Perry Mason w tę sprawę został wprowadzony niejako tylnymi drzwiami. Najpierw odbiera telefon od tajemniczej kobiety, która chce mu zapłacić za siedzenie na sali sądowej w charakterze widza, a zaraz potem zostaje wynajęty jako obrońca dopiero co obserwowanego oskarżonego. Oskarżony to miły, nieco bezbarwny birbant, który przez większą część powieści jest oszołomiony i nie wie, co się z nim dzieje. Daleko bardziej interesująca jest jego rodzina: śmiertelnie chory, kostyczny stryj - potentat finansowy, drugi stryj archeolog amator oraz jego żona, wyjątkowo reprezentacyjna babka.
"Krótko mówiąc, jest typową drugą żoną milionera, kosztowną zabawką. Ale przyznaję, że pan Guthrie Balfour musiał długo oglądać wystawy sklepów, zanim kazał ją sobie zapakować".[1]
Sprawa, której podjął się Mason, czyli sprawa zabójstwa upozorowanego na nieszczęśliwy wypadek, jest wyjątkowo trudna, a to za sprawą jednego ze świadków. Kłamie gość przed sądem bezczelnie i ze znawstwem, trudno podważyć jego zeznania. Na szczęście adwokat ma swoje źródła informacji, czyli nieocenionego Paula Drake'a. Oprócz tego:
"-Mam w ręku jedną broń - odparł Mason. - Jest to broń bardzo skuteczna. Ale trudno się nią niekiedy posługiwać, bo po prostu nie wiadomo, za który koniec ją złapać.Prawda nas wyzwoli!
- Jaka to broń? - spytała Della Street.
- Prawda - odrzekł Mason".[2]
Z ciekawostek (ponieważ lubię pisać wiecznym piórem) wydłubałam sobie dla siebie historię o tym, jak pewna kobieta, jadąc za zataczającym się pijacko samochodem, zapaliła sobie światełko w samochodzie, wyciągnęła notes z torebki i otworzyła do na ostatniej zapisanej stronie, następnie wyciągnęła wieczne pióro, takie z odkręcaną skuwką, odkręciła je, starannie zapisała równiutkim pismem numer rejestracyjny samochodu w notesie położonym na kolanach, po czym zakręciła pióro i schowała je wraz z notesem do torebki. To wszystko jedną ręką, prawą, lewa spoczywała na kierownicy, zaś kobieta cały czas jechała za tym samochodem. Gigantka, nie?
"Sprawa szczęśliwego hazardzisty" E.S. Gardner, przełożył Michał Ronikier, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1996. Tom 53. cyklu o Masonie, [1]- s. 55, [2] - s. 187
Ksiazki Gardnera maja to do siebie, ze mozna je czytac po pare razy. Przynajmniej ja,bo zawsze zapominam o czym sa. Te poznaje po tytule, a i tak nie pamietam fabuly, a juz na pewno rozwiazania. Fajne byly rozgrywki Masona z prokuratorem generalnym, oczywiscie zapomnialam nazwiska, te w sadzie. Majersztyk. No i te kruczki prawnicze, ktore normalnemu czlowiekowi by nie przyszly do glowy, kiedy Mason klocil sie z policja o kazde slowo, ktore moglo by byc uzyte przeciwko jego klientce. Albo w jakiejs czesci byl problem kropki na koncu testamentu, tzn. braku kropki.
OdpowiedzUsuńHamilton Burger się nazywał ten prokurator - i ja też uwielbiam te szermierki słowne na sali, a raczej krzyżowy ogień pytań. Teraz jakoś nie trafiam na takie typowo sądowe sprawy, robi się z Masona detektyw zamiast adwokata. Ale nie tracę nadziei, jeszcze trochę mi ich zostało do przeczytania.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAaa, najbardziej mi przeszkadza, że nie da się edytować komentarzy :) To Twoje zdjęcie z tym piórem? Bo charakter pisma i jeszcze sporo innych szczegółów, atrament, stalówka każą mi lecieć przeszukiwać własne notesy :D
OdpowiedzUsuńTak, to moje zdjęcie, zrobione zeszłej jesieni. Masz podobny charakter pisma? To super! A jakim piórem piszesz?
UsuńPilot Plumix i brązowa havana watermana. Oczywiście między innymi, ale o takim zestawie myślałam patrząc na to zdjęcie :) . Gdyby ktoś mi je pokazał i zapytał czy to moje pismo, potwierdziłabym. Pewne różnice są, ale to dopiero przy analizie. Niesamowite i fajne :D
UsuńOoo, no teraz szczęka mi opadła. To jest Pilot Plumix [B] z atramentem Waterman Havana! Obłędne. Niesamowite! :) Koniecznie pokaż mi próbkę pisma, bo sama jestem ciekawa.
Usuń