piątek, 7 sierpnia 2009

"Trzęsienie czasu" Kurt Vonnegut


Założenie "Trzęsienia czasu I" było takie, że niespodziewany feler w kontinuum czasoprzestrzeni spowodował, iż wszystko i wszyscy robili dokładnie to samo, co w poprzednim dziesięcioleciu - na dobre i na złe, raz jeszcze. To deja vu trwało dziesięć długich lat. Nie mogłeś jednak narzekać, że życie to ta sama stara nuda, ani pytać: czy tylko mnie odbiło, czy wszystkim?
Podczas powtórki nie możesz powiedzieć nic, czego nie powiedziałeś w poprzedniej dekadzie. Nie możesz nawet ocalić życia swojego czy ukochanej osoby, jeśli ci się to nie udało za pierwszym razem.
---
Powiedzmy, że ta książka to gulasz przyrządzony z najlepszych części tamtej, doprawiony przemyśleniami i doświadczeniami ostatnich siedmiu miesięcy.
---
Często powtarzam w swoich wystąpieniach, że rozsądną misją artysty jest skłonienie ludzi, by cieszyli się życiem choć przez chwilę. Zawsze wtedy pada pytanie, czy znam twórców, którym się to udało. Odpowiadam: Beatlesi.
---
W powieści "Kocia kołyska" mówię, że ktoś, kto stale zaplątuje się w twoje losy bez wyraźnego logicznego powodu, musi być członkiem twojego "karras", drużyny założonej przez Boga po to, by coś mu załatwiła.
---
Tych, którzy opowiadają historie atramentem na papierze - nie żeby mieli jakieś znaczenie - można podzielić na jastrzębi i na słoni. Jastrzębie piszą szybko, jak kura pazurem, skrzyp-skrzyp, zyg-zak, jak popadnie. Potem poprawiają to wszystko z mozołem, usuwają to, co brzmi beznadziejnie albo nie trzyma się kupy. Słonie pracują zdanie po zdaniu. Nie zaczną nowego, dopóki nie skończą poprzedniego. A jak już kończą pisać, to kończą.
Większość mężczyzn to słonie, kobiety są na ogół jastrzębiami.
---
Za wcześnie o tym mówić, ale gdy Bernie, Boże uchowaj, umrze, nie należy go grzebać na cmentarzu Crown Hill, obok Jamesa Whitcomba Rileya i Johna Dillingera, którzy należeli tylko do Indiany. Bernie jest obywatelem świata.
Jego prochy trzeba będzie rozsypać po cumulusach piętrzących się przed burzą.
---
Gdy wynaleziono książki, były one tak nieporęcznymi urządzeniami do magazynowania i przekazywania tekstu - choć wykonanymi z minimalnie przetworzonych substancji występujących w lasach, na polach i w ciałach zwierząt - jak ostatnie cuda z Silicon Valley. A jednak, przypadkiem, nie na skutek chytrej kalkulacji, dzięki swej wadze i namacalności, także dzięki podniecająco słabemu oporowi, jaki stawiają, gdy po nie sięgamy, książki angażują nasze ręce i oczy, potem również umysły i dusze, wiodąc nas w świat przygody ducha.
---
[...] Raymond zbierał materiały do pracy badawczej będącej kontynuacją doktoratu na temat wymierających bielików bermudzkich. Ostatnim miejscem, w którym żyły te wielkie niebieskie, największe spośród wszystkich drapieżniki morskie, była Skała Umarłego, bezludna skalna wieża w samym środku otoczonego złą sławą Trójkąta Bermudzkiego.
Na uwagę zasługuje fakt, że nie ludzie, lecz samice ptaków ponoszą odpowiedzialność za to, że gatunek wymiera, jest to zjawisko raczej wyjątkowe. W przeszłości, sięgającej - jak się przypuszcza - tysięcy lat, orlice wysiadywały jaja, opiekowały się młodymi, potem uczyły je latania, skopując młode ze skały.Kiedy Raymond przybył na wysepkę, ustalił, że samice uprościły ten proces, skopując ze skały jaja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz