piątek, 13 marca 2015

"Mnich. Romans grozy" Matthew Gregory Lewis



Gdybym się na tę książkę natknęła w księgarni czy w bibliotece, kijem bym jej nie tknęła. Mnisie klimaty mnie nie interesują. Romanse - hm, no zależy jakie. Ale grozy? O, to już stanowczo nie! W życiu!

Tak się jednak stało, że dostałam ją w formie audiobooka, a że czegoś w aucie słuchać trzeba, wetknęłam do odtwarzacza i zaczęłam słuchać. Kiedy doszłam już do końca powieści, miałam okazję zapoznać się z obszernym posłowiem, autorstwa tłumaczki, w którym to powieść została ze znawstwem opisana, zanalizowana, rozebrana na czynniki pierwsze i zręcznie poskładana z powrotem. Wszystko to ociekało niesłychaną znajomością tematu, erudycją i oczytaniem. Choćbym się skichała, poziomu nie dosięgnę.Toteż moja opinia będzie nieco toporna.

Romas, a właściwie romanse.

O czym jest ta książka? To powieść gotycka, obejmująca z grubsza dwa wątki: losy Antonii oraz jej wielbiciela Lorenza oraz burzliwy romans Agnes i Rajmonda. Pary, zdawać by się mogło, powinny czym prędzej połączyć się w małżeństwa i żyć razem długo i szczęśliwie, złośliwy los rzuca im jednak kłody pod nogi. Nieprzychylność rodziny, zesłanie do klasztoru, brak posagu, zbyt pochopnie złożone obietnice, porwanie przez rozbójników, nawiedzanie przez widma, ataki złego ducha czyli szatana, kuszenie, uwięzienie w lochach, morzenie głodem, gwałt, zabójstwo, fałszywe świadectwo, kazirodztwo, dzieciobójstwo... Oto, na co możemy natknąć się w powieści, a dam głowę, że nie wymieniłam wszystkiego.

Teraz mnich.

A tytułowy mnich? Jest, jest, nie zapomniałam o nim. Mnich Ambrozjo jest spoiwem łączącym te wszystkie okropności. Pobożny i świątobliwy mąż, cudowny kaznodzieja, skrzyżowanie świętego Franciszka z Sawonarolą. Szybko się jednak okazuje, że wystarczy najlżejsza pokusa, by mnich zapomniał zupełnie, czym są zasady moralne. Przez podszepty złego ducha traci zupełnie człowieczeństwo, staje się bezwzględny i okrutny. W bagno swych chuci wciąga coraz to nowe niewinne duszyczki, misternie plotąc łańcuch zła, łańcuch coraz dłuższy i grubszy...

Bardzo smutna powieść, choć przyznam, że zakończenie daje nadzieję, iż z ludźmi nie jest jeszcze tak źle, że patologia to wyjątek, nie reguła.

Nie dla twitterowców!

Powieść została wydana po raz pierwszy w 1796 roku - kawał czasu już upłynął i to się czuje. Piszę to teraz z uśmiechem. ale płytkę z książką wrzuciłam do odtwarzacza zaraz  po mocno dynamicznej "Pieśni łuków"  i po odsłuchaniu kilku pierwszych ścieżek miałam mocno zdumioną minę. Co to do licha jest (pytałam sama siebie), co to za kwieciste opisy, barokowe zdania, no błagam,  co to za ględzenie? Przeszkadzało mi to, na szczęście do czasu. Potem już te bogate szczegółami opowieści zaczęły mi się podobać. Ech, westchnęłam pod koniec, my, ludzie z XXI wieku, żyjemy w czasach tak pośpiesznych, że kawał uczciwej, niespiesznej narracji uznajemy za rozwlekłe nudziarstwo. Era facebooka i twittera, prawda?
Źródło: filmweb.pl

Co do  lektora: Zbigniew Wróbel ma bardzo, bardzo przyzwoity głos. Dykcja bez zarzutu, stopniowanie napięcia opanowane znakomicie. Bardzo dobrze mi się słuchało.


Za książkę - niespodziankę dziękuję Wydawnictwu Aleksandria!

"Mnich. Romans grozy" Matthew Gregory Lewis, tłumaczenie Zofia Sinko, czyta Zbigniew Wróbel, Wydawnictwo Aleksandria, 2014.

7 komentarzy:

  1. Okej. Sama z siebie po nią nie sięgnę, ale jeśli kiedyś los mi ją rzuci, nie będę się wahać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jestem ciekawa, jak by się ją czytało, bo ja słuchałam i się w miarę szybko wciągnęłam.

      Usuń
  2. Lektura, która na studiach robiła furorę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? Ale to jakaś lektura była obowiązkowa czy wręcz przeciwnie, studenci sobie pod stołem pożyczali?

      Usuń
    2. Obowiązkowa i zdziwienie, że taka fajna ;)

      Usuń
  3. Czytałam to wieki temu, na studiach, w ramach moich ukochanych zajęć z powieści gotyckiej. I polubiłam tak jak powieści Ann Radcliff. Tylko bardziej :) Tego typu treści jestem w stanie strawić tylko wówczas, gdy wiem, że zostały napisane wieki temu, w wersji współczesnej trzymam się od nich z daleka. Jako starocie są rozbrajające, jako współczesne - nie do strawienia. A "Mnich"? Trochę się pośmiałam z naiwności fabuły, a w chwili, gdy już się przestawiłam na XVIII-wieczne myślenie, nawet udało mi się powzruszać. Ogólnie bardzo pozytywnie wspominam lekturę tej powieści - fajnie, że ktoś to jeszcze wznawia.
    Aha, był film! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, miałam tak samo! Najpierw zdziwienie "a co to jest", te uciśnione heroiny, bezdenne rozpacze. A potem wsiąkłam w słuchanie.
      Swoją drogą, kiedyś to się umierało z miłości...

      Usuń