czwartek, 31 października 2013

"Polną ścieżką" Halina Rudnicka - ku pamięci


Druga wojna światowa, schyłek już właściwie, ale okupacja trwa w najlepsze. Walka z okupantem też. Partyzanci, ulotki, przemyt broni, konspiracja - od tego zaczyna się ta książka.

Wojtek, siedemnastoletni wiejski chłopak, też bierze w tym udział. Niestety, akcja, do której zostaje wyznaczony, źle się kończy i chłopak musi uciekać przed Niemcami, zostawiając dom i rodzinę. Organizacja pomaga mu, wskazując miejsce, gdzie ma się udać, Wojtek dostaje też fałszywe papiery - wszystko ma iść gładko, gdyby nie pewien fakt.

Fakt ma na imię Ninka i właśnie płacze na zboczu nasypu kolejowego. Dziewczynka wyskoczyła z pociągu wiozącego do Reichu młode kobiety z warszawskich łapanek. Polki miały pracować jako kelnerki w domach, hm, wypoczynkowych dla żołnierzy. Może i tak. Wojtek nie może przejść obojętnie obok dziewczynki ze stłuczonym kolanem, zziębniętej, głodnej i bez pomysłu na to, co dalej.

Od tego momentu wędrują już razem. Trudna to wędrówka, bo właściwie celu nie ma. Chodzi o to, żeby się gdzieś ukryć przed okupantem, żeby nie wzbudzić podejrzeń w Polakach zbyt skłonnych do współpracy, żeby przeczekać, przetrwać... do lepszych czasów, do końca wojny.

Wojtek i Ninka tułają się od stogu do stogu, od jednego dobrego człowieka do drugiego, idą pieszo, jadą pociągiem, rozdzielają się i znów łączą. Trochę więcej czasu spędzają w zrujnowanej chatynce na opuszczonym poligonie, bo tam układa im się znakomicie (o ile można użyć słowa "znakomicie" w ich sytuacji), znajdują jakieś zapasy, żywą kurę (hura, jajka!), psa. Ninka uczy Wojtka, Wojtek Ninkę, ech, prawie idylla. Gdyby nie to, że trwa przecież wojna, byłoby im tam jak w raju. Ale jest wojna, los rzuca ich znów dalej, Ninka trafia do Warszawy, Wojtek do partyzantki...

Taka epopeja, tylko bez patosu, samo życie. Proste i zawikłane. Czytałam to dawno temu, a podczas ostatniego pobytu na wsi u mamy jakoś znów mi wpadło w ręce i sobie odświeżyłam. Po czym o tym napisałam. Ku pamięci.

"Polną ścieżką" Halina Rudnicka, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1972.

wtorek, 29 października 2013

Targi Książki w Krakowie - mój pierwszy raz

Pierwszy raz w takiej konfiguracji, bo i na targach już się bywało i w Krakowie jak najbardziej - ale na Targach Książki w Krakowie byłam po raz pierwszy.
Oisaj zanęcił mnie wejściówką, siostrzenica zaoferowała się zostać z dziećmi, a Ola zapewniła dobre towarzystwo, swoje i Alicji. No to pojechaliśmy z mężem.

Przygotowałam się idealnie.

1. Wydrukowałam sobie program spotkań z autorami w salach i na stoiskach. W praktyce zapomniałam o tym wydruku kompletnie, a to, że zdążyłam na spotkanie z Rutą Sepetys, zawdzięczam tylko temu, że natknęłam się niespodziewanie na męża Sardegny i zapytałam, gdzie zgubił żonę.
Zdjęcie pożyczone od Viv, na zdjęciu Ruta Sepetys, tłumaczka oraz Agata Napiórska z Naszej Księgarni. Na stole książka "Szare śniegi Syberii". Moja książka

2. Spakowałam książki na wymianę. Część oddałam i dostałam kupony zniżkowe, z których wykorzystałam tak połowę, resztę oddałam znajomym. Część oddałam i dostałam kupony, za które mogłam wziąć inne książki. Wykorzystałam z tego połowę, resztę kuponów też oddałam. Czyli tak bardziej do tyłu jestem niż do przodu, ale luz na półkach jest nieoceniony.

3. Naładowałam Kindle na podróż. Bez sensu. Zajrzałam tylko na moment.

4. Wydrukowałam identyfikator blogera. Bardzo dobrze. Dzięki temu poczułam się wyjątkowo miło, gdy jedna z pań na stoisku z audiobookami skojarzyła mojego bloga.

5. Wydrukowałam plan stoisk i zaznaczyłam na kolorowo (pożyczyłam kredki Krzysia) osobno audiobooki, osobno stoiska komiksowe, osobno notatniki i osobno resztę. Dzięki temu  udało mi się zwiedzić to, co było dla mnie najważniejsze. Pomysł bardzo dobry.

6. Wydrukowałam sobie schowek z biblionetki, nie to, co poszukuję, tylko to, co planowałam kupić. Wyszło dwie strony, jedna z komiksami, druga z literaturą dziecięcą plus kilka dla mnie.

7. Wydrukowaną listą komiksową wywołałam uśmiech kilku panów ze stoiska... e, nieważne, bo jak zaczęłam od "Dallas Bar", to opadły im witki. No ok. Uświadomili mnie maluczką, że to staroć jak na komis, bo ma kilka lat, że nakłady są małe, że nie opłaca się wznawiać, że jak się nie kupi na początku, to potem już po zawodach. No tak, sama zdążyłam się zorientować, że rynek wtórny komiksów to, w przeciwieństwie do książek,  mało prężny jest. No, są antykwariaty, ale...
Tak czy siak kilka komiksów udało mi się zakupić, miałam chrapkę na więcej, między innymi na komiks trójwymiarowy (boski i obłędny). Ech. Może za rok.

