Dostałam książkę w prezencie na jednym ze spotkań biblionetkowych. Pomyślałam sobie, że podaruję Mamie, bo wiem, że film uwielbia (no dobra, głównie dlatego, że tytułową rolę gra Robert Redford). Okazało się jednak, że czytała to dawno temu, no to sobie zostawiłam i sama przeczytałam. Świetnie, że to jest z tej starodawnej serii "Koliber", mały format pozwala na trzymanie książki w jednej ręce, co w przypadku, gdy druga ręka jest zablokowana spoczywającą na niej małą głowiną, ssającą i posapującą, znacząco ułatwia czytanie.
Filmu nie pamiętam, książkę więc odbierałam na świeżo, bez naleciałości. Przeczytałam i zdziwiłam się nieco, że taką ma renomę arcydzieła. Nie przeczę, to bardzo dobra powieść, ale nie rzuca na kolana. Zdała mi się nieco podobna do "Śniadania u Tiffany'ego" czy też do filmu "Amadeusz". Pierwsze skojarzenie to ten klimat bankietów, przyjęć, lekko wyobcowanego narratora no i motyw samotności bohatera, drugie nasunęło się przy scenie pogrzebu.
O czym tak naprawdę jest ta powieść? O człowieku, który z nizin społecznych wybił się na świecznik, dorobił się wielkich pieniędzy, kobieta, którą pokochał, okazała się być zepsutą i rozpieszczoną damulką, a on sam po głupiej, niezawinionej śmierci miał najbardziej smutny pogrzeb, o jakim czytałam. "Biedny sukinsyn" - tak go podsumował jeden z bohaterów książki i ja się z tym zgadzam.
No właśnie - wybił się z nizin, ale tylko pozornie. Okazuje się, że amerykański sen to tylko mit.
OdpowiedzUsuńMoże inaczej - że amerykański sen często okazuje się mitem - jak w tym właśnie wypadku.
OdpowiedzUsuń