Coś ostatnio mam po drodze z literaturą rosyjską, najpierw
"Anna Karenina" Lwa Tołstoja, a teraz "Kyś" Tatiany Tołstoj. Zbieżność nazwisk przypadkowa, ale i Tania sroce spod ogona nie wypadła, bo to wnuczka Aleksego Tołstoja. Miałam okazję przeczytać jego "Aelitę", niezwykłe doznanie, brwi mi podjeżdżały na pół czoła. Z "Kysiem" było podobnie, choć z zupełnie innych powodów, też mi brwi podjeżdżały!
Oto Moskwa lat przyszłych, po jakimś bliżej nieokreślonym kataklizmie, czyli Wybuchu. Właściwie nawet nie Moskwa, tylko osada, która powstała na popiołach stolicy. Oto jej mieszkańcy, których znakomita większość to ludzie urodzeni po Wybuchu, zmutowani, pokancerowani, z dodatkowymi
kończynami lub z połową głowy. I powiedzmy sobie szczerze - głupi,
ciemni, zahukani i uwstecznieni. Z nielicznymi wyjątkami, żyją bowiem ludzie urodzeni przed Wybuchem, tak zwani Dawni.
Głównym bohaterem jest Benedikt Karpow, syn Dawnej. Jest skrybą i przepisuje na korze brzozowej książki, bajki, opowieści (twórczość Fiodora Kuźmicza, władcy jedynego, niech się sławi imię jego), a przy tym czyta, namiętnie, co tylko mu wpadnie w ręce. Prawdziwych książek pożąda jak kania dżdżu, ale takie są zakazane jako źródło radioaktywnego promieniowania po Wybuchu i konfiskowane natychmiast po wykryciu. Tak, tu Bradbury się kłania i zza rogu kapeluszem macha. W miarę rozwoju akcji okazuje się jednak, że z tymi książkami to nie jest całkiem tak, jak się wydaje. Benedikt z prostego skryby awansuje w hierarchii społecznej (nie ma to jak korzystnie się ożenić i pal sześć to, że zarówno narzeczona, jak i teściowie mają pazury i zdrapują drewnianą podłogę na wiórki, grunt, że ich na tę drewnianą podłogę stać), indoktrynują go z sukcesem, obrasta w piórka, tłuszcz i książki. Tak, tak, te prawdziwe! Były skryba zdolny jest do wszystkiego, byle tylko zdobyć nowe lektury - do przewrotu, do przemocy, uch, ach! Mole książkowe, przeczytajcie, jaki to zgubny nałóg to czytanie!
"Wtedy wszystko w ustach wyschnie, serce wali, oczy całkiem oślepną: widzisz tylko książkę i jak się przewracają kartki, cięgiem przewracają! A co się wokół ciebie dzieje, tego nie widzisz, a jeśli nawet widzisz, to sensu w tym nijakiego! Sens, ot, gdzie jest? W książce! Jeno ona jest prawdziwie żywa, a twoje wyrko, taburet czy izba, teść z teściową abo żona czy tam jej miłośnik - nieżywi są, narysowani, same cienie biegnące! jako od obłoku cień po ziemi przebieży, i nie masz go!" [1]
Losy Benedikta bardzo ciekawe, bo przedstawione są na tle przemian ustrojowych, których on sam jest po części autorem, ale tło, tło!
Prześliczne, rosyjskie do szpiku kości, opisane takim językiem, że aż się zazdrości wyobraźni (halo, panie tłumaczu, jest pan wielki!), plastyczne, choć nie kolorowe, a raczej szaro-mysie tło - jest rewelacyjne. I nieważne, że na myśl przywodzi "Osadę" Bułyczowa, czy społeczność z
"Vatran Auraio" Huberatha, gdzieś tam jeszcze z tyłu czaszki przemknął mi Zajdel z
Cylindra, wołający "docent, nie gwol, dyrba"; bo nawiązań jest w tej książce mnóstwo i ma się wielką frajdę z ich odnajdywania. Tło, czyli mieszkańcy osady, ich zwyczaje, język, fauna i flora po Wybuchu, rodzaje mutacji, jadłospis, składający się przeważnie z myszy, słowem wszystko, co składa się na zwyczajne życie.
W tym klosny, wygeneraci, świetlaki, chlebioda, robachy, grzybole i wermiszel. Nazwy niby znane, ale jednak nie całkiem. Tak samo jest z życiem we Fiodoro-Kuźmiczowie, niby siermiężne jak średniowieczu, a może raczej w carskiej Rosji, ale czasami całkiem zaskakujące, niezrozumiałe, dziwne.
W tej powieści można znaleźć bardzo wiele, satyrę, paszkwil, gorzkie spostrzeżenia, fantastykę, humor. Do tego wszystkiego czyta się ją po prostu znakomicie!
Na koniec dorzucę jeszcze cudowną scenkę palenia na stosie jednego z Dawnych, Nikity Iwanycza.
"Madej Madejowicz osobiście wtykał rdzę pod chrust, poprawiał polana, zasapał się, aże zaklął:
- Jasny gwint!
- Co tu mówić o gwincie?! - krzyknął Nikita Iwanycz z rozdrażnieniem. - Śrubyście jeszcze nie wynaleźli, łachmyty jedne! I gdzie toto się pcha! Ciemnota, zadufanie, zastój!
- Milcz, Dawny Staruchu! - przerwał mu teść. - Sanitarz Generalny, życie, zdrowie i siła, osobiście, tymi rękami ci usługuje! A przecie wolałbym w domu siedzieć, w cieple! Mógłbyś chociaż podziękować!" [2]
A jakże.
----
[1] "Kyś", Tatiana Tołstoj, przekład i posłowie Jerzy Czech, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, s. 239
[2] Tamże, s. 275