czwartek, 31 marca 2011

"Rycerz nieistniejący" Italo Calvino (czyli jak to jest istnieć siłą woli)


Wzięłam do słuchania, bo:
1. Czyta Karolina Gruszka, a ja kocham jej głos.
2. Napisał Italo Calvino, a z tym nazwiskiem pozytywnie mi się kojarzą "Opowieści kosmikomiczne"
Kolejność nieprzypadkowa!

Słucham więc, jak Gruszka czyta o tym, jak Karol Wielki dokonuje przeglądu wojsk, rozpływam się z zachwytu nad starannie wymawianymi końcówkami słów, aż tu nagle Karol natyka się na pustą zbroję, która mieni się rycerzem! To niemożliwe, myślę sobie, więc kiedy Karol zagląda pod przyłbicę, a tam rzeczywiście nic, otwieram buzię ze zdziwienia i już wiem, że trzeba sobie zwrotnicę przestawić, rozpiąć guzik pod szyją, a do herbaty dolać kapki rumu. W przenośni oczywiście, bo książki słuchałam w samochodzie, zobarazowałam nastawienie.
I z takim nastawieniem można słuchać o rycerzu imieniem Agilulf Emo Bertrandin z Guildiverny, którego nie było, a przez to, że go nie było, starał się być bardziej niż inni rycerze. Bardziej sumienny, bardziej skrupulatny, bardziej dokładny i rzetelny. Taki robocik, który ma wszystko zaprogramowane. Słuchałam też o zakochanej w nim wojowiczce, kobiecie rycerzu, Bradamancie, a także o młodym rycerzu Rambaldzie, który Agilulfa uważa za swego mistrza i mentora, a Bradamantę uwielbia i pożąda od pierwszego spojrzenia.

Mało zawikłane? Ależ nic nie szkodzi, albowiem podczas jednej z uczt wynika spór o rzeczywistą rycerskość rycerza Agilulfa, nabytą poprzez uratowanie dziewiczej księżniczki Sofronii z rąk zbójców czyhających na jej cześć niewieścią, gdyż wstaje nagle młodziutki rycerzyk Torrismond, głosząc, że uratowana dziewica nie była dziewicą, tylko jego matką (a miał wtedy kilka latek, takie pacholę). No i konsternacja. Jeśli uratuje się kobietę, która pierwszy raz ma już za sobą, to tytuł rycerski nie przysługuje!

Więc wyjeżdżają: rycerz Agilulf w poszukiwaniu Sofronii aby potwierdzić jej dziewictwo (po kilkunastu latach, tak), za nim wyjeżdża jego giermek Grdulu, zwariowany i nieco przygłupi, za nimi podąża Bradamanta, bo bez ukochanego żelaznego rycerza czy tam pancerza żyć nie może, za nią zaś Rambald z powodów analogicznych, a za nimi wszystkimi jedzie Torrismond, niby też szukać matki, ale tak naprawdę ojca, czy też ojców, czyli Rycerzy Świętego Graala.

Do tej pory jest ciekawie, jest zabawnie, jest wariactwo na resorach, tfu, na koniach. Ale od momentu wyjazdu jest jeszcze zabawniej, jeszcze ciekawiej - i były momenty, że w głos się śmiałam, cofając sobie o jedną czy drugą chwilę nagranie, bo chciałam przysłuchać się jeszcze raz. Absurd, groteska, mrugnięcie okiem do czytelnika (do mnie!) - o jeju, ale mi się to wszystko podobało!

Paradna książka w mistrzowskim wykonaniu, ze starannie wymyślonym i zrealizowanym zakończeniem. Mniam. No i ta smakowita Gruszka.

5 komentarzy:

  1. Na słuchanie książek się nie piszę, bo ja czasem muszę sobie wrócić, jakiś fragment raz jeszcze przeczytać, a przy słuchaniu to bardzo utrudnione, ale zapowiada się ciekawa lektura. Jeszcze nigdy nie czytałam opowieści o nieistniejącym rycerzu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam ją bardzo dawno temu, miałam ambicję przeczytać całą trylogię, ale sklęsłam po "Rycerzu". Ogólnie mi się podobało, ale bez fajerwerków. Podejrzewam, że teraz bardziej bym doceniła tę książkę, bo wtedy szukałam czegoś innego, prostszego, typowej fantastyki. Kanon po który teraz sięgam znacznie się odmienił, więc może zrobię jeszcze jakieś podejście do Calvino.

    OdpowiedzUsuń
  3. O, rzeczywiście, to trylogia jest, nie wiedziałam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie napisałaś o tej książce. Ja już wyruszam na poszukiwania, a że to trylogia, tym lepiej dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudna recenzja! Opowieść o rycerzu którego nie było, a przez to, że go nie było, starał się być bardziej niż inni rycerze bardzo mnie zaciekawiła! Z przyjemnością przeczytam.

    OdpowiedzUsuń