czwartek, 4 czerwca 2009

"Dzieci Eve" Deirdre Purcell


To jedna z nielicznych książek, która wpadła mi w ręce przypadkiem (a raczej nikt inny nie chciał jej na spotkaniu biblionetkwym, względnie wszyscy inni już ją przeczytali). Trochę czasu upłynęło, zanim się za nią zabrałam, ale jak już zaczęłam, wciągnęła mnie jak bagno. To zgrabnie napisana opowieść o trójce rodzeństwa - Arabella, Willow i Rowan mieszkają w Irlandii, każde z nich lepiej lub gorzej ma poukładane życie, gdy nagle jak piorun z nieba trafia ich wiadomość, że chce się z nimi zobaczyć ich matka, która lata temu porzuciła ich w Dublinie, a obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Lecą, wszyscy troje, za ocean. Mniej gna ich tam chęć poznania matki, a bardziej pragnienie wyjaśnienia tej niesłychanej krzywdy, jaką im wyrządziła. Na miejscu próbują (nieporadnie, bardzo nieporadnie) porozmawiać o swoich uczuciach z matką - ale ciężko to idzie, bo jak można w kilka dni rozwiązać pokłady krzywdy, neinawiści, żalu i bólu, nawarstwione od lat czterdziestu? Powyższy opis wskazuje na książkę trudną, ciężką i skomplikowaną psychologicznie. A figa! Powieść jest tak przemyślnie zakomponowana, w formie wewnętrznych przemyśleń każdego z bohaterów - pisanych zwykłym, potocznym językiem - że trafia do czytelnika bez pudła. A do tego jest niezwykle optymistyczna. Na doła jak znalazł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz