wtorek, 18 czerwca 2013

"Sprawa śmiercionośnej zabawki" E.S. Gardner - dzieci nie powinny bawić się bronią


Zaczyna się mocnym uderzeniem, dosłownie:
"Z grzecznością, charakterystyczną dla wszystkiego, co robił, Mervin Selkirk rzekł do Nordy Allison:
- Przepraszam bardzo.
Po czym pochylił się i z całej siły uderzył otwartą dłonią dziecko w twarz.
- Dobrze wychowani chłopcy - rzekł do swego siedmioletniego syna - nie przerywają dorosłym w rozmowie."

Ych, kanalia jedna. Świetnie, że dosięgła do sprawiedliwość dziejowa i zszedł z tego świata w sposób, hm, nagły. Mniej świetnie, że początkowo wygląda na to, iż zrobił to przypadkowo, wzmiankowany wyżej siedmiolatek, posłużywszy się pistoletem kalibru 22.
Chłopczyk ten miał w zwyczaju bawić się prawdziwą bronią, na co pozwalała mu opiekunka, a potem także rodzice. Nawet nie można zakrzyknąć ze zgrozą: "Gdzie byli jego rodzice?!"
Ach, ta Ameryka, gdzie pistolety i rewolwery poniewierają się po wszystkich możliwych zakamarkach; w szufladach nocnych szafek, pod poduszkami, na stolikach, w damskich torebkach, męskich kieszeniach i dziecięcych namiotach. No gdzie popadnie! To oburzające, taka lekkomyślność, aż dziw, że się ci wszyscy Amerykanie przez przypadek nie wytłukli.

Ale już wracam do fabuły. Mervin ginie, oficjalne podejrzenia padają na Nordę, jego byłą narzeczoną, nieoficjalne na jego małoletniego syna, Roberta, mieszkającego z matką, Lorraine Selkirk Jennings i jej drugim mężem, Bartonem Jennnings. W sprawę wpycha się dziadek Roberta, milioner Horacy Livermore Selkirk, który chce odebrać dziecko matce i wychować go sam. To jednak nie podoba się Masonowi, bo nie lubi, jak ktoś go straszy i rozstawia po kątach.

Kto naprawdę zabił Selkirka, tego zdradzić nie mogę, powiem za to, że chłopczyk został oczyszczony z zarzutów, chwała Bodu, i tak nie miał zbyt szczęśliwego dzieciństwa. Mam nadzieję, że ciągoty do broni palnej mu przejdą.

 A teraz coś o mnemotechnice:
"Przypomnieli sobie, że padło nazwisko opiekunki [...] Ale nazwisko nic nie mówiło, więc go nie zapamiętali. Najpierw powiedzieli, że Fish [ryba], a potem, że może Trout [pstrąg]. I w końcu kobieta przypomniała sobie, że to Bass [okoń]. Chodzili na jeden z tych kursów, gdzie uczą zapamiętywać poprzez tworzenie skojarzeń."
Chodzenie na kursy to pożyteczne i chyba popularne zajęcie, Elsa Grifiin z poprzedniego kryminału ukończyła korespondencyjny kurs daktyloskopii.
Sama myślę o kursie języka migowego.

Przełożył Bartłomiej Madejski. Tom 58 cyklu.

2 komentarze:

  1. Wszyscy znani mi tłumacze języka migowego to niezwykle sympatyczni ludzie, więc z pewnością się nadasz!:) Choć mam nadzieję, że będziesz mogła zająć się tą akurat nauką wyłącznie hobbystycznie.
    I korespondencyjnie chyba się nie da... (daktyloskopii, jak na moje oko, też zresztą nie)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daktyloskopia korespondencyjnie może jednak się da. Język migowy na pewno nie. :)

      Usuń