niedziela, 14 czerwca 2009

"Klucz do nieba" Theodore Sturgeon


Główny bohater - Deeming - to kanciarz. Drobny cwaniaczek. Złodziejaszek. Tu fragment:
"Jasne, że jestem cwańszy od Anioła, myślał Deeming. A co to w ogóle jest taki Anioł? Ktoś, kto ma zasady, do których się stosuje. (Ja mam nieco więcej luzu). Ktoś, kto od razu rzuca się w oczy swoim wyglądem, a jeszcze bardziej przez swoje sztuczki, złociste szaty i cały ten szpan. (Ja za to jestem niepozornym gryzipiórkiem w podejrzanym hoteliku albo też obrotnym w języku nieuchwytnym farmazonem o lepkich palcach – to zależy od sytuacji).
Podrzucił zegarek do góry, złapał, popatrzył na niego i dalej był ponury. Zawsze był ponury, gdy mu się udało, a udawało mu się zawsze. Nigdy nie próbował niczego, co groziło wpadką.
W tym chyba cały problem, pomyślał wyciągając się na łóżku i patrząc w sufit. Mam w sobie tyle czadu, a wykorzystuję tylko część. Nigdy przedtem tak o tym nie myślałem" [1].
To daje jakoweś pojęcie, nieprawdaż? Deeming zazdrości Aniołom. To ludzie, ale wyżsi, silniejsi ludzie, coś jak strażnicy w złotych szatach, kręcący się po całym kosmosie, pomagający ludziom, pilnujący porządku, czyniący dobro. Nazwa pochodzi od ich pierwszego przywódcy, a nie od mityczno-religijnych postaci.
Cała historia nabiera tempa, gdy Deeming dostaje zlecenie - na robotę grubszego kalibru, za grubsze pieniądze, które ustawiłyby go do końca życia. Podejmuje się zadania, oczywiście. Musi pokonać kilka przeszkód, usunąć kilku ludzi ze swojej drogi... Tyle że, gdy już jest na finiszu, okazuje się, że jego zleceniodawca, że tak to ujmę - splajtował. No i cóż, może rzucić wszystko w diabły i zwiewać, albo też może dokończyć zadanie. Za darmo - ale zgodnie z umową. Którą drogę wybiera? Ano, sam się sobie dziwiąc, krętacz, złodziejaszek i kombinator wywiązuje się z umowy.
A zaraz potem spotyka jednego z Aniołów, których tak nie lubi i tak "tępi", i otrzymuje propozycję przystąpienia do ich "gwardii". Dlaczego? Hmm... trudno powiedzieć...
Na tym cała historia właściwie się kończy. Wiem, wiem, recenzja jest na tyle beznadziejna, na ile cała nowelka świetna.
Dwie rzeczy z tego wszystkiego zapamiętałam bardzo dobrze: określenie "niebo jest zamknięte" [2] - na określenie nastroju wszechogarniającego zniechęcenia. I "no nie można, po prostu nie można wzmocnić sobie pięciokrotnie intelektu i nie dostrzec tego, że ludzie muszą być dla siebie nawzajem dobrzy"[3].
---
[1] Theodore Sturgeon, "Klucz do nieba", tłum. Wiktor Bukato, wyd. Iskry, Warszawa 1985, s. 9. [2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 41.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz