sobota, 30 czerwca 2012

"Direttissima" Jerzy Kulczyński - kolejny staroć


Bardzo dobra okładka - dzięki niej pamiętam książkę po tylu latach (od momentu pierwszego przeczytania), że było coś o wspinaczce, o czym świadczy lina, no i że coś w rodzaju trucizny było w tubie. Tylko nie pamiętałam, czy to była tuba od pasty do zębów czy inna. Okazało się, że inna, ale dam głowę, że tuba od pasty do zębów w jakimś kryminale była wykorzystana.

Tytuł zaś był dla mnie niezrozumiały, teraz wiem, że to rodzaj drogi wspinaczkowej, na który wybrał się jeden z bohaterów powieści - konkretnie jest to solowe przejście direttissimy Mięgusza - no i w trakcie tegoż wejścia tragicznie zszedł, a raczej zleciał na zbity, ups, zbitą osobę. Przyznać należy, że zmarły świętym nie był i dobrze miał za uszami; z jednej strony to niby dobrze, bo nie zginął niewinny człowiek, z drugiej niedobrze, bo podejrzanych jest sporo.

Kryminał ten oparty jest na znanym schemacie - mamy górskie schronisko (przy Morskim Oku, to stare zapewne, bo akcja dzieje się na przełomie lat 50 i 60), mamy grupę taterników i turystów, potem jeden z taterników zlatuje i widać, że to nie jest nieszczęśliwy wypadek, a następnie nadchodzi halny, odcinając od świata schronisko wraz z zawartością. Zawartość z zapałem bawi się w detektywów, rozwiązując zagadkę tajemniczej śmierci. Świetnie im idzie, bo w krótkim czasie znajdują kilku podejrzanych - któryś  z nich w końcu musi okazać się winnym, prawda?

Zainteresowało mnie to, że bohaterowie, a właściwie ich część, to: "[...] grupa alpinistów, członków pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje, udająca się w Tatry na przedwyprawowy obóz treningowy" *. Tak, ja wiem, że to fikcja (bo pierwsza taka wyprawa była w 1939 roku), o czym autor starannie zapewnił, ale jednak intryguje. Czytałam różne książki, gdzie kreuje się ludzi gór na ludzi honoru; tacy wiecie, górscy rycerze, marzyciele plus herosi. Figa, bo to ludzie, nie nadludzie, mają swoje zady i walety, popełniają grzechy i grzeszki, są zawistni... są różni. Miłość do gór i do wspinaczki to za mało, by uszlachetnić charakter.

* - "Direttissima" Jerzy Kulczyński, Iskry, Warszawa 1986, s.9

środa, 27 czerwca 2012

"Powikłane ślady" Jadwiga Kaflińska - stary milicyjny kryminał


Klub Srebrnego Klucza wydawał (zaraz, Klub wydawał czy zawierał?) mnóstwo powieści milicyjnych, gdzie młody albo w wieku co najwyżej średnim oficer milicji rozwiązuje kryminalną zagadkę. Przy tym wykazuje się oczywiście starannym zebraniem wszelkich dowodów, znakomicie przeprowadzonymi przesłuchaniami, no i rzecz jasna, błyskotliwym wyciąganiem wniosków z tego wszystkiego.

Ten kryminał nie odbiega od powyższego wzorca, oficer to kapitan Stefan Kosiński: "miły, spokojny sposób bycia, przyjazne spojrzenie, zachęcający uśmiech [...].  Szczupła, zwinna sylwetka, jasne, zaczesane do góry włosy oraz wesołe oczy" [1]. Widać, że kobieta ten kryminał pisała, prawda? Chyba że Kaflińska to pseudonim, ale zdziwiłabym się. Bo tylko kobieta tak od razu rach ciach wyswata kapitana z panią mecenas: "młoda, bardzo przystojna kobieta w świetnie skrojonym wiosennym kostiumie z czarnej wełny" [2].
Już po kilkudziesięciu stronach czytamy:
"Spodobał jej się ten sympatyczny blondyn w dobrze skrojonym ubraniu [...]"
"[...] podobała mu się coraz więcej, mimo że usiłował patrzeć na nią wyłącznie jak na świadka". [3]
I tak to leci dalej, na szczęście pani mecenas Aldona Iglińska pozostaje poza kręgiem podejrzanych i romans może się spokojnie rozwijać.

Ale, ale, ten kryminał różni się czymś od innych. Nigdzie nie podano roku, w którym toczy się akcja, ale można wywnioskować, że jakieś trzydzieści lat po wojnie. Echa wojny, okupacji i powstania wciąż się odbijają bolesną czkawką, no i są istotnym tłem wydarzeń rozgrywających się w powieści. Swoją drogą, z zainteresowaniem czytałam o tym, jak na Pawiaku trafiały się szuje bogacące się kosztem współwięźniów. Z jeszcze większym zainteresowaniem pochłonęłam historię o cudownym ocaleniu Żydówki z transportu do obozu koncentracyjnego. Przed niemieckim sądem złożono mianowicie oświadczenie, że jest nieślubnym dzieckiem, oczywiście aryjskim, oddanym na wychowanie żydowskiej rodzinie. Oświadczenie zostało przyjęte, dziewczynę z pociągu wyciągnięto. Ocalała. Przeżyła.

No, ale takie opowieści to za mało, żeby ocenić ten kryminał na więcej niż 3.

---
[1] "Powikłane ślady" Jadwiga Kaflińska, Iskry, Warszawa 1983, s.10
[2] Tamże, s.50
[3] Tamże, s.53

niedziela, 24 czerwca 2012

Czerwcowe spotkanie biblionetkowe

 Jak zwykle było świetnie, gwarnie, hałaśliwie, wesoło i rzewnie. Ogromne stosy książek na stołach, kelnerzy z obłędem w oczach próbujący zmieścić tam jeszcze pożywienie, zdjęcia, uśmiechy, powitania i pożegnania. Chyba jestem uzależniona od tych spotkań, ale to taki miły rodzaj uzależnienia.

Oddałam właścicielom:
 - "Czarne koty i prima aprilis" H. Oliver
- "Księga Sandry" T. Pierce
- "Krainy Podmroku" i "Krainy magii" antologie
- "Cmentarzysko Bezimiennych Statków" A. Perez-Reverte
- "Gottland" M.Szczygieł
- "Smażone zielone pomidory" F. Flagg
- "Męka twórcza" B. Łopieńska
- "Nie ma z czego się śmiać" S. Grodzieńska
- "Zwierz w łóżku" D. Sumińska
- "Biała lwica" H. Mankell
- "Lwy Al-Rassanu" G.G. Kay
- "Światłość w sierpniu" W. Faulkner
- "Jeździec miedziany", "Tatiana i Aleksander" i  "Ogród letni" P. Simons
- "Sprawa kulawego kanarka", "Sprawa samotnej dziedziczki", "Sprawa przedziwnej mężatki" E.S. Gardner
- "Klaudyna" Colette
- "Grabieżcy Bagdadu" G. Delteil
- "Zła matka" A. Waldman

Oddano mi i mogę wstawić na półkę:
- "Norwegian Wood" i "Przygoda z owcą" H. Murakami
- "Oddział chorych na raka" A. Sołżenicyn
- "Pan Lodowego Ogrodu 1" J. Grzędowicz
- "Badyl na katowski wór" A. Bradley
- "Złodziejka książek" M. Zusak
- "13 i 1/2 życia kapitana Niebieskiego Misia" W. Moers
- "Skok w dobrą książkę" J. Fforde
- "Ulica marzycieli" R. McLiam Wilson
- "Ślimak na zboczu" Strugaccy
- "Moja historia czytania" A. Manguel
- "Portret Doriana Graya" O. Wilde
- "Barbarzyńca w ogrodzie", "Labirynt nad morzem" i "Martwa natura z wędzidłem" Z. Herbert

Pożyczyłam do przeczytania:
- "Kacper Ryx" M. Wollny
- "Wielki bazar kolejowy" P. Theroux
- "Maria i Magdalena, ""Zalotnica niebieska" M. Samozwaniec
- "Królewska krew. Wieża elfów" M.J. Sullivan
- "Dickens, cukrowa wata i inne smakołyki" P. Delerm
- "Saga rodu Forsyte'ów" J. Galsworthy
- "Anna Karenina" L. Tołstoj
- "Nawałnica mieczy. Krew i złoto" "Stal i śnieg" G.R.R. Martin
- "Każdy umiera w samotności" H. Fallada
- "Miecze i mroczna magia" antologia
- "Maria Pawlikowska-Jasnorzewska czyli Lilka Kossak: Biografia poetki"A. Nasiłowska

środa, 20 czerwca 2012

"Małpeczki z naszej półeczki" Krista Bendová - o przytulankach


To historia o tym, jak zabawki czy maskotki, wcale nie najpiękniejsze, mogą stać się najlepszymi przyjaciółmi pewnych młodych dżentelmenów, braci. Chłopcy tak kochają swoje małpeczki, że nie potrafią bez nich żyć. Górnolotnie zabrzmiało to zdanie? Może trochę. Ale gdy małpki gubią się w podróży, chłopcy są zrozpaczeni i w poszukiwania angażują wszystkich: rodzinę, przyjaciół, znajomych. A rodzina, przyjaciele i znajomi dają się angażować bez słowa protestu. Małpeczki udaje się znaleźć, przy okazji małpia rodzina znacząco się powiększa, jest miło i sympatycznie.

Podczas czytania przypominały mi się przeróżne sytuacje. A to pobyt na wsi u babci, właściwie sam koniec pobytu i powrót, kiedy to musieliśmy wracać po pieska do zasypiania, na szczęście nie zdążyliśmy daleko odjechać. Gorzej mieli znajomi - po ukochany kocyk małego Filipa musieli wracać kilkadziesiąt km! Moja koleżanka przezornie swoje drugie dziecko nauczyła zasypiać ze zwykłą białą pieluchą tetrową, co okazało się bardzo wygodne, bo tetrówka jest multiplikowalna. Z wyjątkiem sytuacji, gdy malutkiego Krzysia przewijałam u niej na tetrówce, bo malec wydzierał spod niego tę pieluchę, wołając z oburzeniem "to moje!".

Zabawne wspominki, zabawna książka.

Książeczkę udało mi się wygrać w konkursie na stronie dla mam - sporo tam konkursów, jak ktoś chce, niech zajrzy.

"Małpeczki z naszej półeczki" Krista Bendová, przełożyła Sara Kubus, ilustracje Danuta Imielska-Gebethnerk, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

środa, 6 czerwca 2012

"Pieśni dalekiej Ziemi" Arthur C. Clarke - takie tam.


Doskonały przykład, że trzeba czasem uważniej patrzeć na własne półki - gdy to wyciągnęłam z zamiarem przeczytania i rzuciłam okiem na biblionetkę, okazało się, że mam to w schowku w poszukiwanych. No ładnie. Powinnam kiedyś skatalogować księgozbiór.

Akcja książki osadzona jest w dalekiej przyszłości na jeszcze dalszej planecie Thalassie. Żyją tak sobie ludzie, kolonizatorzy, to znaczy któreś już z kolei pokolenie kolonizatorów z Ziemi. Ziemi już nie ma, bo się rozpadła na kawałki, na szczęście nie tak całkiem nieoczekiwanie, co pozwoliło ludziom porozsyłać gdzie się da statki, na których umieszczono ludzi, ziemskie rośliny oraz zdobycze ziemskiej techniki, wszystko oczywiście w pigułce.
Na Thalassę, od kilkuset lat poukładaną, spokojną i szczęśliwą trafia statek. Prosto z Ziemi, jeden z ostatnich wystrzelonych tuż przed rozpadem planety. Jego celem jest odległy układ planetarny, a Thalassa jest tylko przystankiem dla złapania oddechu i nałapania odrobiny lodu.

Książka opowiada o zderzeniu jakby dwóch kultur, nie mówię gatunków, bo jednak tak daleko ten rozłam nie zaszedł. Przypomina mi to trochę spotkania wypraw czy to Kolumba, czy innego Cortazara z ludami tubylczymi nowo odkrytych ziem. Z jednej strony energiczni i pełni zapału zdobywcy kosmosu (nic nie szkodzi, że z konieczności), z drugiej spokojni, łagodni i uprzejmi koloniści. Zderzenie tych dwóch grup oczywiście iskrzy, ale tarcia i spięcia są pouczające dla obu stron. Tworzą się związki miłosne, na statku wybucha bunt, szerzy się sabotaż, koloniści pod wpływem przybyszów biorą się porządnie do badania własnej planety.  To spotkanie to taki ożywczy wiatr dla jednych i drugich, inspirujący i ogólnie korzystny. Potem statek odlatuje, koloniści zostają, wszystko pięknie.

Ciekawa książka, ale chyba się zestarzała. Jakoś tak mi się czytało nijako, bez wzruszeń, bez błysku w oku, za spokojnie. Powinnam była przeczytać ją wcześniej. Takie tam.

"Pieśni dalekiej Ziemi" Arthur C. Clarke, przełożył Jan Kraśko, Wydawnictwo Alkazar, Warszawa 1994.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Dziś się pochwalę i wcale nie książkami

Chwalę się bowiem prezentami i wygranymi.
Na zdjęciu trzy kubeczki Duka, wygrana (za komentarz) na blogu I like design. Kremowy, zielony, niebieski (właśnie sobie popijam kawę z zielonego).

Na zielonym wisi wisiorek (bo cóż innego mógłby robić?) - książeczka. To prezent :)

Na niebieskim zaś komplet - kolczyki i pierścionek, wymyślone przeze mnie, a zrobione przez Anę.

Blogger pomniejsza - więc tu link do większego zdjęcia, gdzie widać, co tam jest napisane.

sobota, 2 czerwca 2012

"Osobliwe przygody Dyla Sowizdrzała" Karol de Coster - prawie zakichałam się na śmierć


Czemu zakichałam?  Bo to staroć, przysypany kurzem wieków. Sto lat temu, jak jeszcze byłam w ciąży z Krzysiem, odwiedziliśmy znajomych w dalekim Krakowie - oczywiście przejrzałam ich półki z książkami i wydłubałam Dyla. Pożyczyłam sobie to od nich, bo zaintrygował mnie rok wydania: 1949, toż przecież Polska ledwie co się z turbulencji wojennych otrzepała! Biorę, poczytam, mówię do znajomych, wzięłam, ale jak widać, musiało odleżakować parę lat na półce, zanim się za to wzięłam.

Cóż, ze smutkiem muszę stwierdzić, że przeczytałam całość tylko z dwóch powodów. Byłam ciekawa, jak mi się książkę będzie czytać (dlatego zaczęłam) oraz jak się historia Dyla rozstrzygnie (dlatego skończyłam).
W skrócie: Dylu to wesoły i roztropny chłopak, który po świecie wędruje i z wszystkich sobie dworuje. Przestaje, gdy inkwizycja pali na stosie jego ojca, ale tylko dworować, wędruje nadal, tylko teraz zajęty walką z systemem, królem i inkwizycją. Towarzyszy mu przyjaciel, Maciek Brzuchacz, który uparcie szuka żony, co mu uciekła. Sporo im przytrafia przygód, miłych i niemiłych, ale oczywiście w końcu znajdują drogę do domu i żyją sobie szczęśliwie ze swoimi paniami. Nie wiem, czy długo, książka się skończyła.

Całość mnie odrobinę znudziła, urozmaicałam więc sobie czytanie zaznaczaniem cytatów. Na przykład na temat osób ważnych:

Opowiadano mi po drodze, że zwie się Juliusz III, że jest rozpustnikiem, usposobienia wesołego i rozrzutnego, że jest wymyślny w zabawie i bystry w rozmowie. Opowiadano mi także, że jeszcze jako kardynał rozmiłował się ponad wszelką miarę w pewnym małym, czarnym, brudnym i nieobyczajnym chłopcu, który się włóczył z małpą po mieście i żebrał. A kiedy został papieżem, uczynił z owego włóczęgi kardynała, zawiadującego skarbem papieskim. [1]
Tu notka wikipedyczna, daleko mniej surowa ;)

W owym czasie żył król Filip pogrążon jak zwykle w niesamowitym smutku.[...] I rozmyślał też z nienawiścią o swym synu, Don Karlosie, osobliwie, odkąd ów zająć miał w Niderlandach miejsce księcia Alby i jak się król Filip obawiał, mógłby tam po najwyższą władzę sięgnąć. [...] Dworzanie zaś dworu, tak króla Filipa, jak i jego syna Don Karlosa, nie wiedzieli, kogo im z dwóch bardziej lękać się wypada: okrutnego i obmierzłego syna, co paznokciami swe sługi rozdzierał, czy tchórzliwego i podstępnego ojca, co używał drugich za narzędzie zła, które czynił, a żył jakoby hiena padlinie.
[...] Don Karlos został uwięziony jako obwiniony o zdradę stanu [...] pani Izabella Francuska płacze ustawnie. [...] Infantowi Don Karlosowi podano w więzieniu zielone figi, od których drugiego dnia ducha wypuścił jakby usnął. [...] Król Filip począł potem pozierać pożądliwie na księżnę Eboli, co była za mężem; żądał od niej miłości, a ona mu jej nie odmówiła.
Pani Izabella Francuska, o której mówiono, iż sprzyjała zamysłom zmarłego Infanta na Niderlandy, naraz chudnąć poczęła i niedomagać. Włosy wypadać jej poczęły całymi promieniami, cierpiała wielce od częstych wymiotów, paznokcie u jej rąk i nóg odpadły - aż wreszcie ducha w mękach oddała. Aliści król Filip ni jednej łzy nie uronił.
I książęciu Eboli włosy też wypadły i stał się książę usposobienia melankolicznego. Odpadły mu też paznokcie u rąk i nóg. I zgasł równie rychło jako pani Izabella. Król Filip przykazał go pogrześć, a księżnej Eboli żałobę hojnie zapłacił. [2]
Niezły ten król, prawda? Mowa o Filipie II Habsburgu. Don Carlos też tam jest wymieniony, ale Izabelli Francuskiej nie zidentyfikowałam.

Pewnego dnia był król Filip bardziej niż zazwyczaj ponury i przez melankolię żarty, bowiem objadł się marcepanami. [3]
Tu się przeraziłam, albowiem uwielbiam marcepan.

Ale zostawmy już w spokoju możnych i bogatych, prości ludzie są daleko bardziej zabawni. Oto dialog pomiędzy Dylem a Maćkiem:

"O!  jasne słoneczko, dziękuję ci, żeś rozgrzało nasze ciała i tobie, cząsteczko popiołów Klasa, dzięki, żeś rozgrzała moje serce i szepczesz mi, że błogosławieni ci, co biegają po gościńcach i lasach dla oswobodzenia ojczyzny."
"Jeść mi się chce" - rzekł Maciek. [4]
Cóż za pragmatyzm! Tak przy okazji - trochę trwało, zanim przyzwyczaiłam się do takiego zapisu dialogów, nie za pomocą myślników, tylko cudzysłowów.

 Że to pustka była już w misach i na stole, Maciek wpadł w smutną zadumę; a to odkrywszy na dnie jednej z mis jedyną i już ostatnią ćwiartkę kapłona wsunął ją melankolicznie w czeluść pomiędzy swymi szczękami. [5]
Melankolicznie czy nie melankolicznie, jeść trzeba.

 
---
[1] "Osobliwe przygody Dyla Sowizdrzała" Karol de Coster, z przedmową Romain Rollanda, tłumaczył Przecław Smolik, Książka i Wiedza, Warszawa 1949, s.106-107
[2] Tamże, s. 302-304
[3] Tamże, s. 367
[4] Tamże, s. 289
[5] Tamże, s. 299