8. Druga lista też się przydała, obskoczyłam Bonę, Zakamarki, Naszą Księgarnię. Zostawiłam tam resztę kasy, która pozostała mi z  pierwszej części zakupów. A nie, zaraz, bo przecież jeszcze wcześniej kupiłam...

9. Notes "Ex Libris" z firmy Leuchturm1917 za śmieszną cenę 30 zł (naprawdę tanio, zerknęłam w necie - tam kosztuje ponad 60 zł), a do tego dostałam gratis szlufkę, która też kosztuje kilka złotych. A wszystko w pięknym trawiastym kolorze, nie do wiary, tych kolorów było całe mnóstwo, dlaczego w necie te notesy są tylko czarne? Wcześniej pogawędziłam sobie z panem ze stoiska, wyciągając z dumą z torebki podręczny notes Leuchtturm Agenda, pan się ucieszył, ja też.

10. Z nadzieją na równie korzystne zakupy popędziłam na stoiska teNeues oraz Czułego Barbarzyńcy, gdzie mają Moleskine, ale oferta nie umywała się do poprzedniego. Trudno.

11. Wzięłam sweter. To nic głupiego, ale po co cały prawie czas w nim łaziłam, to naprawdę nie wiem, na głowę mi musiało nieco paść, że go nie zdjęłam. To znaczy zdjęłam, jak poczułam, że cała jestem mokra. Trzeba było zdjąć od razu i wpakować do plecaka.

12. Mogłam zrobić sobie oprócz identyfikatora kilka wizytówek, wdałam się w kilka rozmów z wydawcami (no, pracownikami), które kończyły się skreślaniem namiarów na siebie naprędce w notesie.

13. Spotkanie blogerów wspominam bardzo pozytywnie przede wszystkim dlatego, że wybrano świetną knajpę ze smacznym jedzeniem. Wybaczcie, że to na pierwszym miejscu, ale byliśmy tak głodni już (od bladego świtu na kanapce i trzech kawach), że pierwsze co zrobiliśmy, to rzuciliśmy się na jedzenie. A blogerzy  - przesympatyczni, uśmiechnięci, rozgadani :) Ściskam was wszystkich! Spotkajmy się jeszcze kiedyś! Przyjedziemy do was za rok, co?

 Dzięki Iza, za zdjęcie. 
Spotkanie blogerów - właśnie mówię "Jestem Agnes, nieuleczalnie uzależniona od książek..."

14. Nie wzięłam aparatu. I właściwie nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Żal, że nie mam ani ćwierć zdjęcia, ale z drugiej strony mogłam się całkowicie skupić na targach, stoiskach, książkach, rozmowach, przepychaniu się łokciami, targowaniu się o ceny książek...

15. Przyjadę na Targi za rok. Przyjedziemy, bo też chciałabym zabrać męża (dzieci to jeszcze nie wiem). Mam nadzieję, że będą w nowym, bardziej przestronnym i wentylowanym miejscu. Ale nawet jeśli nie, to i tak przyjadę. Kraków pobił Katowice na głowę w ilości wydawców. Ale za to Katowice biją na głowę Kraków tym, że mają ŚBK, hehe.

niedziela, 27 października 2013

Targi Książki w Krakowie - co przywiozłam

Dzień pełen wrażeń, nie wiem, czy pojawi się relacja, ale stos pojawić się musi:






Od dołu:
- "Ikony polskiego kina" oraz "Polskie nekropolie" - albumy dla mamy
- "Pan Brumm" trzy sztuki i "Mama Mu" dwie sztuki - dla dzieci oczywiście
- "Tato, kiedy przyjdzie święty Mikołaj" Markus Majaluoma - też dla dzieci
- "Dzika kuchnia" Łuczaja - przeczytam, a potem też przekażę mamie
- "Liga Niezwykłych Dżentelmenów" Moore, O'Neill
- "Pjongjang" Guy Delisle - chciałam to kupić od czasu przeczytania "Kronik birmańskich"
- "Opowieści biblijne dziadzia Józefa" Miś - od granice.pl
- "Szare śniegi Syberii" Ruta Sepetys - od wydawnictwa NK
- "Pióro kontra flamaster" Szarlota - bo lubię pisać piórem ;)
- "Usagi Yojimbo: Ronin" Stan Sakai
- "Dłoń" Dąbrowski - temat niepełnosprawności - chcę się dowiedzieć ile się da
- "Przesyłka dla kameleona" Doncowa i "Sprawa..." Gardnera - z wymiany
- "Zuźka Z" Barbara Park - dla Krzysia

Stos koronuje notes "Ex-libris" z Leuchtturm1917 ze szlufką w pięknym trawiastym kolorze (cena wysoce atrakcyjna!).
No i koszulka z merlin.pl  Zakładki już się nie załapały na zdjęcia.

czwartek, 24 października 2013

"Oko świata" Robert Jordan - nie, buty z nóg mi nie spadną


Zaczęłam cykl "Koło czasu", mając nadzieję, że jak się spodoba, będę miała "pewniaka" na długie zimowe wieczory. Jednak dla mnie ten cykl zakończył się na pierwszym tomie. Dlaczego? Posłuchajcie:

Do zagubionej rolniczej wioski Pola Edmonda (coś jak Shire) przybywają paskudne stwory trolloki (coś jak orkowie), którym przewodzi czarny jeździec bez twarzy (coś jak Czarny Jeździec) imieniem Myrddraal. Szukając pewnego młodzieńca robią w wiosce wielką rozpier.... yyy... rozróbę. Młodzieniec, a raczej trzech młodzieńców: Rand (coś jak Frodo) z mieczem, Mat (coś jak Merry) z łukiem (elfowietakie miały) oraz Perrin (coś jak Pippin) z toporem (krasnoludy takie miały) - uciekają  z wioski, żeby ujść z życiem.

Towarzyszy im piękna dziewczyna imieniem Egwene (smukła jak elf, wiem, że już był, nie szkodzi) oraz bard Thom (rubaszny jak krasnolud), a przez zasadzki i niebezpieczeństwa przeprowadza ich władająca Mocą lady Moiraine (coś jak Gandalf) ze Strażnikiem Lanem (coś jak Aragorn)  u boku.

Wesołą gromadkę ściga latający stwór  draghkar (coś jak skrzydlata bestia), na szczęście wyprowadzają go w pole, przeprawiając się promem w Tarren Ferry (coś jak bród na Bruinen). Tak wygląda początek powieści.

Ech. Nie, to wcale nie jest kalka, ja to specjalnie tak przerysowałam, opuszczając co nieco (ale nie zmyśliłam ani jednego słowa), żeby było widać, czemu ECH. I chociaż potem to wszystko się rozjeżdża, drużyna się rozpada (o rany, znów to samo, no przecież tego nie wymyślam!) i grupki wędrują oddzielnie - to i tak pachniało mi to tak bardzo Tolkienem, że bardziej nie można. Czytałam jednak dalej, bo może to tylko taka moja wyobraźnia, a powieść okaże się oryginalna i coś mnie w niej urzeknie. Urzekło, faktycznie. Dalsze wyszukiwanie podobieństw :)

Wędrowcy nie chcą niczego zniszczyć, tylko się schronić w bezpiecznym miejscu, jeden z grupki staje się bratem wilków, inny ulega władzy przeklętego sztyletu (o podobieństwie do władzy palantiru już nie będę wspominać). Co jeszcze? Podczas podróży trafiają do miejsca, gdzie włada Zielony Człowiek, przypominający drzewo (tak, Drzewiec się kłania)...

Ech, no nie. To bez sensu, przecież widać. Niechby tam potem trysnęły gejzery oryginalności, talentu, niech się tam toczy opowieść taka, że buty z nóg spadają, to i tak się o tym nie przekonam.

poniedziałek, 21 października 2013

ŚBK i ich książkowe bziki


Pora na kolejny post tematyczny Śląskich Blogerów Książkowych. Tym razem mamy się wyspowiadać z bzików. Książkowych oczywiście.

Mam parę bzików, jeśli chodzi o autorów. Na przykład Chmielewska świętej pamięci - starannie zbierałam jej książki i mam ich całą półkę:



Niestety, jakiś czas temu zapał kolekcjonerski mi  sklęsł nieco i tych ostatnich brakuje. Nie szkodzi, dokupię sobie.

Albo książki Joe Alexa. Kiedy zaczynałam czytać Joe Alexa, a było to w czasach, kiedy lat miałam jakieś dwanaście,  nie miałam pojęcia, że to pseudonim. Wiem, w dzisiejszych czasach to nie do pomyślenia, że czegoś nie można było znaleźć w internecie. A jednak. Internetu jeszcze było, o! Więc czytałam zapamiętale kryminały o detektywie pisarzu, święcie wierząc, że autor jest rodowitym, dystyngowanym  Anglikiem, aż kiedyś w którejś jego książce natrafiłam na coś dziwnego. Mianowicie na jednym z arkuszy (wiecie, że książkę drukuje się na arkuszach? też to wiem, ale mgliście), prostopadle do tekstu książki, malutkimi literkami, prawie schowane pod szyciem widniało nazwisko "Maciej Słomczyński" i tytuł tej właśnie powieści.
Zdębiałam. Co za Słomczyński, jak przecież Alex, no kto sobie jakieś jaja robi? A jednak - okazało się, że rzeczywiście prawdziwym autorem jest Maciej Słomczyński, od razu skojarzyłam sobie tłumaczenia Szekspira, łał, to ten Słomczyński, ale czad.

Minęło kilkanaście lat, pojawił się internet, założyłam bloga, takiego ple ple, o wszystkim. W jednej z notek wspomniałam o Macieju Słomczyńskim i jego aspiracjach - pisanych oczywiście pod płaszczykiem Joe Alexa - by porzucić pisanie poczytnych kryminałów i stworzyć dzieło, powieść przez duże P. Ha, z dużym zaskoczeniem przeczytałam pod notką komentarz syna pisarza, pana Wojciecha Słomczyńskiego, że taka powieść zaistniała, ma tytuł "Krajobraz ze skorpionem" i że cieszy się, że ludzie (czyli ja) piszą o jego ojcu pozytywnie.
Powieść oczywiście kupiłam.
Potem zaczęłam kupować kryminały o Alexie, ale uwaga, z tej serii, której okładki (komiksowe) projektował Bronisław Kurdziel. Niektórzy twierdzą, że są straszliwie kiczowate, ale co poradzę,  kojarzą mi się z dzieciństwem i je lubię. Oto przykładowa okładka:


Nie wszystkie mam, ale nic nie szkodzi, dokupię sobie.


Mam jeszcze parę bzików, Josephine Tey na przykład, czy "Sprawa zabójstwa" Strugackich czy też książki o książkach... ale o tym może następnym razem.


niedziela, 20 października 2013

"Błąd komisarza Palmu" Mika Waltari - w trzech pytaniach, a raczej w trzech odpowiedziach


Pytanie pierwsze:
Dlaczego po to sięgnęłam i przeczytałam?

Odpowiedź:
Z dwóch powodów. Po pierwsze nazwisko, najsłynniejsze fińskie nazwisko w literaturze. Uwielbiam powieści historyczne Waltariego. Po drugie, ktoś mi polecał jego kryminały, takie trochę retro i z chłodną skandynawską nutką.

Pytanie drugie: 
Czy mi się podobało?
Odpowiedź:
No cóż, ze smutkiem stwierdzam, że nie bardzo. Troszkę to wszystko przewidywalne, morderstwo popełniono na wyjątkowo niesympatycznym łajdaku, zamknięty krąg podejrzanych, no i para rozwiązująca zagadkę, czyli komisarz i jego asystent. Trochę ratuje sytuację klimacik:
"Ponury, szary poranek jesienny, samotny dom,tak porażająco cichy pośrodku wielkiego miasta, więdnące na rabatach kwiaty - wszystko to zbudziło we  mnie złe przeczucie i po plecach przebiegł mi dreszcz".*
Klimacik ślicznie skandynawski. Ale to nie ratuje całości, niestety.

Pytanie trzecie:
Są jeszcze dwie książki o tym komisarzu, sięgnę po nie?
Odpowiedź:
Tak, ale tylko wtedy, gdy nie będę miała już do czytania Gardnera, Mankella, Marininej, Grimes czy Wrońskiego.

---
* "Błąd komisarza Palmu" Mika Waltari, przełożył Sebastian Musielak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 17.

piątek, 18 października 2013

"Iluzyt" Janusz A. Zajdel - lubię go, ale tu jakoś go nie lubię


Zajdla lubię, ale jak zajrzałam do biblionetki, okazało się, że wszystkie jego pełnoprawne powieści przeczytałam, zostały mi opowiadania. Zaopatrzyłam się więc w "Iluzyt" i zagłębiłam się w opowiadania. Niestety. Lubię opowiadania, ale chyba od Zajdla oczekiwałam czegoś więcej - a nie dostałam. Nic mnie po zwojach mózgowych nie połaskotało, nic nie walnęło obuchem w łeb. Ech. Nie co dzień święto, mówi się trudno.
Zamiast opinii o poszczególnych opowiadaniach - fragmenty. Ot tak, dla potomności.

1. "Ten piękny dzień"
"Klęska spadła na planetę nagle i, prawdę mówiąc, nie wyjaśniono nigdy do końca jej przyczyny [...] Zaraza oszczędziła tylko rośliny i najniższe organizmy zwierzęce. Zginęli nawet ci, którzy powrócili na planetę z Kosmosu w ciągu kilku lat po zniknięciu ostatniego jej mieszkańca...
Przetrwali tylko ludzie, którzy - o ironio! - nie mieszkali w swych schorowanych ciałach".[1]
"Albowiem Wieczność bez Istnienia jest Nicością gorszą od Niebytu".[2]

2. "Wszystkowiedzący"
"Nasza encyklopedia tym różni się od wszystkich dotychczasowych, że każde hasło utrwalone jest w pamięci jednego, bardzo młodego umysłu". [3]

3. "Gra w zielone"
"Asymilujemy wystawiając na słońce naszą zieloną skórę i choć na razie na niewielką skalę, lecz przyczyniamy się do poprawy bilansu żywnościowego na naszej planecie". [4]

4. "Instynkt opiekuńczy"
"- Komputer-Koordynator stacji E-192 gotów do przyjęcia poleceń  - zameldował natychmiast. - Wraz z Robotem Eksploracyjnym W-77 jesteśmy do twojej dyspozycji, panie Człowieku!" [5]

5. "Dziki w kartoflisku"
"Oni są sprytniejsi. Pozostawili tu automatyczny system badawczy".[6]
"- Ciekawe, jak nas potraktują?
- Jak watahę dzików ryjących w kartoflisku - powiedział Jan z niesmakiem".[7]

6. "869113325"
"Że niby trzeba oddać energię do wspólnego banku, proporcjonalnie do ilości zużywanych dóbr? [...] Nie pracujesz - nie masz nic. Niby słusznie. Ale żeby zaraz wszystkiego pozbawiać? Czy po to ongiś automaty przejęły od człowieka ciężki wysiłek fizyczny, a komputery umysłowy, aby teraz znów zmuszać ludzi do fikcyjnego wysiłku, w formie zunifikowanej, doskonale wymiernej: jeden obrót - jeden punkt na konto... łatwo porównać, ile kto napracował, ale po co?" [8]

7. "Inspekcja"
"Inspektor czuł się coraz bardziej niepewnie. »Coś mi się tu nie podoba« - myślał, schodząc do pokoju kierownika stacji. Po przejrzeniu instrukcji bezpieczeństwa, regulaminów pracy, świadectw przeszkolenia pracowników, wyników badań lekarskich i kilku innych dokumentów wiedział już, że niczego nie znajdzie, że w protokóle kontroli nie będzie mógł umieścić najdrobniejszej uwagi krytycznej".[9]

8. "Poczucie winy"
"Chudy mężczyzna klęczy na betonie. W prawej dłoni trzyma młotek, w lewej - płaską sztabkę metalu. Uderzając miarowo młotkiem  odłupuje drobne okruchy betonu".[10]
"-- Widzisz przecież -- powiada między uderzeniami młotka -- że odkuwam -- ten-przeklęty-beton. Muszę -- na przyszły-rok -- posadzić -- więcej -- ziemniaków -- bo dzieci-rosną, jeść wołają. A tu -- na odludziu -- przynajmniej -- nikt-nie-rozkradnie..."[11]

9. "Prognozja"
"Oprócz prognozji bowiem dotknięty jestem całkowitą amnezją! Rozumie pan? To jest właśnie całe moje nieszczęście, podwójne nieszczęście: nie pamiętam ani jednej chwili z mojej przeszłości, a za to znam całą swą przyszłość!"[12]

10. "Nieingerencja"
"Numi z upodobaniem patrzy na dłonie młodego osobnika, na sprawne palce gładzące sprężystą, prostą gałązkę przy pomocy ostrego krzemienia. Patrzy, jak te palce wybierają starannie długie włókna z łodyg wysokiej rośliny, jak splatają z nich cienki, mocny sznur".[13]

11. "Dowód"
"Po prostu skompletowałem odpowiednie chromosomy z komórek rozrodczych tych dwóch zamrożonych ciał [datowanych na okres środkowego paleolitu]".[14]

12. "Ferma"
"Miałem im przechowywać żywe serca. Dla pacjentów, których tu przywozili, dla takich, co to nie mogą już czekać na dawcę. [...] Mam dla serca, oba podłączone tak, że w każdej chwili można je wyjąć". [15]

13. "Potęga rozumu"
"A grzyb powoli rozwiał się, rozpływając w mały obłoczek pyłu...
I wtedy dotarło do mojej świadomości, że to nie mrówki i nie termity..."[16]

14. "Dokąd jedzie ten tramwaj"
"- Już, profesorze, może pan wstać,pojechał ten cholerny tramwaj. [...] Nigdy, przez cały rok akademicki, nie udało mi się tak efektywnie pracować jak tu w ciągu paru ostatnich dni".[17]

15. "Iluzyt"
"Sztuka wizualna- film, telewizja - niszczy w człowieku zdolność własnego widzenia, usypia wyobraźnię, czyni ją leniwą. Gdyby istniał preparat pobudzający wyobraźnię, wystarczyłby czytelnikowi tylko pewien sygnał wywoławczy- idea, słowo, przedmiot - a cała reszta powstałaby w jego mózgu. Jeden sygnał zdolny byłby wyzwolić u tysiąca ludzi tysiąc różnych skojarzeń i tyleż fabuł stąd wynikających..."[18]

Zwróćcie uwagę na zdanie wyróżnione czerwonym kolorem - czy spostrzeżenie Zajdla sprzed blisko czterdziestu lat to prawda?

Rysunki Antoniego Chodorowskiego są świetne, mój czterolatek dorwał się kiedyś do tej książki i przejrzał całość, z uwagą oglądając każdy obrazek. Chłopięca fascynacja robotami?




----
[1] "Iluzyt" Janusz A. Zajdel, Nasza Księgarnia, Warszawa 1976, s. 8
[2]  Tamże, s.15
[3]  Tamże, s. 19
[4]  Tamże, s. 29
[5]  Tamże, s. 49
[6]  Tamże, s. 72
[7]  Tamże, s. 73
[8]  Tamże, s. 80
[9]  Tamże, s. 86
[10]  Tamże, s.95 
[11]  Tamże, s. 96
[12]  Tamże, s. 102 
[13]  Tamże, s. 112
[14]  Tamże, s. 121 
[15]  Tamże, s. 149
[16]  Tamże, s. 178 
[17]  Tamże, s. 185
[18]  Tamże, s.  190

wtorek, 15 października 2013

"Panna Kreseczka" Wanda Chotomska, Bohdan Butenko


Kim jest panna Kreseczka? Małą dziewczynką, którą ktoś narysował na płocie, chuligan jakiś, po płocie się nie rysuje, tak samo na murach, a wszędzie widać malunki i bohomazy, nieprawdaż.

Rzadko kiedy trafiają się tak udane rysunki jak Kreseczka, co to ma i ręce i głowę i nogi - słowem wszystko i to na swoim miejscu. Jednak mimo tej wyjątkowej urody, a raczej prawidłowości i kompletności - Kreseczka czuje dyskomfort z powodu płotu i raz dwa się stamtąd urywa, mamrocząc pod nosem:

"Choć od głowy aż do stopek
jestem z kresek oraz kropek,
wstyd mi wyznać, że w istocie
ktoś nabazgrał mnie na płocie..." [1]

:Potem wędruje tu i tam, odwiedzając po drodze szafę, podwórko, mysią norkę, szkolną teczkę, pracownię malarza, muzeum, teatr, aptekę, wszędzie szukając mamy. Jakie to wzruszające:

"Zawołałam:  - Mamo! Mamo!
Ona płacze, ja tak samo...
Już mam mamę! Mam mamusię!
Wreszcie znalazłyśmy tu się!"[2]

Następują przytulanki, całowanki, idylla. Kreseczka się urządza, dom, meble, ogródek... cała rodzina jej pomaga. Sympatycznie jest,bo właśnie od tego jest rodzina - żeby sobie pomagać.

Pod koniec książki Kreseczka trafia do miasta. Na pomnik. Bardzo niesłusznie. Obiekt uhonorowany pomnikiem gnuśnieje, kacapnieje; wszyscy najpierw przestają go zauważać, a potem o nim zapominają. Kreseczka powinna wędrować po kraju, z wdziękiem i swobodą opowiadając o swoich przygodach.

Przy czytaniu dziecięciu trzeba zarezerwować trochę czasu. Napoczęłam to przed snem, myśląc, że przeczytam trochę, resztę zostawiając na następny dzień. A ta opowieść jest tak potoczysta, zwrotka maszeruje za zwrotką, że Krzyś wołał - jeszcze trochę, mama, jeszcze trochę!

Świetna jest "Panna Kreseczka", rymy i rytmy cudne, ilustracje wyraziste, wcale się nie dziwię, że książkę poleca Muzeum Książki Dziecięcej.
Na koniec - panna Kreseczka narysowana przez Krzysia. Ze spadochronem. Sprzęt niewątpliwie przydatny w każdych okolicznościach.


Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza!

---
[1] "Panna Kreseczka" Wanda Chotomska, ilustracje Bohdan Butenko, Muza, Warszawa 2013, s.3
[2] Tamże, s. 32

piątek, 11 października 2013

"Trup z Nottingham" Sasza Hady - to świetna książka, bo uwielbiam Ann


To druga część przygód Alfreda Bendelina, o, przepraszam, Nicholasa Jonesa oraz jego przyjaciela pisarza, Ruperta Marleya. Tym razem szef Nicka, O'Connor, wysyła go do... nie, zaraz, jak jestem przy nadinspektorze O'Connorze, to muszę się zatrzymać i zacytować:

"O'Connor ułożył jakieś dokumenty w równym stosie na biurku przed sobą i spróbował czarująco się uśmiechnąć. Jako że był dwustufuntowym Irlandczykiem o czerwonej, jakby wysmaganej wichrami z Antrim twarzy i nastroszonych rudych wąsach, efekt okazał się nieco niepokojący". *

Wyobraziłam to sobie i się wzdrygnęłam. He he.


Powracając do Nicka  - został wysłany do Nottingham (podstępem), żeby rozwiązać zagadkę zabójstwa pewnego wydawcy. Tak na marginesie, czyży autorka miała AŻ TAK złe doświadczenia z wydawnictwami? Wydawca został otruty, a następnie ktoś wbił mu nożyczki w plecy. Urocze. Podejrzane są oczywiście wszystkie osoby z redakcji plus jeszcze jakiś pisarz i jego sekretarz - całkiem spora gromadka. I tu właśnie nastąpił pierwszy punkt sporny z misiakiem.

Misiak, czyli mój biblionetkowy kolega, również czytał powieści Saszy Hady, zresztą wcześniej ode mnie, pierwszą powieść podsumował entuzjastyczną recenzją, po której przeczytaniu poczułam się zachęcona do sięgnięcia. Druga powieść być może również doczekała się recenzji (doczekała się, sprawdziłam), ale misiak stwierdził, że druga część przygód Nicka już nie jest taka dobra. Przeszkadzał mu tam nadmiar ludzi nie mających większego znaczenia dla fabuły. Dla mnie wcale nie było to wadą. Wszak wydawnictwo było miejscem zbrodni, każdy mógł okazać się podejrzany, nie wykluczałabym nikogo tak z góry tylko dlatego, że nie odegra później większej roli w powieści.

Drugi punkt sporny (hm, czy ja aby nie popełniam spoilerów, ratunku, na wszelki wypadek zamknijcie oczy przy czytaniu tego akapitu) to tam, gdzie osoba winna zbrodni zarzuca sieć na Ann, czyli może jeszcze nie rodzinę Nicka, ale osobę bardzo mu bliską. Och, motyw to stary jak świat, oklepany wielokrotnie z każdej strony. Dla podniesienia napięcia należy napuścić złoczyńca na rodzinę policjanta czy detektywa, wtedy policjant czy detektyw dostaje kopa w umysł i zdolności intelektualne mu rosną jako koperek na wiosnę.  Czytelnik zaś zaczyna obgryzać paznokcie ze zdenerwowania i leci piorunem strona za stroną, bo chce wiedzieć, co dalej.

Oklepane, jak mówiłam, ale - JA TO KUPUJĘ. Kupuję z całym dobrodziejstwem inwentarza, chcę się denerwować, chcę drżeć ze zmartwienia o Ann, którą uwielbiam, chcę wreszcie odetchnąć pełną piersią "uff", kiedy już będzie bezpieczna, bo przecież Ann nic stać się nie może, prawda? Gdyby się stało, osobiście pojechałabym do autorki i połamałabym jej ołówki i długopisy.

No i już widać, dlaczego i drugi kryminał Saszy Hady mi się spodobał - związałam się z nim emocjonalnie i już. Misiak może mieć zupełną rację, zarzucając to czy tamto autorce, wcale tego nie neguję.

Ale i ja mam zupełną rację, pisząc, że to świetna książka. Bo to świetna  książka.

*- "Trup z Nottingham" Sasza Hady, Oficynka, seria ABC,  Gdańsk 2013, s. 9-10. 

Trup z Nottingham [Sasza Hady]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

wtorek, 8 października 2013

"Cudza maska" Aleksandra Marinina - ależ Ola ma pomysły!


Coraz mniej Nastii (Anastazji Kamieńskiej) w kryminałach Marininej, a coraz więcej Moskwy, jej mieszkańców i przestępstw.  Szkoda mi trochę, bo bardzo lubię obserwować Anastazję przy pracy.
No trudno, to wybór autorki, nie mój, a ja i tak z chęcią sięgam po każdą kolejną jej książkę.

"Cudza maska" kolejny raz wywołała we mnie podziw - ależ ludzie potrafią wymyślić skomplikowane podłości i łajdactwa! Co, jak zwykle, okazuje się dopiero pod koniec książki, i, jak zwykle, odkrywa to Anastazja.

Fabuła. Fabuły są trzy. Tfu, co za głupoty piszę, historie są trzy.
Pierwsza to historia pisarza Leonida Paraskiewicza, autora bestsellerowych romansów. Autor popularny jak rzadko, ale jednocześnie oszukiwany i wyzyskiwany przez  wydawnictwa nie może dorobić się żadnych pieniędzy. Dodatkowo gnębiony jest  przez apodyktyczną matkę, biedaczysko. Pisarz ginie, zastrzelony, a jego interesy przejmuje energiczna żona Swietłana. Tylko dlaczego toksyczna mama wciąż słyszy głos syna z zaświatów? Urojenia?

Drugi wątek kręci się wokół polityka Siergieja Bierezina i jego żony Iriny. Bierezin startuje w wyborach do Dumy, a żona mu w tym pomaga, wydając przyjęcia i pokazując się publicznie na ważnych imprezach. Tylko że ta żona to jakaś podrabiana, niby żona, a tak naprawdę była prostytutka, tylko czemu prostytutka za żonę?

Trzecia opowieść jest o żonie biznesmena Żeni Dosiukowa, Nataszy, która walczy o u uniewinnienie męża skazanego za morderstwo. Natasza wynajmuje prywatnego detektywa, Stasowa, aby jej w tym pomógł. Swoją drogą, to ten sam Stasow co w "Obrazie pośmiertnym".

Gdzie zaś Stasow, tam i Nastia, bo się kolegują i pomagają sobie. Dzielą się też przemyśleniami - i w ten właśnie sposób odkrywają przedziwne zbiegi okoliczności. Kamieńska wpada na trop niezłego przekrętu sprzed wielu lat. Przyznam, że byłam mocno zdziwiona, gdy usłyszałam, na czym ten przekręt polegał. Przeczytajcie, też będziecie zdziwieni.

Słuchało się znakomicie (ech, wzdech, Roch Siemianowski), tylko jakoś mi długo zeszło, sama nie wiem czemu. Polecam nieustannie.

Bardzo dziękuję Bibliotece Akustycznej za audiobooka!

 "Cudza maska" Aleksandra Marinina, przełożyła Aleksandra Stronka, czyta Roch Siemianowski, Biblioteka Akustyczna 2013.

Cudza maska [Marinina Aleksandra]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

sobota, 5 października 2013

"Gwiazdozbiór Psa" Peter Heller - co będzie, jak większość z nas trafi szlag


Postapokalipsa - taki gatunek, który mówi nam, czytelnikom, jak to będzie, gdy prawie wszystko na świecie trafi szlag. Lubię ten gatunek i podziwiam wyobraźnię autorów prześcigających się w wymyślaniu okropności dręczących ludzkość.

"Gwiazdozbiór Psa" nie jest pod tym względem oryginalny. Ludzkość wyginęła zdziesiątkowana zmutowanym wirusem grypy, nieliczne resztki populacji okopały się jak mogły na dogodnych pozycjach albo wędrują gdzie popadnie, rabując i mordując. To już było sto lat temu, choćby w "Mad Maksie"

Główny bohater, Hig, też nie jest jakimś supermenem czy kimś niezwykłym. Ot, zwykły facet. Kiedyś żonaty (żona zmarła na grypę), został mu pies Jasper i samolot Bestia. Jest jeszcze towarzysz, facet, który ma fisia na punkcie militariów, Bruce Bangley. Jak mówi Hig: "Ja mam samolot, więc patrzę, on ma broń, więc strzela [...], on nie potrafi latać, ja nie mam serca do zabijania".

Hig żyje tak trochę z dnia na dzień. W dzień lata Bestią i patroluje pogranicze, w nocy śpi z Jasperem u boku. Uprawia ogródek, chodzi na ryby i na polowania. Od czasu do czasu ściera się z przybyszami - potyczki kończą się jednakowo, śmiercią przybyłych, głównie dzięki Bangleyowi. Brutalnie? Tak, ale ci przybysze chcą przede wszystkim rabować i mordować.
Hig chciałby czegoś więcej. Chciałby spotkać kogoś innego niż Bangley (którego ma czasami dość), kogoś, z kim mógłby porozmawiać, od kogo mógłby dowiedzieć się, co dzieje się w innych rejonach kraju. Tęskni do choćby namiastki normalności.

W końcu decyduje się na krok dość radykalny: pakuje się do Bestii i leci tam, skąd kiedyś dobiegł go sygnał radiowy, nadany przez żywego człowieka. Daleko, nie starczy mu paliwa na powrót, toteż jest to podróż w nieznane. Co go tam czeka, czy znajdzie bratnią duszę, czy przeżyje, czy zdoła wrócić (przecież obiecał Bangleyowi, że wróci)- tego wszystkiego dowiedziałam się z książki i nie nudziłam się ani przez chwilę. Co nie zmienia faktu, iż fabuła wcale, ale to wcale nie jest wyjątkowa, żaden gejzer oryginalności tam nie trysnął.

Mimo to jakaś siła tkwi w tej powieści. To przez Higa, który jest zwykłym człowiekiem, który nie lubi zabijać, jeśli nie musi i w oczach Bangleya jest po prostu miękki.Ba, Hig tak naprawdę żyje dzięki Bangleyowi i jego pukawkom. Ale czy to oznacza, że w świecie po katastrofie liczy się tylko umiejętność przetrwania, broń i amunicja? Nie, nie tylko. Tęsknota, marzenia i te ludzkie, zwyczajne pragnienia też się liczą. Też!
Autor nie staje tu po żadnej ze stron, w świecie, jaki by on nie był, jest miejsce dla każdego, zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Banały niby, ale opowiedziane tak, że to się czyta.

Wspomnę jeszcze tylko o języku, jakim napisana jest powieść. Ponieważ narratorem jest Hig, który od wielu lat nie ma zbyt wielu okazji do wypowiadania się, a tym bardziej do pisania, to i jego język staje się bardzo uproszczony w zapisie. Brakuje znaków przestankowych, znikają myślniki z dialogów, zmienia się składnia.
Czy tak to będzie wyglądało "w razie czego"?  Zapewne. Język to też żywa istota i ewoluuje i mutuje, a jakże...

"Gwiazdozbiór Psa" Peter Heller, tłumaczyła Olga Siara, Insignis Media, 2013.

