Dawno temu obejrzałam ekranizację sztuki Szekspira "Wiele hałasu o nic" w reżyserii Kennetha Branagha. Spodobało mi się niezmiernie, cudo, śliczności, miód i perełki.
Zapamiętałam Emmę Thompson jako Beatrice o ciętym języku, Denzela Washingtona, no i oczywiście Branagha jako Benedicka. Zajrzałam na filmweb, głównie po to, by poprzeglądać galerię zdjęć, potem trafiłam na zakładkę reżysera, o, no proszę, okazało się, że Kenneth był żonaty z Emmą w czasie, gdy film był kręcony - czyżby stąd wzięła się ta chemia między nimi na ekranie?
Branagh to miłośnik Szekspira. Faktycznie, trzeba miłośnika, by wziąć na warsztat to dzieło mistrza i uczynić z niego przemiły, słoneczny, rozświetlony, dowcipny film. Albowiem sztuka Szekspira wcale taka nie jest. To raczej nudna historyjka o intrygach miłosnych pomiędzy parą, która chyba tak naprawdę wcale się nie kocha. Na okrasę mamy drugą parę, która też się nie kocha, ale się czubią, więc się lubią. Czarne charaktery są również, zaraz, właściwie to skąpo ich, bo jeden taki porządnie czarny. No i dla śmiechu kilka gamoni, co to się jąkają i plączą wyrazy.
Więc tak - najpierw przeczytajcie książkę, żeby było wiadomo, o co chodzi, a potem szybciutko poszukajcie filmu i rozkoszujcie się fantastyczną ucztą.
P.S. Tak, hrabiego Claudia gra dr Wilson :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz