Czyli co słychać u faceta w czerni, który w końcu zdecydował się i napisał sam, samodzielnie własną książkę. Czemu piszę "w końcu"? Ach, w egzemplarzu, który dostałam, jest bardzo przyjemny wstęp autorstwa Sapkowskiego, przybliżający postać autora. Jak się okazuje - to bardzo dynamiczny facet, pełen pomysłów, tylko zawsze z kimś współpracował (vide: "Dobry omen" z Pratchettem). "Nigdziebądź" to jego samodzielna praca i muszę przyznać, że udana.
Mamy tu głównego bohatera, który jednym odruchem samarytanizmu przekreśla sobie życie - oczywiście nie umiera, pisząc "życie" mam na myśli stabilizację, poukładane plany życiowe, pracę, związek itepe. Traci to wszystko, przenosząc się do niezwyklego miejsca w Londynie, gdzie z racji swojego nieprzystosowania, nieobycia w dziwnym świecie "Londynu Pod" wciąż narażony jest na niebezpieczeństwa. Żaden z niego bohater (jak to było u Niedowiarka*, choć trochę na siłę), raczej kula u nogi dla jego towarzyszy. Ciekawe, ale zasadniczo Richardowi wcale to tak bardzo nie przeszkadza, owszem, czuje się wyalienowany, ale bardziej dziwi się i przygląda, niż boi.
W książce dużo wszystkiego - uciśnione dziewczę, które trzeba chronić, czarne charaktery, czarny humor, labirynty, bestie do zabicia, tajemniczy przyjaciele, zagadki i łamigłówki do rozwiązania. Zero nudy, nawet na sekundę. W sumie zero też zaangażowania umysłu, ale przecież nie o tooooo chooodziiiii...
I kończy się też ładnie. Podwójnie ładnie, bo zakończenia są dwa, a przy tym sprytnie jest zostawiona otwarta furtka dla ciągu dalszego.
---
* "Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka" Stephen R. Donaldson
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz