprowadził, teraz, gdy już nie się tego zatrzymać. Dostał trochę siły, zrobił się trochę ważny, ale osiągnął to, rezygnując z prawdziwej siły".[7]


No już, wystarczy. I tak nikt nie doczyta do końca, hehe.

Te trzy książki trzeba wpisać w cykl czytania. Najpierw  "Osada", potem "Ciemny Eden", a na końcu "Vatran Auraio" - wszystkie trzy to znakomite pozycje, omawiające podobny temat z kilku stron i skłanające do przemyśleń.

No dobrze, nie mogłam się powstrzymać, jeszcze cytaty z "Osady", gdzie autor roztrząsa kwestie przetrwania. Czyż to nie fascynujące?

"Przecież jesteś inteligentną kobietą i powinnaś wiedzieć, że jako społeczność zaczniemy się wyradzać, jeśli postawimy na Dicka, jeśli zastąpią nas dzikusy-myśliwi.
- Nie zgadzam się z tobą, Borys - powiedziała matka. - Najważniejszą rzeczą dla nas jest przeżyć. Mówię w tej chwili nie konkretnie o sobie, tylko o wiosce. O dzieciakach. Kiedy patrzę na Dicka lub na Mariannę, to zaczynam mieć nadzieję. Ty ich nazywasz dzikusami, a ja sądzę, że oni zdołali się przystosować".[8]

"- Większe szanse przeżycia będzie miało osiedle myśliwych.
- Większe szanse przeżycia będzie miało osiedle takich jak Oleg - zaoponował Stary. - Jeśli naszym plemieniem będzie rządził Dick i jemu podobni, to za sto lat nikt nawet nie będzie pamiętał, kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i po co żyjemy. Zatriumfuje prawo silniejszego, prawo pierwotnej zgrai. 
- I będą płodzić się i rozmnażać - powiedziała matka. - I staną się liczni jak piasek pustyni. I wynajdą koło, a po dalszym tysiącu lat maszynę parową - zakończyła ze śmiechem, który podobniejszy był do łkania".[9]


P.S. Zaraz po "Ciemnym Edenie" wzięłam do ręki "Rzekę bogów", też z Uczty Wyobraźni, licząc na powtórny masaż mózgu. Niebo i ziemia, te książki, "Rzekę..." czytałam jakbym maczetą las karczowała, co chwila rzucając "ale durnoty", "litości" i takie tam. No bo to durnoty, zmieszane w obłędnym wirze. Czytam, bo mnie jeden wątek (z wielu) interesuje.


---
[1] "Ciemny Eden" Chris Beckett, przełożył Wojciech M. Próchniewicz, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2014, Uczta Wyobraźni, s. 70
[2] "Utwory wybrane 3. Osada" Kir Bułyczow, przełożył Tadeusz Gosk, Wydawnictwo "Współpraca", Warszawa 1989, s.22
[3] "Ciemny Eden", s.32
[4] "Ciemny Eden", s.48
[5] "Ciemny Eden", s.49
[6] "Ciemny Eden", s.311
[7] "Ciemny Eden", s.324
[8] "Osada", s. 28
[9] "Osada", s. 29

niedziela, 1 czerwca 2014

"Jaś Ciekawski - Podróż do serca oceanu" Matthias Pickard - dla dzieci!


Książka czekała na mnie od października zeszłego roku, kiedy to zobaczyłam ją po raz pierwszy na Targach Książki w Krakowie. Opłacało się "odrobinę" poczekać, cena okładkowa to 59,90 zł, na targach wołano za nią 50 zł, a ja skorzystałam ze sporej przeceny w aros.pl i zapłaciłam 41,20 zł.

Miałam wątpliwości, czy warto. To tylko krótka graficzna opowieść o Jasiu, który przywdziewa skafander płetwonurka i opuszcza się coraz niżej w oceanie, spotykając po drodze ryby, morskie stworzenia, wraki i co tam jeszcze w oceanie znaleźć można, a można wiele. Do tego jest 3D - ale przyznam się szczerze, że jakoś nigdy nie darzyłam trójwymiaru specjalnym nabożeństwem, owszem fajne i tyle.

Jednak gdy zasiadłam do oglądania, a obok mnie Krzyś, gdy założyliśmy okulary (doskonale, że są dwie pary) i zaczęliśmy przeglądać, okazało się, że jeden gest syna zmiótł moje wątpliwości. To był gest ręki Krzysia - próbował złapać pływającą blisko nas rybkę :)

No i pozamiatane. Warto!

Tylko z Marianką jeszcze nie wychodzi, ale to dlatego, że nieboga denerwuje się, gdy spadają jej okulary z nosa, troszkę przeszkadza procesor za uchem... Nie szkodzi, spróbujemy za jakiś czas jeszcze raz.

"Jaś Ciekawski - Podróż do serca oceanu", scenariusz i rysunki Matthias Pickard, kultura gniewu - krótkie gatki, Warszawa 2013. I jeszcze ciekawostka, bo w stopce napisano "Copyright Ⓒ 2024 - serio serio?