piątek, 17 września 2010

"Brulion Bebe B." Małgorzata Musierowicz

Pokonując moją wrodzoną niechęć do ebooków, sięgnęlam sobie po "Brulion Bebe B.", wchodząc gładko i bez problemu w poznański świat, gdzie Borejkowie tym razem są na dalszym planie, Aniela, czyli Kłamczucha, na bliższym, bracia Lisieccy wyrośli na czarne charaktery, a główną rolę gra Beata, zwana Bebe. Córka aktorki, osoby wyjątkowo roztrzepanej i oderwanej od rzeczywistości, niejako kontrastowo do matki, postanowiła stać się osobą wyjątkowo opanowaną, spokojną i nieodgadnioną. Udaje jej się to znakomicie, do czasu, gdy się zakocha w Damazym, czyli Dambo, bo takiego uczucia jak miłość nie da się ot tak upakować w sobie, stłamsić i ścisnąć. Urzekła mnie fantastyczna, barwna, soczysta postać Bernarda Żeromskiego:


Nazwisko? - spytał rozkazująco.
- Żeromski - padła odpowiedź.
Pierogowi zmiękły kolana.
- Co - co - co?!...
Tłum uczniów ryknął śmiechem.
- Żeromski, jak Boga najszczerzej kocham - zapewnił go Bernard z błękitną uczciwością w oczach. - Ale to nie ja napisałem te wszystkie bestsellery.

Jest ciepło, jest rodzinnie, są porywy uczuć, są doznawane krzywdy i tych krzywd zadośćuczynienie, są wakacje i szkoła też jest, cały Poznań jest. I są limeryki. Jest wszystko.
I wspomnienia są, po przeczytaniu tego fragmentu:

Byli oni ubrani w ozdobne podkoszulki, marmurkowe dżinsowe spodnie oraz takież kamizelki. Dżinsy te, zwane dekatyzami, wyglądały tak, jakby je kto pogniótł i z uporem moczył w roztworze chloru, co też podobno jest powszechnie stosowaną techniką w samorodnych inicjatywach sektora prywatnego; nawiasem mówiąc, błyskawiczne rozpowszechnienie się mody na to rękodzieło jest jednym z najbardziej zdumiewających i przygnębiających zjawisk lat osiemdziesiątych w PRL.

Wspomnienia dotyczą chłopaka, miał dekatyzowane spodnie, blond włosy, mieszkał kilkanaście kilometrów ode mnie i raz się z nim umówiłam. Chyba mu się spodobałam, bo pisał potem do mnie piękne listy. I nie wiem, czemu przygnębiające zjawisko, mnie tam się pozytywnie kojarzy.
 
Ocena: 4/6.

6 komentarzy:

  1. Moja ulubiona część Jeżycjady. Teraz po latach mogę się przyznać, że Dambo był ucieleśnieniem moich młodzieńczych marzeń o facecie idealnym. No i przezabawny, jakże kontrastowy trójkąt: Aniela-dentysta - Bernard. Rżałam ze śmiechu czytając scenę happeningu na przystanku autobusowym. Love it. Dzięki za przypomnienie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie ma za co :) Lubię Musierowicz, poczytam sobie ją jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej lubię właśnie tę część Jeżycjady. Jakoś zawsze niezwykle identyfikowałam się z Bebe. I dzięki "Brulionowi" pokochałam limeryki, sama zaczęłam je pisać, no i założyłam takiż sam zeszyt. Zresztą, sporo zawdzięczam Musierowicz. Można powiedzieć nawet, że włożyła sporo roboty w moje wychowanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja już jakiś czas temu skończyłam z Musierowicz, bo mi po prostu przeszło, ale mam zamiar wrócić:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Do Jeżycjady wracam często, chociaż tę część omijałam. "Brulion...", jak i "Opium w rosole" kojarzyły mi się raczej smutno, wolałam sięgać po inne tomy. "Opium..." przeczytałam ponownie już jako dorosła osoba, i dopiero wtedy dostrzegłam, jak pozytywny ładunek emocji niesie ta książka, i jaką ma w sobie siłę. To chyba nadszedł czas, żeby zweryfikować pogląd na "Brulion Bebe B."... a wszystko dzięki Twojej notce :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedna z moich ulubionych części Jeżycjady. Bernard z jednej strony koszmarnie drażniący, a z drugiej jest tak cudownie barwny i ciepły, że nie sposób go nie lubić (możliwe w ogóle takie rozdwojenie uczuć? :) ). A w ogóle Brulion wydawał mi się taką książką dla bardzo dojrzałych nastolatek i byłam szalenie dumna, czytając ją :)

    OdpowiedzUsuń