niedziela, 13 czerwca 2010

"Miasto niepokoju" Dennis Lehane

Skończyłam książkę, odłożyłam ją na bok i zastanowiłam się, czemu czytałam ją tak długo, ponad dwa tygodnie. Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w sumie żadnych minusów nie zauważyłam. Pełna, bogata historia miasta Bostonu wraz z mieszkańcami. Strajk policjantów i to, jak do niego doszło. Stosunek mieszkańców do kolorowych oraz do imigrantów z Europy. Wszystko pięknie, dokładnie opisane, wspierające się na trzech filarach: bohaterach. To Danny, bostoński policjant. Luther, czarny uciekający przed zemstą. I Babe Ruth, pałkarz w drużynie baseballowej.

Autor umiejętnie splata te wątki, fantastycznie odmalowywuje tło, świetnie oddaje dynamikę zdarzeń. Wszystko tip top, bez zarzutu. A jednak czytało mi się ciężko, zabrakło magnetyzmu, przyciągania. Zepchnąć to na Boston? Że miasto dalekie, nieznane, mało mnie interesujące? Nie wiem, na Boga, nie wiem. Zachowam książkę starannie na półce, żeby po nią sięgnąć raz jeszcze kiedyś w dalekiej przyszłości - dalekiej, bo muszę ją częściowo zapomnieć.
Ale, jest jedna rzecz, która mnie nastroiła pozytywnie, przychylnie i w ogóle. Mianowicie Danny to jakby Andy Rush z "Przestrzeni! Przestrzeni!" Harrisona. Andy też jest policjantem, tylko z przyszłości, ale cechy charakteru ma podobne, a do tego zamieszkowe tło (tyle że Nowego Jorku) jest bardzo podobne.

Ocena 4,5/6 trochę na wyrost, na zadatek przyszłego czytania.

2 komentarze:

  1. Dla mnie była to chyba najlepsza książka 2010 roku, choć też mam do niej parę zastrzeżeń.

    Podobało mi się bardzo plastyczne tło, koloryt epoki rzadko portretowanej w policyjnej literaturze. Nie miałem choćby pojęcia jak niski status miał zawód policjanta w tamtych latach (1919 rok). W ogóle strajk policjantów bostońskich to historia dość niezwykła. Poza tym świetnie udramatyzowane są relacje między bohaterami - to też jest mocna strona pisarstwa Lehane'a (podobnie w "Rzece tajemnic"). A jednak porusza się on - jak zwykle zresztą - niebezpiecznie blisko granicy przegadania powieści. W tym przypadku na niekorzyść działa nadmierna rozbudowa partii około-związko-zawodowych. Są oczywiście niezbędne, ale po pewnym czasie nużą niekończące się roztrząsania. Można było zwięźlej i bez utraty "ważności" tego wątku, wydaje mi się.

    I drugi minus, już BARDZO subiektywny - to wątek Babe Rutha, a konkretnie wszystko o baseballu. Dużo wiem o Stanach, ale reguł tej gry nigdy nie zrozumiem - po wielu próbach już się z tym pogodziłem :)

    Ogólną ocenę wystawiłem jednak "Miastu..." wysoką (5,5/6). I czekam na coś w podobnym klimacie od Lehane'a (chętniej bym przeczytał niż kolejne przygody Kenziego i Gennaro).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z regułami baseballu mam podobnie :)
      A książkę Lehana jednak puściłam dalej, nie zostawiłam sobie, nie przeczytam jeszcze raz, uznałam, że jak to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, to już nie zaiskrzy.

      Usuń