sobota, 1 sierpnia 2009

"Adriaen Brouwer" Felix Timmermans

Adriaen Brouwer to malarz flamandzki, o którym nie wiedziałam zupełnie nic przez wzięciem do ręki jego biografii (jedynie to, co z notki na okładce: iż żył w latach 1605-1638, czyli był malarzem z epoki, kiedy tworzyli artyści tacy jak Brueghel, van Dyck czy Rubens). Po wzięciu i przeczytaniu dowiedziałam się jednego - jak żyje, jak czuje, jak myśli prawdziwy artysta. Przy czym miarą artyzmu nie jest tu sława, bogactwo, czy też godności w kręgach arystokracji. Nie, miarą artyzmu jest pasja, wiecznie gorejący płomień w sercu, który każe tworzyć, mimo wszystko, mimo biedy, mimo więzienia, pijaństwa, mimo łask możnych i bogatych, mimo mieszkania w pałacach... Tak, świadomie napisałam "mimo łask" - bo malarzowi względy możnych w tworzeniu, o dziwo, nie pomagały. Przez pewien czas Brouwer mieszkał u Rubensa, malował dla niego (oczywiście za pieniądze), był jego ni to uczniem ni to współpracownikiem - powinien czuć się dobrze, odciążony od trosk finansowych, ale on się dusił, jak w złotej klatce.Namieszane? Oczywiście, wszak sam Adriaen namieszał w swoim życiu. Jego losy przypominają huśtawkę. Raz ulatywał wysoko, mając w kieszeni krocie za swoje obrazy, to znów spadał na sam dół, przehulawszy wszystko w szynkach i gospodach. Ale nie dbał o to. Najważniejsze było dla niego malarstwo. "Adriaen Brouwer" to mała, cienka książeczka, w porównaniu z opasłymi beletryzowanymi biografiami Irvinga Stone'a wydaje się wręcz znikać. Otwórzmy ją jednak, wczytajmy się, a pasji, artyzmu i radości życia znajdziemy w niej tyle, co w "Udręce i ekstazie".

1 komentarz:

  1. Zapisuje w pamięci. Lubię takie opowieści, będę książki szukać

    OdpowiedzUsuń