Wysłannik związku światów (takie galaktyczne ONZ) przybywa na planetę Zima, by nakłonić jej władze do przyłączenia się do związku. Niby powinno pójść gładko - wysłannik i mieszkańcy planety są podobni wyglądem, na mniej więcej tym samym poziomie intelektualnym, powinni się porozumieć bez problemu. Gdyby nie jeden szkopuł - całkowicie inny model życia, ściśle związany z płcią, a raczej jej brakiem u mieszkańców Zimy (wiem, że to nie całkiem tak, ale skrótem piszę - są hermafrodytami).
Co mnie ujęło -tak szeroko i dogłębnie przedstawiony problem wzajemnej komunikacji - tej podskórnej, podświadomej. I to przedstawiony z obu stron! Pani Le Guin nakreśliła tak wyraziste i pełne postacie, że niemalże wchodzimy im do głowy i czujemy ich myśli.
Bo, jak tak się zastanowić, to rzeczywiście różnice w psychice dwóch istot, niby subtelne, mogą zaważyć na ewentualnym kontakcie.
Kontakt i zrozumienie dwóch ras... to nie tak hop siup, napęd przyświetlny, jesteśmy w innym świecie, da się rozmwiać z tubylcami? To po kłopocie. Wcale nie.
Trzeba się umieć zrozumieć, trzeba przełamać w sobie bariery. Strachu, braku akceptacji. I niby to wszystko osadzone w świecie gdzieś daleko, a przecież całkiem nasze.. jak się odrzuci tę otoczkę s-f.
Co bardzo podobało mi się w książce? A parę rzeczy. Teoria, że nieznośna niepewność przyszłości pozwala nam żyć. Że trzeba wiedzieć, jakich pytań nie zadawać (o!). Ciekawa teoria, że dwupłciowość jest powodem wszelakich wojen, pierwotną i zawoalowaną ich przyczyną. I to, że tak usilnie z kart książki wydobywa się nakaz "zajrzyj w duszę!". Nadinterpretacja? Może. Trudno.
Jest jeszcze coś, jedna scena, wstrząsająca jak dla mnie, no może nie na miarę Wezuwiusza, ale jednak... wysłannik, człowiek przecież, przez lata przebywa na planecie obcej sobie, i (co pocieszające) umie się przełamać, umie zrozumieć inną istotę mimo jej inności. Tylko - kiedy docierają do niego jego właśni pobratymcy - widzi ich inaczej. Jak to było? (z pamięci będzie) "Widział nie ludzkie, a męskie czy kobiece twarze przed sobą". Oj... no niedobrze.
I tym mało optymistycznym akcentem kończę to ględzenie (na szczęście nikogo tu nie zanudzam) :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz