Byłam przelotem w empiku i obmacałam z lubością egzemplarz, chciałam nawet kupić, ale kolejka do kasy była za długa. To nawet lepiej, zamówiłam w internetowej księgarni i wyszło taniej. Przyszła, poklepałam z uznaniem, gruba, tłusta, będzie dużo czytania, a do tego wcale nie ciężka, będzie się dobrze trzymać w rękach, super.
Zaczęłam czytać, kilka stron, no, może kilkanaście. Przerwałam czytanie, wypuściłam ze świstem powietrze i zamknęłam książkę. Na litość boską, nic nie rozumiem! No tak, nic nie kojarzę, bo zupełnie nie pamiętam, jak się skończył tom trzeci, a te strzępki, że jednoosobowa misja ratownicza, że kilkoro zaginionych naukowców, że obca planeta - w ogóle mi nie pomagały. Wzięłam więc z półki tom trzeci i zajrzałam na koniec, bez sensu zupełnie, bo co mi da samo zakończenie? Zerknęłam w środek i poczułam się jak wrzucona w środek jeziora, no to ok, lecimy na początek. Halo, zaraz! Mam czytać czwarty tom, nie trzeci - upomniałam sama siebie i wróciłam do grubego i tłustego tomu czwartego. To była bardzo dobra decyzja, bo w miarę czytania wszystko się klaruje, trochę przypomina, dużo autor sam nienachalnie podsuwa i jest git.
Tak jak pisałam, w całym tym cyklu chodzi o to, że na planecie Midgaard zaginęło kilkoro naukowców, a Vuko Drakkainen jest zwiadowcą, który ma po cichu i bezwonnie, wtapiając się w tło, zlokalizować zaginionych i odtransportować ich na Ziemię. Takie było założenie. Wyszło zaś z tego pospolite ruszenie całej planety. Zaginieni naukowcy dostali w swoje ręce czynnik M, czyli Magię, co w połączeniu z wiedzą dało piorunujący efekt. Stali się bogami, a jak to już Strugaccy słusznie zauważyli, trudno być bogiem. Jakoś podzielili między sobą tereny planety, ustanowili swoje prawa i zmusili mieszkańców, by tych praw przestrzegali. Otoczyli się wyznawcami, kapłanami, wojskami, gwardiami przybocznymi - no i jak ich teraz ruszyć?
O tym jest ta cała książka (nie cykl) - o próbie wyłuskania z biosfery planety dobrze już otorbionych Czyniących (bogów naukowców), z których jeden jest okrutnikiem, druga jest bezwzględna, a trzecia szalona. Czwarty na szczęście zachował zdrowy rozsądek, więc Vuko ma sojusznika. Razem czynią taką rozpierduchę, jakiej świat Midgaardu jeszcze nie widział. Wszelkie bronie, konwencjonalne czy nie, idą w ruch, ludzie, zwierzęta, siły natury, siły magiczne, wszystko to zostało rzucone do walki ostatecznej. Miłośnicy scen batalistycznych, Kmicica pod Częstochową i tolkienowskich Dwóch Wieży będą zachwyceni.
A Filar, zapytacie? Syn Oszczepnika, następca cesarza, Nosiciel Losu, który snuł się po świecie szukając ratunku dla swojego ciemiężonego ludu? Przystał do drużyny Nocnych Wędrowców, związał swój los z losem Vuko, znalazł dla pobratymców nowy dom, ziemię obiecaną, Lodowy Ogród. Znalazł nawet sposób, by ich do tej ziemi przeprowadzić, przez pół globu w mgnieniu oka prawie. Czy im i Filarowi się uda, to zależy od wyniku ostatecznego, globalnego starcia. Trzymałam za nich wszystkich kciuki, przyznam się.
Na sam koniec autor zafundował mi skok o jeden poziom w górę, gdy już całkiem pochłonęły mnie sprawy Midgaardu, nagle ktoś pstryknął przełącznikiem i proszę, oto patrzę na planetę z góry, z, hmmm, ziemskiej perspektywy. Dostałam garść wyjaśnień na jej temat (szczątki, szcząteczki), zmienił mi się nieco punkt widzenia. Dobry zabieg.
Czy chciałabym, żeby powstała dalsza część cyklu "PLO"? Nie. To zamknięta historia. Na planetę spadł martwy śnieg, wymazując i czyszcząc (prawie) pamięć o wydarzeniach, zmywając grzechy jak biblijny potop. Chciałabym natomiast poczytać o Vuko, naszym polskim Jimie di Griz na jakiejś innej planecie, w innej, ryzykownej misji. Ha, autor jednak wyraźnie daje do zrozumienia: nie zdziwcie się, jak Vuko na Midgaard wróci, wcale nie mówię, że tak się stanie, ale nie zdziwcie się.
Uwagi do wydania:
Grube książki lepiej się czyta, jak w twardej oprawie, a ta ma stron, bagatela, 880. Wiem, wiem, ci, co zbierali serię od początku w miękkich okładkach (jak ja), byliby wściekli, gdyby była dostępna tylko ta nowa, zintegrowana. Twardej oprawy, jak na razie nie ma, i nie wiadomo, czy będzie. Co do miękkiej, grzbiecik się niestety, wygina, po przeczytaniu już nie jest równy, trzeba uklepać na półce.
Dwie strony są zamienione w druku, ktoś nie dopatrzył. Wypatrzyłam dwa straszliwe błędy ortograficzne, które wyskoczyły z tekstu i ugryzły mnie w oko. No i dlaczego Skop syn Szkutnika kilka stron dalej stał się nagle Skopem synem Cieśli, hę?
Pyszna lektura. Kiedyś sobie zrobię powtórkę całego cyklu.
"Pan Lodowego Ogrodu. Tom 4" Jarosław Grzędowicz, Fabryka Słów, 2012.