czwartek, 30 lipca 2009

"Balsam dla duszy miłośnika kotów"


Wyprawa do Empiku w poszukiwaniu „PiTa” Bieruta zaczęła się od tego, że nauczona doświadczeniem podreptałam od razu do punktu informacyjnego, żeby o to zapytać. Pusto. Rozejrzałam się i po chwili bystrym oczkiem wyłowiłam osobę, która wyglądała na przynależną do obsługi, no i miałam rację, tyle że na pytanie o książkę pan zrobił dziwną, nieobecną minę. Aha, ochroniarz. Uprzejmy pan ochroniarz zaoferował się podprowadzić mnie do punktu informacyjnego, wcześniej zeksplorowanego przeze mnie. Dalej nikogo tam nie było. Im bardziej zaglądaliśmy za ladę, tym bardziej nikogo tam nie było. Uprzejmy pan ochroniarz chcąc się wykazać zaciągnął mnie do drugiego punktu informacyjnego, tam za ladą była miła pani, która sprawdzała coś w komputerze dla drugiej miłej pani stojącej przed ladą. Stanęłam za drugą miłą panią i czekam. Uprzejmy pan ochroniarz czekał również, widocznie chciał mieć pewność, że zostanę należycie obsłużona. Czekam. Po dwóch minutach zerknęłam na ochroniarza, on na mnie. Uśmiecham się, on również. Czekam. Po pięciu minutach (miła pani za ladą wciąż coś sprawdzała) znów zerknęłam – ochroniarz twardo czekał razem ze mną, ale uśmiechy oboje mieliśmy już takie jakieś niepewne. Po siedmiu minutach zlitowałam się nad ochroniarzem, który jakoś twardo postawił sobie za punkt honoru czekać na godziwe obsłużenie hipotetycznej klientki i zwolniłam go z posterunku, mówiąc, że ja sobie pójdę do kasy, tam też mają komputery. Uśmiechnął się z wyraźną ulgą.
Jak było do przewidzenia, komputer w kasie wypluł z siebie bezduszną informację, że „PiTa” nie ma i w ogóle, więc na pocieszenie postanowiłam kupić sobie inną książkę. No dobrze, dział „Nowości”, co tam mają? A! „Dzieci Hurina”! Śliczne wydanie, przekartkowałam, biorę. Ale może by coś jeszcze? Dział „Fantastyka”, co my tu mamy?... Mnóstwo mamy, szybko, brać coś i uciekać, bo majątek stracę, no już, już, Grzędowicz, „Księga jesiennych demonów”, łapię z półki i zmykam, no ale nie dość szybko, bo jeszcze do oczu przykleiła się antologia „Czarnoksiężnicy z krainy osobliwości”, pratchettowa okładka jest wrednym chwytem poniżej pasa, no nieważne, to się okaże później, idę dalej, mimochodem zupełnie ściągam z półki Fforde’a, bo zgubiłam poprzednie egzemplarze. I jakaś kocia mordka na mnie patrzy z okładki, ojej, jaka śliczna. Biorę!
No i okazało się, że to zbiór nawet nie opowiadań, a stronicowych historyjek, pisanych przez posiadaczy kotów, jakie to są śliczne, słodkie, kochane, a czasem nieznośne, a czasem bohaterskie, a czasem takie, siakie i owakie i w ogóle. Sierść mają i łapy, przeważnie cztery; ogon, czasem nie; mruczą, przeważnie śpią na głowie opowiadaczy, no i tyle. Słodki bełkot dla naiwnych.
Stanowczo nie polecam.
Tych „Balsamów” jest więcej, dla psów, dla nastolatków, dla matki i córki, dla kobiety. Będę się starannie wystrzegać i wam też radzę.
ps. Jak już płaciłam (o zgrozo, ten debet) za książki, to miła pani za ladą dalej sprawdzała coś w komputerku dla miłej pani przed ladą.

2 komentarze:

  1. A ja wlokę do domu "Czarne oceany", coby zacząć kolorowe wyzwanie. A co?! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szacun, podobno prostuje zwoje mózgowe :)

    OdpowiedzUsuń