niedziela, 12 maja 2013

"Zagłada Hyperiona" Dan Simmons - brawo dla autora


Zważywszy na to, że "Hyperion" kończy się, jak się kończy (patrz poprzednia notka), trzeba było złapać się za "Zagładę Hyperiona", żeby się dowiedzieć, co dalej. Przeczytałam i dowiedziałam się.

"Zagłada..." jest bardziej militarna i upływa pod znakiem wojny z Intruzami oraz z SIecią. Hegemonia została zaatakowana Rojem czy też raczej Rojami Intruzów. Mimo rozbudowanego systemu obserwacyjnego oraz szalonych odległości pomiędzy planetami - ludzie są totalnie zaskoczeni.

Przywódczyni Senatu, Meina Gladstone, próbuje wygrać te wojnę dla trzydziestu miliardów ludzi. A Joseph Severn jej towarzyszy. Jest cyfrową osobowością, repliką postaci poety Johna Keatsa, już drugą. Pierwsza wciąż tkwi w głowie pani detektyw poznanej przeze mnie w pierwszym tomie. Istnieje pewne połączenie między tymi świadomościami, raczej jednostronne. Gdy Severn śpi, śni o Keatsie i o pielgrzymach na Hyperionie, dlatego Meina trzyma go przy sobie. Informacja to cenna rzecz. TechnoCentrum też to wie i z upodobaniem faszeruje Senat fałszywkami, głównie dotyczącymi Intruzów.

Tymczasem na Hyperionie pielgrzymi zmagają się z okolicznościami przyrody, własnymi bólami  i lękami oraz oczywiście Chyżwarem, który okazuje się... a nie, nie powiem. Zmagają się indywidualnie i grupowo w konfiguracjach dość przypadkowych. To próby, które można zdać lub nie. Umrzeć lub nie. Lub zmartwychwstać. Cóż za bogactwo możliwości.

I tak to sobie leci dwutorowo, aż w końcu wątki się połączą, a pielgrzymi odniosą zwycięstwo lub porażkę. Podobało mi się. Wyobraźnię autor ma sporą, a co więcej, potrafi ją przelać na papier i urzec czytelnika. Potrafi pisać różnymi stylami (to akurat a propos tych sześciu opowieści z poprzedniego tomu). Potrafi poruszać ciekawe zagadnienia. Słowem - brawo!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz