wtorek, 9 czerwca 2009

"Pod słońcem Toskanii" Frances Mayes kontra "Extra Virgin" Annie Hawes

"Pod słońcem Toskanii" - tak sobie czytałam i czytałam, aż po pewnym czasie ustaliłam, co mi ta książka przypomina. To wypisz wymaluj "Dom na Sekwanie" Wiliama Whartona. To samo powolne, niespieszne i drobiazgowe opisywanie życia, nawet tematyka się zgadza - urządzanie od podstaw nowego domu. Tyle że jedno mieszka we Francji, a drugie we Włoszech. Jak pisze sama autorka, Mayes, książka powstała na podstawie zapisków prowadzonych w zeszycie, gdzie początkowo znajdowało się wszystko: spisy spraw do załatwienia, przepisy kulinarne, nowe włoskie słowa i nazwy kwiatów z ogrodu. A potem przekształciło to się w książkę. Tylko że jakąś słabą książkę, zdaje mi się, że niewiele ona wyszła poza zarys zapisków. Co prawda powstała z tego spójna opowieść, ale jakoś bez ducha, bez zapału. Tak jakby autorka cały ten czas spędzony we Włoszech traktowała jako wakacje, przerywnik, odskocznię od prawdziwego życia, które jednak pozostało w Stanach. Nie czuje się, żeby Frances rzucała się głową naprzód w życie w Toskanii, żeby starała się tam wrosnąć, zrozumieć miejscową społeczność, ba, często wyczuwa się jakby nutkę niechęci w stosunku do Włochów. Co prawda głównie chodzi tu o miejscowych przedsiębiorców budowlanych tudzież majstrów przeprowadzających i nadzorujących roboty budowlane i wszelkie przeróbki jej domu, ale tak naprawdę to i innych przedstawicieli Toskańczyków w jej książce jest niewielu.

 Jakże inna wydała mi się książka "Extra Virgin", którą przeczytałam zaraz po "Pod słońcem Toskanii". A przecież trzon powieści zdaje się być taki sam. Dwie siostry, Angielki, kupują dom w Italii, w Ligurii. To stara chałupa, otoczona drzewami oliwkowymi, trochę podupadła, z wychodkiem na dworze, bez wody, bez wygód. Ale siostry są tam szczęśliwe. Z zapałem biorą się do porządków i powoli czynią to miejsce domem. Wrastają tam, w te liguryjskie zbocza, ukorzeniając się jak młode sadzonki dobrze podlewane. Starają się nie tylko tam mieszkać, ale i poznać, zrozumieć, wreszcie zaprzyjaźnić się z sąsiadami. A to nie takie proste. Wiejskie społeczności, obojętnie w jakim kraju, kierują się swoistym kodeksem postępowania, całkowicie zrozumiałym dla miejscowych, bo to rzecz wyssana z mlekiem matki, ale kompletnie niepojętym dla przybyszów z zewnątrz. Trzeba czasu, by zostać zaakceptowanym. I nie tylko czasu, trzeba się też postarać. Siostry nie szczędzą sił na starania i z przyjemnością obserwowałam, jak te działania są uwieńczone powodzeniem. Po kilku latach stały się częścią liguryjskiej wioski, uprawiają sad oliwkowy, tłoczą oliwę, dbają o ogród, zaprzyjaźniają się z sąsiadami, biorą udział w festynach, tańczą na wiejskich zabawach, pomagają w zwalczaniu pożaru, cierpią z powodu suszy, ramię w ramię z rodowitymi Włochami. O trudach aklimatyzacji niech świadczy choćby to: "Nareszcie wychodzimy od Albertiego [...] i mówimy mu na pożegnanie ciao. Kiedy jesteśmy poza zasięgiem jego słuchu, Pompeo, do którego zaczyna już docierać, że niektóre nasze dziwactwa wynikają z niewiedzy, a nie przewrotności (Bogu niech będą dzięki!), informuje nas, że ciao mówi się tylko do dzieci i bliskich znajomych. Inaczej może to zostać uznane za przejaw nieuprzejmości i braku szacunku. Na myśl o tym, ile razy musiałam spostponować starszych mieszkańców San Pietro, palę się ze wstydu."