Gwiazdozbiór psa [Peter Heller]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE



piątek, 4 października 2013

"Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa" A.C. Doyle - trzy lata to czytałam


Jak ja się zaczytywałam Holmesem, jak byłam mała! Do upadłego. Straszliwie imponowała mi umiejętność dedukcji i konstruowania logicznego ciągu zdarzeń. Pewnie też myślałam, że wybitny detektyw żył naprawdę. Potem ta namiętność mi przeszła, odkryłam innych autorów, pokochałam Chmielewską, zachwyciłam się Lemem.

W 2011 roku dostałam jednak w prezencie wymienioną w tytule księgę i odświeżyłam sobie znajomość z Sherlockiem Holmesem i doktorem Watsonem. Prześledziłam ich znajomość, obserwowałam rozwijającą się przyjaźń, czytałam o przygodach. Niektóre z opowiadań były już mi znane, inne czytałam po raz pierwszy w życiu.

Czytałam całość bardzo długo, bo sobie dawkowałam po trochu. Czytałam z prawdziwą przyjemnością, to było jak powrót do źródeł. Powklejałam mnóstwo karteczek (niestety, część z nich powyciągała mi Marianka), zaznaczając co ciekawsze fragmenty. Być może kiedyś tu sobie te fragmenty powpisuję, ale teraz po prostu chciałam się zachwycić: zarówno autorem, jak i postaciami, jakie stworzył.

Wydaniem, jakie posiadam, akurat się nie zachwycam, bo ma sporo niedoróbek (następne wydania są już poprawione), ale przymykam oko, bo mieć w jednym kawałku wszystkie przygody genialnego detektywa to nie byle co!

Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa [Arthur Conan Doyle]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

"Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmes" Sir Arthur Conan Doyle, tłum. Anna Krochmal, Robert Kędzierski, Wydawnictwo REA, Warszawa 2010.

wtorek, 1 października 2013

"Kameleon" Rafał Kosik - o przedziwnej planecie


Podoba mi się pierwsze zdanie: "Noah stał, potrącany przez spieszących gdzieś ludzi i patrzył w niebo". Ostatnie zdanie nie jest już takie ładne, choć zawiera słowo "nadzieja".

Tak sobie siedzę nad kartką, siedzę, i za diabła nie wiem, co napisać o tej książce. Brak mi jakiegoś ogólnego osądu, rzutu oka na całość. Konkluzji brak, nigdy jej nie było czy uciekła?
 No dobrze, nie użalaj się, babo, nad uciekającą konkluzją, bo tu trzeba (dla mojej mającej się świetnie sklerozy książkowej) skreślić choć kilka słów o powieści.

Noah jest młodym mężczyzną, który nienawidzi gospodarstwa, w którym się urodził i wychował, nienawidzi pracy na roli, za to całą duszę wkłada w obserwację nieba. Czyli to taki astronom-amator, a w miarę rozwoju akcji już nie amator, tylko uczony. Takich uczonych jest w powieści więcej, władze królestwa, w którym mieszka Noah,  zaganiają ich w stadko, twórcze umysły zapylają się wzajemnie i odkrycia wraz z wynalazkami kiełkują jak pączki. Niby to wszystko na potrzeby wojny (swoją drogą to wkurzające, że wojny i konflikty są motorem napędowym wynalazców), ale tak naprawdę jest to wszystko wplecione w pewien nadrzędny wzór, którego istnienia nikt na całej planecie nawet nie podejrzewa.

Co to za wzór, domyślają się za to ludzie, którzy zbliżają się do planety w statku kosmicznym, choć też dopiero pod koniec swojej drogi. Statek to USS "Ronald Reagan", lecący z misją ratunkową na planetę Ruthar Larcke, na której czterysta trzynaście lat temu rozbił się inny statek. Nie no, co ja plotę, to nie misja ratunkowa, nie po tylu latach, tylko misja wyjaśniająca. Tylko że zamiast wyjaśniać, sytuacja się komplikuje. Okazuje się, że planeta jest zamieszkana przez liczną LUDZKĄ populację w stopniu rozwoju na poziomie ziemskiego średniowiecza. Z drobnymi, dziwnymi wyjątkami, jak elektryczność czy broń palna. A czterysta lat temu nie było tam ludzi! Więc, jak, co, jakim cudem ta planeta jest TAKA?

Większość akcji dzieje się właśnie na planecie, ale autor wcale nam nie odkrywa, dlaczego taka jest. Opisuje życie na niej: Noah odkrywa nową gwiazdę, która zbliża się do planety (to statek oczywiście), za rogiem czai się wojna, królestwa się zbroją, a ludzie w królestwach, co by nie zrobili lub chcieli zrobić - miotani są przez los jak jesienią  liście przez wiatr...

O rany, jak wpadam w taki nostalgiczny ton, to już naprawdę źle ze mną, trzeba się streszczać. Okazuje się, że ten los to nie los, tylko coś w rodzaju nadrzędnej...no przecież nie świadomości! Podświadomości? Nie. To instynkt planetarny, o. Coś, czego potrzeba, by uchronić planetę przed zagrożeniem, jakie niesie ze sobą statek.
Dlaczego to zagrożenie, skąd się wzięło - to moim zdaniem najlepsza część powieści. Wyjaśnienie, skąd się wzięła ludzkość i cywilizacja na globie sporo oddalonym od Ziemi, jest tyleż brawurowe i niezwykłe, co nieprawdopodobne. Ale to przecież fantastyka, tu TRZEBA sięgać po nieprawdopodobne rozwiązania.

Konkluzji dalej nie mam, już jej nie złapię. Ale za inną powieść Kosika to się złapię. Kiedyś.

Kameleon [Rafał Kosik]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
"Kameleon" Rafał Kosik, Powergraph, 2008.