 Bawiło mnie wyszukiwnie w tych książkach podobieństw i różnic. Na przykład o komarach. Mayes pisze : "Komary (zanzane tu się nazywają właśnie tak, jak zzz... bzyczą)", Hawes zaś: "[...] naszymi komarami, czy też zanzare, jak onomatopoetycznie nazywają je Włosi". Takie tam zdanka o komarach, niby podobne, tylko czemu Hawes jest jakby bardziej liryczna? I ciekawostka jeszcze, skąd ta różnica w pisowni? Czy to regionalizm, czy pomyłka? W słowniku wyszukałam "zanzare"...

 Co do przekleństw: Mayes: "- Porca Madonna! Ciężkie przekleństwo, natomiast porca miseria, czyli świńska bieda, jest moim najulubieńszym ze wszystkich przekleństw wszech czasów." Hawes: "Porca Madonna i Porca Miseria [...]. Wszyscy się żegnają i wygłaszają kolejne świńskie przekleństwa."

 O jedzeniu: Mayes: "W kraju układam jadłospis przed zakupami, chociaż kupując nieraz improwizuję. Tutaj zaczynam myśleć o potrawach dopiero wtedy, gdy widzę, że co jest w tym tygodniu dojrzałe." Hawes: "W San Pietro nie jest tak, że najpierw decydujesz, co zjesz, a potem idziesz po składniki, tylko odwrotnie, idziesz do orto*, sprawdzasz, co już dojrzało, i na tym przez kilka dni opierasz jadłospis." * ogród warzywny

 O zrywaniu oliwek: Mayes: "Spóźniliśmy się na zbiór oliwek. Wszystkie przetwórnie zamykają przed Bożym Narodzeniem, a do Bożego Narodzenia tylko tydzień." Hawes: "W Toskanii, wyjaśnia Mariucca, , podobno zaczynają zbiory już w październiku,a kończą dobrze przed świętami. Euh!, mówi kilkakrotnie jej ciotka tonem zgrozy, osłupienia i niedowierzania [...]. Oliwki będą niedojrzałe! Na litość boską, jak musi smakować ich oliwa! Dlaczego chcą mieć samą gorzką oliwę?"

 O samej oliwie: Mayes: "Po pierwszym tłoczeniu oliwek na zimno przesyła się moszcz do innej przetwórni, gdzie tłoczy się jeszcze raz, osiągając przepisową oliwę i po raz ostatni, żeby ciecz z tego ostatniego tłoczenia wykorzystać na smary. Wysuszonych wytłoków używa się często do użyźniania gleby drzew oliwnych. Cudowny cykl powrotów." Hawes: "Słyszałyśmy o drugim tłoczeniu, do którego nikt się nie przyznaje, ale nie wiedziałyśmy, że z pestek też można wycisnąć oliwę.Oczywiście, że można: miażdży się wszystko, co zostanie po tłoczeniu - miąższ, pestki i skórki - a potem wlewa jakiś kwas, żeby wyciągnąć olio di sansa. Jak nam się wydaje, dlaczego ludzie tak bardzo cenią wytłaczaną na zimno oliwę extravergine? Oliwa z pestek, olio di sansa, też liczy się jako oliwa z oliwek i w taniej oliwie na pewno jest sporo tego chemicznie uzyskanego świństwa. Po wyciągnięciu oliwy sansę wykorzystuje się jako nawóz."

 I tak dalej, i tak dalej, niby to samo i o tym samym, ale przecież tak odmiennie. Annie Hawes (i jej siostrze) podoba się Italia, podoba się Liguria, podoba się życie w chałupie na zboczu góry. Obie zżyły się z mieszkańcami pobliskiego San Pietro, kochają to miejsce, gdzie przyszło im żyć, wcale nie na stałe przecież! Frances Mayes podoba się dom w Toskanii, który sobie kupiła i urządziła. Subtelna różnica, prawda? Polecam "Extra Virgin", gorąco.

1 komentarz:

  1. Mnie też Mayes nie zachwyciła. A najbardziej drażnił mnie neoficki zachwyt autorki etruskimi śladami, które odkrywała w każdej, zobaczonej kupie kamieni :)

    OdpowiedzUsuń